Eros i magia w cieniu stosów odrąbanych dłoni. Oto fenomenalna "Ciemność" Paula Kawczaka [wywiad]

Michał Jośko
Przeczytałem właśnie jedną z najbardziej wstrząsających i zarazem najbardziej intrygujących powieści ostatnich lat. Dziś o tej książce – wręcz lepkiej od krwi, spermy i potu, ze stronic której bije odór rozczłonkowanych zwłok rozkładających się w afrykańskim słońcu – rozmawiam z jej autorem, Paulem Kawczakiem.
Fot. materiały prasowe
Na świat przyszedł we francuskim Besançon w roku 1986. Choć studiował matematykę oraz fizykę, postanowił porzucić świat nauk ścisłych i poświęcić się literaturoznawstwu – dekadę temu przeniósł się do Kanady, gdzie wykłada na Université du Québec à Chicoutimi.

"Po godzinach" stał się uznanym w krajach frankofońskich poetą i redaktorem, który w roku 2020 podbił serca tamtejszych czytelników i krytyków, wydając powieść łączącą wątki przygodowe i historyczne z realizmem magicznym.

Oto "Ciemność", czyli wymyślne tortury, brutalne gwałty, hektolitry płynów ustrojowych oraz okaleczone ciała ofiar belgijskiego króla Leopolda II, XIX-wiecznego władcy, którego żądza zdobycia kolonii i ich bogactw pchnęła do zagarnięcia olbrzymiego obszaru Czarnego Lądu w dorzeczu Konga.


Porozmawiamy o tym, w jaki sposób literatura piękna może przyczynić się do rozliczenia tego mrocznego okresu w dziejach Europy i Afryki, który pochłonął – w tym przypadku historycy nie są zgodni – od sześciu do dziesięciu milionów (!) istnień ludzkich.


Zbieranie materiałów do książki, wgryzanie się w temat belgijskiego kolonializmu za panowania króla Leopolda II, musiało przypominać rejs przez gigantyczny ocean potworności. Jak pracę nad "Ciemnością" odczuła psychika samego twórcy?

Z tym, co potworne, stykamy się niemal codziennie. Wystarczy zajrzeć do gazet. Potworność odkłada się w nas i kostnieje, a czasem ujawnia się w emocjach, słowach, czynach.

Chwilami byłem bardzo wstrząśnięty, czytając o barbarzyńskich czynach popełnionych przez belgijskich kolonistów w Wolnym Państwie Kongo, jednak podczas pisania te odczucia wybrzmiewały w sposób łagodny, niemal muzyczny; jakby to był jedyny sposób, w jaki można podejść do tego tematu.

Nawet jeśli niektóre sceny w "Ciemności" zawierają szokujące elementy, to wydaje mi się, że pisarstwo zawsze poetyzuje podobne rzeczy. Dla mnie najbardziej niepokojąca jest właśnie ta poezja, gdyż pokazuje, że istota ludzka jest w stanie "metabolizować" skrajną przemoc estetyką, gdy nie dotyka jej ona bezpośrednio, niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy empatyczni.

Ten związek między estetyką a ukazywaniem okropności zastanawia mnie i w pewien sposób rozbraja. Wciąż nie potrafię znaleźć na to odpowiedzi.

Pamięta pan moment, w którym narodził się ten pomysł? Jak zaczął się trwający dekadę proces kiełkowania pomysłu, a następnie dwuletni pisania?

Nie potrafię określić, kiedy to dokładnie było. Pamiętam tylko, że pomysł osadzenia powieści w czasach Wolnego Państwa Kongo, a także koncept połączenia rozkrawania ludzkiego ciała z rozbiorem terytorium, przyszedł mi do głowy, gdy brałem prysznic.

Napisałem doktorat na temat francuskiej powieści przygodowej okresu międzywojennego, co doprowadziło mnie do zanurzenia się w świecie takich właśnie książek, szczególnie w świecie Josepha Conrada. Myślę, że moja książka wiele zawdzięcza "Jądru ciemności". Zainspirowały mnie też inne publikacje, na przykład prace filozofa z Quebeku Alaina Denaulta poświęcone międzynarodowemu koncernowi naftowemu Total.

Prywatna eksploatacja Konga przez króla Leopolda II wydawała mi się odpowiadać dzisiejszej eksploatacji afrykańskich złóż przez firmy wydobywcze. Osadzając historię w XIX wieku, chciałem przede wszystkim dokonać bilansu naszych czasów.

