Kossakowski: "Down the road" jest wyjątkowy. Nie mam potrzeby odcinania się, ucieczki

Żaneta Gotowalska
– Przebywając z bohaterami programu zrozumiałem, że powinienem mieć dużo cierpliwości dla siebie i dla innych, bo nie wszyscy muszą widzieć i odbierać to, co ja. To nieustanna lekcja. Czasami czułem, że nie jestem w stanie pomóc bohaterom, czułem bezradność – mówi w rozmowie z naTemat Przemysław Kossakowski.
PIOTR FOTEK/REPORTER
Z Przemysławem Kossakowskim rozmawiała Żaneta Gotowalska.

To trzeci sezon "Down the road". Czy jest jeszcze coś, co jest pana w stanie zaskoczyć?

Bardzo wiele! To sytuacja jak z każdym człowiekiem – każdy jest indywidualnością, ma inny charakter, jest oddzielnym kosmosem. I tak jest w przypadku osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, z Zespołem Downa. To była grupa zupełnie innych bohaterów. W tym sezonie na planie mieliśmy dwie dojrzałe osoby – Darię, która ma 38 lat i Pawła, który ma 44 lata. To zupełnie zmieniło układ relacji między nami wszystkimi. Mieliśmy do czynienia z dorosłymi, doświadczonymi ludźmi.


Daria jest fenomenalna. Mieszka sama, ogarnia dom. Jej doświadczenie nadawało inny ton rozmowom. Ludzie młodzi bardzo często patrzą na świat przez pryzmat swoich zamierzeń, marzeń. Są przekonani, że tak jak wyobrażają sobie życie, tak ono będzie wyglądało.

Ludzie przechodzący przez różnego rodzaju doświadczenie wiedzą, że nie zawsze tak jest. I Daria była kimś takim w grupie. Sprowadzała, czasem brutalnie, rozmowy do odpowiednich proporcji. Inna sprawa, która odróżnia sezon trzeci od poprzednich to fakt, że w grupie mieliśmy osoby, które nie radzą sobie tak dobrze w świecie i potrzebują o wiele więcej wsparcia od innych. Byłem w tej edycji bardzo zaskakiwany. Trzeci sezon był najbardziej wymagający ze wszystkich.

Oglądając przedpremierowo odcinek "Down the road” miałam poczucie, że to dawka bardzo skrajnych emocji. Jedna z bohaterek, Agnieszka, była bardzo wrażliwa na tle grupy. Miałam wrażenie, że te dojrzalsze osoby mogą na nią wpływać, kształtować ją.

Tak było. Agnieszka była najbardziej wrażliwą osobą z uczestników nie tylko tego sezonu, ale i ze wszystkich pozostałych. To osoba, o którą należy dbać. Czasem w zetknięciu z twardymi realiami nie dawała sobie rady i wymagała dodatkowego wsparcia.

Agnieszka, pełna nadziei na przyszłość, mająca plany, wyobrażenia, była czasami konfrontowana z realiami życia, co było dla niej bardzo dużym wyzwaniem.

Czytaj więcej: Uroczy, zabawny, błyskotliwy? Kim tak naprawdę jest Przemysław Kossakowski?

W różnych wywiadach bohaterowie poprzednich edycji mówili o swoich planach na przyszłość, usamodzielnieniu się, mieszkaniu bez opiekunów. Ale już wtedy, mam wrażenie, te marzenia były zweryfikowane przez rzeczywistość.

Przebywanie w grupie dużo im daje. Obserwuję ten proces jako zmianę, progres w czasie naszego wyjazdu. Widziałem, że uczestnicy z większym doświadczeniem zmieniali perspektywę młodszych. Z drugiej strony i to jest coś, co widziałem u bohaterów wszystkich sezonów, zwiększa się ich pewność siebie i poczucie sprawczości, zaczynają się czuć wyjątkowi. Obserwowanie tego było też dla mnie fascynującym doświadczeniem.

