Gilbert Kolbe: Tłumaczymy ludziom, że system jest chory. 35-latkowie mają zawały na dyżurach

Diana Wawrzusiszyn
– Ludzie w wieku 35 lat mają zawały serca w czasie dyżuru i oddział zostaje np. bez chirurga. To jest jedna z największych patologii tego systemu — mówi pielęgniarz Gilbert Kolbe, który jest jedną z twarzy protestu medyków w Białym Miasteczku.
Gilbert Kolbe. Fot. Facebook/ Gilbert Kolbe
Tuż pod oknem kancelarii premiera wyrosło Białe Miasteczko 2.0. Medycy protestują i walczą o lepszą ochronę zdrowia. Chcą zmian w systemie, lepszej profilaktyki, wyższych wynagrodzeń i racjonalnego czasu pracy, aby oprócz życia zawodowego, mieć też czas na życie prywatne.

Protest trwa, toczą się kolejne rozmowy z Ministerstwem Zdrowia, na razie bez efektów. Medycy czekają na konkrety i nie chcą iść na kompromisy. Przyznają, że będą protestować do skutku, nie straszna im zima.
Białe Miasteczko 2.0.Fot. Piotr Molecki/East News
Tydzień po powstaniu Białego Miasteczka doszło do tragedii. Starszy mężczyzna targnął się na swoje życie podczas jednej z konferencji. Dokładnie w momencie, kiedy na scenie przemawiał Gilbert. Mimo natychmiastowej pomocy mężczyzna zmarł.


Rozmowa z Gilbertem Kolbe, pielęgniarzem i rzecznikiem prasowym Białego Miasteczka 2.0.
Pielęgniarz Gilbert Kolbe, rzecznik Białego miasteczka.Fot. Facebook/ Gilbert Kolbe
Co czujesz, gdy słyszysz słowa ministra, który mówi, że wasze postulaty są nierealne?

Mam wówczas przed oczami sytuacje, kiedy musiałem namoczyć papier po to, aby umyć noworodka, bo nie było specjalnych chusteczek. Przypominam sobie słowa mojego kolegi, który powiedział, że po dobie operacji musiał dać pacjentowi kawałek mielonki z kromką zaschniętego chleba, bo nic innego nie było. Pacjenci czekają w długich kolejkach, nie przez lekarzy czy pielęgniarki, tylko przez organizację systemu. Tutaj nie ma miejsca na kompromisy, dlatego tak stanowczo stoimy przy naszym stanowisku.

Jak tragedia w Białym Miasteczku wpłynęła na was, strajkujących w medyków?

Komitet ściągnął dla nas psychologów oraz psychotraumatologów i mogliśmy skorzystać z ich pomocy, co bardzo nam pomogło. Otoczyliśmy się wzajemnie opieką i nieustannie mamy możliwość rozmowy ze specjalistami, nawet zdalnie. Część osób zdecydowała się pojechać do domów, natomiast na ich miejsce przyjechali następni i nie zamierzamy się poddać. Miasteczko przeszło w formułę cichego dyżuru. Teraz wracamy do formuły badań profilaktycznych oraz konsultacji ze specjalistami. Białe Miasteczko ma być miejscem spotkań dla pacjentów, dla których tutaj jesteśmy.

O co masz największy żal do mediów i całej opinii publicznej po tym tragicznym wydarzeniu w Miasteczku?

Największy żal mam o eskalowanie hejtu i nienawiści, podawanie niesprawdzonych informacji, podżeganie do złych czynów oraz wylewanie na nas frustracji za coś, co nie jest naszą winą. Chodzi tu o system ochrony zdrowia. Ponadto próby upolityczniania naszego protestu, gdy od początku podkreślamy, że nasza sytuacja spowodowana jest zaniedbaniami sięgającymi lat 90.

Dlaczego ty i medycy odczuwacie taki hejt?

Po części już odpowiedziałem. Pacjenci obwiniają nas za brak czasu, kolejki, teleporady. Za wszystko! Nie my odpowiadamy za organizację naszej pracy, natomiast to my najbardziej za tę organizację obrywamy, bo to nam najprościej o tym powiedzieć i to wygarnąć.
Jak przed tą tragedią wyglądał dzień w Białym Miasteczku?