W gruncie rzeczy mogłem wybrać równie brutalną kolonizację francuską, ale fakt, że Wolne Państwo Kongo było własnością prywatną, skłonił mnie do wyboru kolonizacji belgijskiej właśnie.
Fot. materiały prasowe / Laurence Grandbois-Bernard
Gdyby w miejsce kongijskiego kauczuku wstawić np. ropę naftową, okazałoby się, że ludzkość nie zmieniła się na przestrzeni wieków. Przecież problem zachłanności człowieka na dobra umożliwiające rozwój gospodarczy nie zniknął. Owszem, dziś pewne rzeczy robi się w białych rękawiczkach, lecz motywacje pozostają takie same. No i wciąż lubimy działać pod sztandarami humanitaryzmu oraz niesienia tzw. postępu, prawda?

To właśnie ten rodzaj rozważań staram się prowadzić w "Ciemności", a więc mogę tylko podziękować za to pytanie. Neokolonializm, który oznacza kontynuację eksploatacji i dominacji byłych zachodnich kolonii, dopuszcza się takiej samej przemocy, co XIX-wieczna kolonizacja, cieszy się tylko lepszym wizerunkiem w mediach.

Podam prosty przykład: do produkcji smartfonów potrzebne są rzadkie minerały, które występują we wschodnim Kongu. Chęć kontrolowania tego regionu w celu uzyskania jak najlepszych warunków wydobycia z punktu widzenia opłacalności prowadzi do zmowy między kongijskimi przywódcami, międzynarodowymi firmami i państwami zachodnimi.

W interesie tych sojuszników leży utrzymanie niestabilnej sytuacji we wschodnim Kongu i nie robią one nic, aby zapobiec starciom, które doprowadziły do śmierci milionów ludzi i nadal zbierają śmiertelne żniwo.

Dlaczego we wschodnim Kongu wciąż trwa wojna? Dlaczego miejscowe bogactwa nie przynoszą korzyści Kongijczykom? Dlaczego dzieci pracują w kopalniach koltanu potrzebnego do produkcji naszych telefonów? Takich pytań, które można zadać naszym przywódcom, są tysiące.

Porozmawiajmy o języku "z epoki", który pojawia się w książce: żyjemy w dobie poprawności politycznej, a terminy takie jak np. "czarnuch" są absolutnie zakazane, nawet jeżeli osadzono je w kontekście historycznym. Czy z tego powodu zetknął się pan z jakimikolwiek negatywnymi reakcjami?


Nie otrzymałem żadnej negatywnej informacji zwrotnej na temat użycia słowa "czarnuch" lub innych rasistowskich terminów. Choć, przyznam, spodziewałem się podobnych uwag. Myślę, że po części wynika to z faktu używania przeze mnie podobnych określeń wyłącznie po to, aby pokazać przemoc tamtych czasów, a nie po to, by szokować.

Sądzę, że słowa krytyki, jaką wzbudza takie właśnie słownictwo w literaturze, padają z ust nielicznej grupy osób, a następnie są wyolbrzymiane przez media społecznościowe oraz niektóre media tradycyjne. Większość ludzi nadal kieruje się zdrowym rozsądkiem. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Pierre Claes, główny bohater "Ciemności" – jak przystało na XIX-wiecznego Europejczyka – jest rasistą. Specyficznym, jak na owe czasy, ale jednak… Pan natomiast jest człowiekiem mieszkającym w Kanadzie: z jednej strony stawianej jako wzór tolerancji i umiłowania różnorodności, lecz jednocześnie borykającej się z piętnem dotyczącym traktowania rdzennej ludności. Jak postrzega pan świat, w którym żyje?

XXI wiek nie wyeliminował problemu rasizmu. Wciąż nadaje on kształt naszemu społeczeństwu. Nasz obecny styl życia opiera się, między innymi, na podziale rasowym na białych i kolorowych. Jedni korzystają ze słabości gospodarczej i społecznej drugich.

Liczne badania pokazują, że w kontekście pracy, zdrowia, warunków mieszkaniowych, postrzegania funkcjonariuszy państwowych oraz w innych dziedzinach osoby doświadczające rasizmu są statystycznie w gorszej sytuacji niż osoby białe.

Co więcej, standard życia ludzi na Zachodzie jest całkowicie uzależniony od wyzysku innych krajów. Nie twierdzę, że każdy mieszkaniec Zachodu jest rasistą. Jednak częściowo i zupełnie nieświadomie przyswaja sobie rasistowską wizję świata, w którym żyje.

Wracając do wieku XIX: jak ocenia pan wiedzę statystycznego mieszkańca Zachodu na ów temat? Czyżby książki historyczne nie przeeksplorowały zachłanności kolonialnej wystarczająco mocno, tak żę na scenę musiała wkroczyć literatura piękna, wnosząc do tego wątku coś zupełnie nowego?