Te kilkanaście dni poza domem rodzinnym to trochę test ich marzeń, taki trailer dorosłego życia.

Zdecydowanie coś w tym jest. Większość ludzi z Zespołem Downa jest bardzo blisko rodziny, która w naturalny sposób kształtuje ich świat. Oni są do tego przyzwyczajeni i uważają, że dorosłość będzie przedłużeniem tego świata. Jeżeli ktoś pomaga nam cały czas, od początku, nie uważamy tego za coś wyjątkowego. Wręcz przeciwnie – jest to dla nas coś naturalnego. Wydaje nam się wtedy, że tak samo łatwe życie będzie wtedy, kiedy się wyprowadzimy i sami będziemy o sobie stanowili.

Myślę, że najważniejsze rzeczy, jakie pokazaliśmy w programie to zaznaczenie, że ludzie z Zespołem Downa potrzebują opieki i wsparcia cały czas. Od swoich rodzin, opiekunów, ale przede wszystkim od systemu. U nas to ostatnie nie do końca działa. Nie mówię o rozkładzie sił politycznych dzisiaj, ale w ogóle. Nasz system, niezależnie od tego, kto jest u władzy, nie do końca zwraca uwagę na ludzi z niepełnosprawnościami.

Miałam dziadka z niepełnosprawnością i te 20-kilka lat temu on próbował sobie radzić ze swoimi problemami. Jednak wtedy osoby zmagające się z takimi historiami były niejako ukrywane przed społeczeństwem w domach. Nie były one tak widoczne, jak to ma miejsce teraz.

Z jednej strony te osoby są częścią wspólnoty, ale wielokrotnie jakąś taką wydzieloną. I to się widzi. Kiedy rozmawiam z rodzicami starszych osób z niepełnosprawnościami, opisują dokładnie to, co pani wspomniała o dziadku.

Kiedyś jedna matka powiedziała mi, że zorientowała się, że w domu, w którym mieszka, mieszka też dziecko z Zespołem Downa, dopiero po pół roku. Rodzina przyjechała z prowincji i matka dziecka bała się jego kontaktu ze światem zewnętrznym, ponieważ tam, gdzie mieszkali, było ono narażone na szykany, napaści słowne. Tak to kiedyś wyglądało. Sytuacja się zmienia, ale jest wiele do zrobienia. Nie mamy podstaw do tego, by jako społeczeństwo uważać, że wszystko zostało załatwione.

Wchodzi pan w rolę opiekuna grupy, aktywizującego do działania, który nie ma przecież wyręczać ich w ich funkcjonowaniu, lecz znaleźć złoty środek. Z jakimi trudnościami pan się spotykał podczas realizacji programu?

Największym wyzwaniem w trzecim sezonie było to, że najbardziej ze wszystkich edycji byłem zaangażowany jako moderator. Ta grupa była tak zróżnicowana... Mieliśmy sześć osób, w tym była jedna para i dwójka dojrzałych ludzi, przywykłych, że ich zdanie ma znaczenie. Dosyć często musiałem wkraczać i działać na zasadach interwencji kryzysowej. Było tego więcej. Czasami czułem, że nie jestem w stanie pomóc bohaterom, czułem bezradność. To było najtrudniejsze. Szczególnie w sytuacjach, kiedy pokazywała się wrażliwość uczestników.

Czy na planie jest obecny sztab specjalistów, np. psycholog czy psychoterapeuta?

Od pierwszego sezonu. Mają pełne ręce roboty. Próbują radzić sobie m.in. z różnymi stanami emocjonalnymi. Nie wyobrażam sobie braku tych ekspertów. To osoby, które są odpowiedzialne za komfort i bezpieczeństwo bohaterów. Od strony fizycznej i psychicznej. Bohaterowie po powrocie do domu mogą nadal korzystać ze wsparcia.

Wspomniał pan o relacji miłosnej pomiędzy dwojgiem uczestników. Ta miłość wydaje się być inna niż w przypadku osób pełnosprawnych.

