Może i "wziąść" umarło, ale reszta ma się świetnie. Najgorsze błędy językowe Polaków

Helena Łygas
Zapytaj rodaka o najbardziej irytujące błędy językowe, a wymieni ci na jednym wydechu włanczać, wyłanczać i pewnie jeszcze tych chłopców, co doszli. Tyle że w tzw. realu tego typu potknięcia słychać coraz rzadziej, nie bez udziału internetu, który doedukował tam, gdzie polonistki zawiodły. Memy z rodzaju: "Mów do mnie brzydko! Wziąść?" zrobiły swoje.
Że język polski do najłatwiejszych nie należy, niekiedy nawet dla samych Polaków, sekretem nie jest fot. Hayes Potter / Unsplash
Archaiczne dziś słowo “netykieta”, będące długo tematem całkiem poważnych, choć raczej teoretycznych dyskusji, dzięki Facebookowi przestało być significant bez signifié.

Podpisani nazwiskiem i pomni numeru IP co do zasady orientujemy się, czego w wirtualnej przestrzeni publicznej robić nie wolno, a co jest po prostu grubiańskie. I żadnych n-etykietek do tego nie potrzebujemy, bo uczymy się od współplemieńców online.

Przestaliśmy masowo używać argumentów “ad wyglądum”, nie zahaczamy o seksualność, a “Niemców” i “Żydów” wymazujemy szybkim backspace’m zanim naciśniemy “enter”. Rzecz jasna: nie wszyscy. Ale patologie mają to do siebie, że są, rzadko kiedy da się je całkowicie wyplenić.


Oprócz szeregu twardych zasad są i te miększe. W złym tonie stało się choćby szalenie popularne kilka lat temu wytykanie innym błędów językowych, ortograficznych czy interpunkcyjnych.

Z jednej strony wszystkim już chyba trochę znudziło się zakłócanie toku dyskusji na zupełnie inny temat tymi wszystkimi “pisze się…”, “weź słownik”. Rację bytu straciło też stare, dobre rozumowanie z gatunku: piszesz gżegżółka niepoprawnie, więc jesteś idiotą bez szkoły i nie masz prawa głosu.

Wystarczy jednak zarzucić haczyk, by rybki zaczęły prześcigać się w wymienianiu błędów innych, od których krew tężeje w żyłach, a na usta cisną się obelgi.

Piniądze, pieniążki moje


Grosz do grosza, a będzie kokosza. Piniążek do piniążka, a będzie… wstążka? Książka? Co by tam nie było, faktem jest, że lwia część z nas nie przepada tak za niepoprawnym zmiękczeniem “piniądze” jak za słodkimi, malutkimi “pieniążkami”.

W tym przypadku niechęć zdaje się jednak podszyta czymś więcej niż zamiłowaniem do hiperpoprawności. Słyszysz “piniądz” i od razu widzisz cwaną babę zacierającą rączki nad twoimi niedoważonymi pomidorami albo typa sprzedającego staruszkom garnki na raty.

W miluchnych pieniążkach czai się cwaniactwo i podstęp z prowincjonalną nutą w tle.

Ilość mieszkańców


Są ludzie, którzy kochają oglądać “Milionerów” by podbudować sobie ego. Żartowałam — tak naprawdę wszyscy oglądają “Milionerów”, by podbudować sobie ego (cudownie zapamiętując jedynie te pytania, na które znaliśmy odpowiedź). Pomijam promil, który robi to dla Huberta Urbańskiego.

Jeśli i wy lubicie “Milionerów”, z pewnością spodoba się wam gra w “ilość i liczbę”. Nawet stacji nie musicie zmieniać, tylko włączyć trochę wcześniej.