Nie tylko historia kolonialna jest wciąż zbyt mało znana i niewystarczająco zbadana. Użyjmy jako przykładu Francji i tamtejszych mediów: przecież wiele z nich wykazuje się brakiem zrozumienia dla antyrasistowskich żądań. Jednak historia – jako dyscyplina – choć niezbędna, nie wystarczy.

Pytania, które sobie zadaję, takie jak te dotyczące tajemnicy przemocy, źródeł ludzkiej potworności, wymagają zajęcia się sztuką i literaturą. Nie mówię tu o mojej książce, która jest tylko kroplą w morzu, ale – bardziej ogólnie – o wkładzie artystycznych przedstawień i doświadczeń w nasze zrozumienie ludzkich czynów.

Nie możemy uhistorycznić przemocy, nie ukazując jej. Nie możemy też przyznać jej miejsca w naszej debacie. W tym sensie mój dyskurs jest dość arystotelesowski, ukazywanie przemocy jest według mnie konieczne do jej społecznego katharsis.

Porozmawiajmy o pańskich studentach: młode pokolenia, owszem, stają się coraz bardziej otwarte i tolerancyjne, lecz jednocześnie nie lubią rozdrapywać starych ran; wolą żyć tym, co dziś i jutro…


Dziś nie istnieje bez wczoraj. Na przykład systemowego rasizmu Zachodu nie da się zrozumieć bez prześledzenia historii pojęcia rasy, które sięga czasów handlu czarnoskórymi niewolnikami. Podobnie ultraliberalnego kapitalizmu nie da się zrozumieć bez zbadania jego genezy.

System, który funkcjonuje w oparciu o natychmiastowość, rywalizację i bardzo krótką perspektywę czasową, nie ma żadnego interesu w tym, aby uświadamiać młodych ludzi, jak to się stało, że jego fundamentem jest wyniszczenie, przemoc i kontrola tłumu.

Nie wiem, czy dzisiejsza młodzież odwraca się od przeszłości bardziej niż jakakolwiek inna, ale jeśli tak jest, to nie jej wina. Wskazałbym raczej na demontaż służby publicznej i edukacji w wielu krajach zachodnich czy też promowanie we wszystkich sferach życia ducha rywalizacji, który zmusza do skupiania się na tym, co tu i teraz. Tęsknimy za przeszłością, gdy teraźniejszość nabiera tempa.
Fot. materiały prasowe
W galerii barwnych postaci, które zamieszkują pańską powieść, znajdziemy m.in. Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego, wilka morskiego, który po francusku mówi z polskim akcentem…

… i jest nikim innym, jak przyszłym Josephem Conradem z czasów, kiedy był kapitanem parowca na rzece Kongo. Chce pan porozmawiać o tropach polskich? Otóż moi dziadkowie przyjechali do Francji z Polski w latach trzydziestych XX wieku. Ich dzieci urodziły się po wojnie, ale nie uczono ich języka polskiego, co poskutkowało pewnym zerwaniem kontaktów z rodziną w Polsce.

Mój ojciec jeździł do Polski, ja nigdy tam nie byłem, chociaż z chęcią bym to zrobił. Dodam, że jestem bardzo zadowolony z polskiego tłumaczenia mojej książki – to okazja, aby znów połączyć się z krajem z dziecięcych marzeń.

Nosi pan polskie nazwisko, urodził się i wychował we Francji, a mieszka w Kanadzie… W jakim stopniu wszystko to zdefiniowało spojrzenie na świat, wrażliwość, zalety charakteru i przywary?

Przede wszystkim wychowałem się i kształciłem we Francji. Moja kultura jest więc kulturą francuską, bardzo literacką, bardzo dumną, wręcz wyniosłą.

Trwający już dziesięć lat pobyt w Kanadzie pozwolił mi natomiast spojrzeć na ową tożsamość z pewnym dystansem, oderwać się od francuskiego klasycyzmu, który był we mnie zakorzeniony naprawdę mocno i podejść do kultury popularnej – do idei określanej jako do it yourself – w sposób bardziej bezpośredni.

Polskie nazwisko? Myślę, że posiadanie takowego we Francji pozwoliło mi zrozumieć, i to w bardzo młodym wieku, pewną kwestię: przecież życie można wieść w kilku krajach; można emigrować, przekraczać kolejne granic państw… Bo przecież dobrze jest zobaczyć inne miejsca.

Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Słowa Fale