W pierwszym i drugim sezonie wybuchały namiętne fajerwerki związane z zakochaniem się. Uczucie, które często trudno odróżnić od fascynacji. W tych sezonach uczucie rozwijało się na naszych oczach, było mocne, wyraźne.

W trzecim sezonie pojechała ukonstytuowana para. Agnieszka i Tomek są razem od 10 lat. Tu nie ma mowy o tym, że to coś chwilowego, co wygaśnie po powrocie do domu. Poważny związek. To było niesamowite, kiedy patrzyłem na parę, która była ze sobą 10 lat, a pokazywała sobie czułość, zafascynowanie sobą, jakby dopiero co się zakochali. To było nieprawdopodobne. Oni kochają bardziej. Ma się wrażenie, że nie ma wygaszenia pierwszego ognia.

Mam wrażenie, że osoby z Zespołem Downa są bardzo silne w tej swojej słabości. Czego my, jako społeczeństwo, możemy nauczyć się od bohaterów "Down the road"?

Możemy nauczyć się otwartości, tolerancji, ale i cierpliwości. Tego, że jesteśmy różni, różnie patrzymy na świat, różnie reagujemy i powinniśmy okazywać sobie dużo wyrozumiałości. Przebywając z bohaterami programu zrozumiałem, że powinienem mieć dużo cierpliwości dla siebie i dla innych, bo nie wszyscy muszą widzieć i odbierać to, co ja. To nieustanna lekcja.

Funkcjonuje pan w mediach od lat, w ostatnich miesiącach było o panu szczególnie głośno. Sam pan pewnie zauważył, że niektórzy w internecie pozwalają sobie na zbyt wiele. Czy do hejtu da się przyzwyczaić?

Należy bardzo starannie oddzielić krytykę od hejtu. Często krytyka, ta konstruktywna, bywa bardzo pożyteczna. Hejt jest dla mnie wyrzutem złych emocji. Oddzielną sprawą jest to, w jaki sposób sobie radzę.

O tym, jaka była skala emocji związana z moim życiem prywatnym, dowiadywałem się od znajomych, którzy mnie o tym poinformowali. Mówili, że trudno było otworzyć jakikolwiek portal, w którym nie byłoby to podawane jako ważna informacja. Kiedy to było w największym szczycie, odciąłem się od internetu.

Czytaj więcej: Dyskusja pod zdjęciem Kossakowskiego. Padło pytanie o powód rozstania z Wojciechowską

Czy po przebywaniu tak blisko z ludźmi, jak w "Down the road”, czy przy poprzednich realizacjach, przychodzi chęć odcięcia się i oczyszczenia?

W różny sposób to praktykowałem. Bardzo często, kiedy kończyłem realizację wymagających projektów, zapadałem się, chowałem się w lesie. Mam dużą przestrzeń samotnika w sobie, samemu jest mi dobrze. W przypadku "Down the road”, projektu, który jest dla mnie najbardziej wymagającym emocjonalnie, trochę inaczej to działa. Utrzymuję stały kontakt z uczestnikami. Przedtem nie utrzymywałem relacji z ludźmi, których spotkałem na planie realizacji programów.

Z bohaterami "Down the road” jest zupełnie inaczej. Nasza relacja trwa. Pozostaję też w kontaktach z rodzicami bohaterów. Staramy się wspólnie podejmować różne działania. Dlatego wydaje mi się, że koszty realizacji tego programu są inne. Nie mam potrzeby odcinania się, ucieczki. Jest on wyjątkowy na wielu poziomach.

Mam stały kontakt z osobami z niepełnosprawnościami, staram się współpracować z ludźmi i instytucjami, które pomagają w zmianie na korzyść naszego świata.

Czego możemy się teraz po panu spodziewać?

Są przede mną wyzwania. Pracujemy nad kolejnym projektem, który będzie na wiosnę. Są też wyzwania osobiste, ale o tym za wcześnie mówić. Czego się można po mnie spodziewać? Wydaje mi się, że wszystkiego.