Patrzycie na mądre, gadające głowy. Prawnicy, historycy, politycy i co jakiś czas wzrasta im “ilość osób na granicy” albo - rzadziej - “liczba pracy”. Trudno powiedzieć, czy upodobanie do ilości rzeczy policzalnych to jakiś chwyt retoryczny, w ramach którego sugeruje się, że coś tam się wie, niekoniecznie znając przy tym liczby (a więc twarde dane).

No i skoro w badaniach używa się metod ilościowych i jakościowych, dlaczego by nie okryć iluzją “eksperckością” pewnej ilości ludzi.

Jak brzmi luxus?


P jak Paryż, P jak piękno, P jak perfum - mogłoby brzmieć hasło reklamowe zapachu z 20-lecia międzywojennego, gdy nie bardzo jeszcze wiedziano, jak tu podejść do wchodzących do użycia zapożyczeń.

No bo jak zapach to wiadomo, że najlepiej “Made in France”, a że we France mają “le parfum”, nie wypada wlepiać mistrzom zapachów jakiejś chamskiej końcówki.

Tyle że trochę czasu minęło, a w Polsce nadal można usłyszeć panie wypytujące ekspedientki o “promocję na perfum Kelwinklejn”. I pal sześć, że często chodzi nie o żaden perfum, ale o wodę toaletową.

Od perfumu cierpną uszy i wyobraźnia. Perfum nie pachnie bowiem gardeniami, bergamotką i drzewem sandałowym. Już prędzej P jak poliestrem, P jak potem, a na domiar spirytusem z landrynką.

I oto nadszedł rok dwutysięczny dwudziesty pierwszy


Wspominałam, że gadające głowy z telewizji mylą ilość z liczbą? Niestety głowy pytająco-prowadzące też miewają problemy natury matematycznej. W końcu humaniści.

Gdy 20 lat temu zaczynaliśmy nowy wiek, a część dzisiejszych głów się jeszcze uczyła (telewizja za zmarszczkami nie przepada), skończył się rok dwutysięczny.
W Ziemię nie uderzyła kometa, komputery nie odmówiły współpracy, ale był inny psikus.

2001 nie był wcale żadnym “dwutysięcznym pierwszym”, ale dwa tysiące pierwszym. Tyle że po ponad rocznym wałkowaniu w każdym możliwym medium “dwutysięcznego” trudno się było tak nagle przedstawić na suche dwa tysiące.

Dwa tysiące to wtedy średnia krajowa wynosiła (jeszcze w 2000 było to zupełnie nienowoczesne 1923 zł). Ale 20 lat minęło, a milenijny dwutysięczny, który będzie błędem i w roku 2389 już z nami został.

Polska, kraj tancerzy


Idziesz takim, dajmy na to, przejściem dla pieszych i WTEM! “Proszę panią” - woła ktoś z tyłu. Odwracasz się, widzisz, że chodzi o ciebie i nie bacząc na klaksony, stajesz w pozie do walca.

Bo do czego może cię prosić nagle obcy mężczyzna? To chyba jasne, że do tańca, nie oglądałaś przecież tych wszystkich komedii romantycznych ma marne.

Dziwnie się spojrzał? Pewnie miał na myśli tango. Upuszczona rękawiczka też by pasowała, ale skąd w takim razie to “panią”? Przecież wołałby jak człowiek: “Proszę pani”...

Pizzernia


W pizzerni podają pizzenie. Wyglądają zupełnie jak pizze, tyle że bardziej po polsku. Z kiełbasą podwawelską, oscypkiem i posypką ze śledzia i kapusty. Pizzernie otaczają nas na co dzień, ale rzadko kiedy je widzimy.

Koniec końców nikt nie mówi “piccerija” starając się oddać długie, włoskie “i”. Co innego na piśmie. O swojskich pizzerniach można przeczytać w bardzo ĘĄ recenzjach na Google’u, a nawet znaleźć tego typu oznaczenia na mapach.

Na wzmiankę zasługuje tu z pewnością świętej pamięci Pizzernia Nirvana (żaden geniusz reklamy nie zrobi ci takiej nazwy jak kochający rodzic).