Rano przed konferencją zbieraliśmy się na wspólne śniadanie i rozmawialiśmy o codziennych problemach, ale też o tym, z czym zmagamy się w systemie ochrony zdrowia. Po konferencji każdy odchodził do własnych działań. Jesteśmy dość ściśle podzieleni na zadania. Udało się to wypracować ludziom, którzy dwa tygodnie temu nawet się nie widzieli się na żywo. Organizowaliśmy warsztaty i szkolenia dla pacjentów czy medyków. W międzyczasie rozmawiamy z mediami.

Wieczorem mieliśmy zawsze konferencję prasową, wtedy można było podsumować dzień i warsztaty, a także przypomnieć o naszych postulatach. To dla nas kluczowe, aby były one cały czas głośno wypowiadane. Ponadto po tej konferencji siadaliśmy sobie w namiocie i robiliśmy briefing, pytaliśmy, jak kto się czuje, czy wszystko w porządku, czy potrzebuje pomocy psychologicznej. Potem chodziliśmy spać w swoich namiotach.

Wiadomo, że to wszystko jest ciężkie i może być frustrujące, gdy tyle dni spędzamy w Białym Miasteczku. Tak naprawdę nie mamy żadnego życia poza tym.

No właśnie, jak dzielicie protest z obowiązkami na oddziałach?

Niektórzy z nas muszą oddawać się swoim codziennym obowiązkom. Jest spora grupa osób, które pojawiają się w Miasteczku na kilka dni, a potem wyjeżdżają, aby odpracować dyżury. Na ich miejsce przyjeżdżają kolejni. Jednak wiele osób po dyżurach do nas wraca. Takich protestujących z całej Polski jest bardzo dużo i rzeczywiście opracowują sobie plan, żeby wszystko płynie działało. Ja zdecydowałem się na wykorzystanie dwóch tygodni urlopu, aby móc być w Białym Miasteczku.
Białe Miasteczko 2.0.Fot. Adam Burakowski/REPORTER
Jak odbierasz reakcję społeczeństwa na protest?

Pozytywnie. Mówią też o tym badania. Czytałem artykuł, gdzie opublikowano sondaż mówiący, że ponad 60 proc. społeczeństwa popiera bezwarunkowe podwyżki dla pracowników ochrony zdrowia. To ewenement na skalę kraju, bo rzadko kiedy jakiś protest ma poparcie ⅔ społeczeństwa. Osoby, które nas odwiedzają, pytają, jak mogą pomóc — przynoszą słodycze, wodę, śpiwory i wszystko, czego potrzebujemy. Czujemy bardzo dużo wsparcia społecznego, bo to jest coś takiego, czego ludzie nie muszą robić, ale to robią. Nawet po tym tragicznym wypadku przychodzili ludzie i mówili, żebyśmy się nie poddawali i wytrzymali to wszystko.

Zastanawialiście się, czy zakończyć ten protest po tym, co się wydarzyło?

Głosy były różne. Każdy z nas potrzebował terapii i interwencji kryzysowej. Mieliśmy to zapewnione, odezwało się dużo ludzi, którzy profesjonalnie się tym zajmują i bardzo nam pomogli.

Kiedy spotkaliśmy się w Białym Miasteczku, zatrzymał się obok nas młody mężczyzna na rowerze, który nie rozumiał waszego protestu. Często zdarzają się takie sytuacje, że tłumaczycie, co jest nie tak z ochroną zdrowia? Ludzie tego nie widzą?

Bardzo często, ponieważ ludzie obwiniają personel za to, co dzieje się w ochronie zdrowie. Nie do końca potrafią zrozumieć, że odpowiedzialność za zły system ochrony zdrowia spoczywa również na politykach i to nie jednej partii. Zaniedbania są od bardzo wielu lat.

Za każdym razem, gdy przychodzi taka osoba, staramy się łopatologicznie jej wszystko tłumaczyć. Nie mamy nic do ukrycia. Nie stosujemy manipulacji, tylko mówimy, jak system jest chory.

Wyobraźmy sobie, że rząd przystaje na wasze postulaty, ochrona zdrowia dostanie potrzebne środki finansowe. Co dalej? Jak je rozdysponować?

Mamy pomysły, jak to wszystko zagospodarować. Dużo pieniędzy należy przeznaczyć na profilaktykę. Amerykanie już dawno obliczyli, że inwestowanie w profilaktykę jest znacznie tańsze, niż leczenie w szpitalu pacjenta.

Należy zwiększyć liczbę miejsc na rezydenturę dla studentów kierunku lekarskiego, bo choć miejsc na studiach medycznych jest więcej, to miejsca rezydenckie nie zostały zwiększone. W związku z tym ci młodzi lekarze, którzy otrzymali prawo wykonywania zawodu, nie mogą pójść na specjalizację.

Chcemy też zwiększenia pensji medyków i personelu medycznego. Gdyby wynagrodzenia byłyby godne, to medycy i niemedycy nie musieliby pracować w tylu miejscach, a na dyżury przychodziliby wypoczęci.
Wówczas ci, którzy pracują tylko w prywatnej ochronie zdrowia lub za granicą, mieliby argument, by wrócić do publicznego systemu. A to do pewnego stopnia zasypałoby dziurę kadrową.

W TVP prowadzona jest narracja, że przecież w ochronie zdrowia dużo się zarabia i ciągle są podwyżki.

Przez inflację wartość pieniądza się zmniejszyła. Z tego powodu nawet obiecane 7 proc. PKB jest pewnego rodzaju kpiną, bo to założenie ma być zrealizowany dopiero w 2027 roku. Ciężko powiedzieć o realnych działaniach tu i teraz. Szczególnie na skraju kolejnej fali pandemii.
Kiedy rezydenci protestowali podczas strajku głodowego, premier Beata Szydło i minister Łukasz Szumowski obiecali, że do 2024 roku finansowanie ochrony zdrowia osiągnie 6 proc. PKB. Mamy 2021 i w tym monecie nawet się nie zbliżamy do tej wartości.

Czyli teraz walczycie o postulaty rezydentów z 2018 roku?

Nawet wcześniejsze, walczymy o postulaty z 2007 roku, bo wbrew temu, co niektórzy twierdzą, my protestowaliśmy też za innych rządów. Żadnej partii nie udało się uzdrowić tego systemu. Kiedy politycy przychodzą do naszego Miasteczka, zapraszamy ich na "gorące krzesło" i pytamy wprost, dlaczego nic nie zrobili, kiedy sami byli u władzy. Część próbuje uciec od odpowiedzi, inni rzeczywiście przepraszają, ale to dalej są tylko słowa. Mamy ogromny dystans do tego, co mówią politycy i nie ważne, z której strony są.

Jak długo zamierzacie zostać w Białym Miasteczku?

Aż do skutku.

Tak pod oknem premiera?

My machamy mu codziennie! Myślę, że każdego dnia ma okazję spojrzeć na Białe Miasteczko i na to, co się dzieje przed jego oknem, czyli rząd barierek i policjantów, pilnujących nie wiadomo czego. Mówisz, że zamierzacie zostać do skutku, natomiast zbliża się czwarta fala, ludzie mogą się obawiać, że zabraknie medyków?

Liczymy na to, że przed atakiem czwartej fali uda się usiąść do rozmów z premierem i wypracować rozwiązania, dzięki czemu pacjenci będą zaopiekowani.

Podczas strajku osób niepełnosprawnych, rodzice z chorymi dziećmi kilkadziesiąt dni byli w Sejmie pod nosem parlamentarzystów. Wasze Miasteczko może ich podobnie obejść. Nie boicie się, że to będzie trwało w nieskończoność?

Absolutnie. Myślę, że to jest kwestia czasu, aby dotrzeć do polityków z naszym przekazem.

Jesteś jedną z głównych twarzy tego strajku. A byłeś też w strukturach, które decydowały, że ten protest powstanie?

Na początku sierpnia byłem na spotkaniu komitetu protestacyjno-strajkowego i zostałem włączony do grupy PR-owej, a później w związku z tą działalnością dołączyłem do grupy organizatorów ze strony rezydentów. Razem z moim znajomym zaczęliśmy to wszystko rozkręcać. Później, ze względu na nasze umiejętności, zostaliśmy odpowiedni pokierowani do komunikacji z mediami.

Jesteś pielęgniarzem, gdzie do tej pory pracowałeś?

Po studiach dwa lata pracowałem na dziecięcym OIOMI-e kardiochirurgicznym. Po operacjach zajmowaliśmy się pacjentami. Następnie przez niecały rok byłem oddziałowym na oddziale chirurgii i ortopedii dziecięcej w jednym z warszawskich szpitali. Tam organizowałem pracę oddziału i mogłem się przyjrzeć organizacyjnej stronie zarządzania w ochronie zdrowia.

Natomiast od czerwca nie pracuję w systemie, przeniosłem się do korporacji medycznej. Prowadzę też prywatną praktykę pielęgniarską, jeżdżę do domów i pomagam indywidualnie. Natomiast protestuję, bo tęsknię za szpitalem i chciałbym wrócić, bo atmosfera jest nie do podrobienia.

Z jakiego powodu odszedłeś z publicznego szpitala?

Nie będę ukrywał, że głównie chodzi o względy ekonomiczne.

Zastanawiałeś się nad wyjazdem za granicę?

Przez bardzo krótki czas, jednak nie było to podyktowane względami finansowymi. Raczej chodziło możliwość rozwoju kompetencji. W Szwajcarii czy Norwegii kompetencje pielęgniarek są znaczenie szersze. My rozwijamy się zbyt wolno.

Dlaczego wybrałeś ten zawód?

Rozważałem ratownictwo medyczne, ale wybrałem pielęgniarstwo, bo daje szersze możliwości. Można pracować w pogotowiu ratunkowym, są możliwości rozwoju naukowego, wybór wszystkich gałęzi medycyny, przez co można pracować wszędzie.

Ciężko znudzić się tą pracą, a ponadto lubię pomagać ludziom. Zawsze tak było. Pomagałem innym, udzielałem się w grupach medycznych i zdecydowałem się pociągnąć to dalej w postaci pielęgniarstwa.

Na twoim roku było dużo mężczyzn?

Na 180 dziewczyn było nas 15.

Jakie były największe bolączki systemu ochrony zdrowia, kiedy pracowałeś w szpitalu?

Głównie były to braki w obstawie dyżurów. Mimo że nasz szpital był jednym z niewielu miejsc, gdzie ludzie chcieli pracować, bo pensje były całkiem niezłe, jak na warszawskie stawki.

Do tego dochodziły bolączki związane z kwestiami organizacyjnymi jak opieka nad pacjentami. Jeździłem do pacjentów i słyszałem, że nie mogą się dobić do lekarzy, czekają w kolejkach długie miesiące, a nawet lata.

Kolejny wielki problem to to, że medycy i niemedycy często umierają na dyżurach i to naprawdę nie są odosobnione przypadki. Ludzie w wieku 35 lat mają zawały serca w czasie dyżuru i oddział zostaje bez chirurga. To jest jedna z największych patologii tego systemu.
Czytaj także: Bazydło: Nie jesteśmy skłonni iść na kompromisy. Bo niby dlaczego? Ten system rwie się w szwach

Ile najdłużej pracowałeś bez przerwy?

24 godziny. Niektórzy pracują 36, inni 48. Mój znajomy w kwietniu pracował 500 godzin w ciągu miesiąca, co daje 21 dyżurów dobowych.

Opracowałeś specjalną mapę, która pokazuje, jak mamy bardzo mało pielęgniarek na tle innych państw Unii Europejskiej.

Polska jest na szarym końcu Europy pod względem liczby pielęgniarek na 1 tys. mieszkańców. Średnia wieku pielęgniarki to obecnie 53 lata, podczas gdy średnia wieku umieralności pielęgniarki to 60 lat. Jest kiepsko, a może być jeszcze gorzej, bo młodych pielęgniarek nie przybywa. Spośród 5,5 tys. pielęgniarek, które kończą studia, tylko 2,5 tys. podchodzi do pracy w publicznej ochronie zdrowia. Reszta znika z systemu, czyli wyjeżdża za granicę albo idzie do prywatnej ochrony zdrowia, przez co nie uzupełnia się tych braków.

Jak temu zaradzić?

Przede wszystkim należy stworzyć takie warunki, aby ludzie nie chcieli przechodzić do prywatnej ochrony zdrowia czy wyjeżdżać. Nie chodzi tu tylko o pieniądze. Co z tego, że będziemy zarabiać więcej, jeśli dalej byłaby jedna pielęgniarka na 30 pacjentów i po dyżurze wychodziłaby się z wrażeniem, że nie wszystkim udało się pomóc. Mało tego, wychodziłaby z oddziału, słaniając się na nogach.