Choć raczej o zespół z Aberdeen, nie zaś o placki z curry tu chodziło, ta historia ma o tyle ciekawe zakończenie, że kilka lat temu właściciele zdecydowali się zmienić nazwę, bo Nirvana (nirwana?) zaczęła im się kłócić z wiarą (czy w dziennikarstwie internetowym można już używać “XD”?). Ksiądz Natanek by tego lepiej nie wymyślił.

Mantra Om


Skoro już jesteśmy przy buddyjskich inspiracjach, nie wypada nie wspomnieć o polskiej mantrze Om. Święta sylaba raz się pojawia - najczęściej jeśli jesteś fajną dziewczynom, rzadziej zaś w związku ze śmierdzącą padlinom. W innych przypadkach znika, by czynić cuda.

Ludzie zaczynają mówić koleżanką (i mogą spokojnie siedzieć w aśramie, bo koleżanka wszystko przekaże). Co bardziej nastawieni na rozwój zawodowy oszczędzają swój cenny czas (patrz: piniądz) gratulując kolegą.

Nie da się ukryć, że to dość wygodne rozwiązania, jednak jeśli jeszcze nie doszliście do oświecenia i nie umiecie sterować żadną znajomom, także niepoprawne językowo.

Najczęściej mylimy (tak w mowie, jak w piśmie) właśnie nieszczęsne dziewczyny, koleżanki i kolegów, a nie wspomniane padliny, psiny czy wyżyny.

Z prostego powodu - zarówno formy dziewczyną/koleżanką/kolegą jak i dziewczynom/koleżankom/kolegom są poprawne, mylą się nam “tylko” liczby i przypadki. Zapamiętajcie stare, hinduskie przysłowie - om to mnogość, a przypadki się w życiu zdarzają.

W każdym bądź razie


Bądź albo nie bądź - oto jest pytanie. Można podejrzewać, że chodzi w nim o niemiłe zaproszenie. Gdy ktoś nie chce widzieć nas na swoim przyjęciu, mówi właśnie tak: bądź albo nie bądź (w domyśle: w dupie to mam).

Z kolei, gdy słyszymy “w każdym bądź razie”, wiemy, że mamy do czynienia z człowiekiem nam życzliwym, który popełnił drobny lapsus przestawiając kolejność we “w każdy razie - bądź”. Jest też druga opcja. Ktoś się mądrzy i zwyczajne “w każdym razie” inkrustuje tyle eleganckim, co niepoprawnym w tym przypadku “bądź”.

W dupiu się poprzewracało


Że ludziom nie brzmi dobrze “ w cudzysłowie” najzupełniej rozumiem. Bo dlaczego nagle “słowie” skoro wcześniej stoi “cudzy”, a nie “cudzym”. Jakoś to cudze słowo chcemy sobie od cudzysłowu odróżnić. I tak powstaje “w cudzysłowiu” (tak naprawdę to raczej przez analogię do cudzysłowu).

Metoda zapamiętania tego drobnego niuansu jest tyle prosta, co z deczka wulgarna - w dupie, nie w dupiu, a więc w cudzysłowie, nie w cudzysłowiu. Nie dziękujcie kochani.

Widzieć pismo nosem


Klasyk, którego ontologią powinni zajmować się studenci filozofii. Oto tajemniczy byt pojawia się, by pisać ogłoszenia, ulotki, umowy, a nawet podręczniki szkolne. Tu pisze i tam pisze (przecież).

Wyraźnie widać, że pisze. Kto? Tego nie wie nikt. Ale "nie widzisz matole, że tu pisze"? Gdyby robił to po prostu jakiś bezimienny urzędnik czy redaktor, przecież mówiłoby się "jest napisane".

Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl

Czytaj także: "Słoiki" są dziś na swoim. A "rodowici" warszawiacy kpią z ich nowego wcielenia

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut