Była na granicy, gdy w bagnach topili się migranci. "Już nie mieli siły wołać ani trzymać latarek"

Diana Wawrzusiszyn
Kiedy Elżbieta Podleśna dowiedziała się, że tuż obok miejsca, w którym przybywa w bagnach toną ludzie, nie myśląc długo, pojechała tam. Dzięki jej wskazówkom udało się uratować troje migrantów. Starała się jak najwięcej nagrać i udostępnić na Facebooku, ale policja skutecznie jej to utrudniała. – Dziennikarze powinni tu być i patrzeć, jak łamane są prawa człowieka – apeluje.
Elżbieta Podleśna o sytuacji na granicy. Fot. Paweł Wodzyński/East News
We wtorkowy wieczór troje migrantów zostało uratowanych z bagna przy granicy polsko-białoruskiej w pod Włodawą w województwie lubelskim. W ostatniej chwili udało się ich uratować dzięki interwencji straży pożarnej. O akcji ratunkowej przy granicy poinformowała na Facebooku aktywistka Elżbieta Podleśna. Według jej relacji akcja trwała trzy godziny.

Ocalonymi są dwie dziewczyny i chłopak w wieku 18-22 lat, którzy pochodzą z Syrii. Podleśna przekazała, że jedna z osób była przytomna i zwróciła się o azyl polityczny w Polsce. Z nieoficjalnych informacji wiemy, że stan jednej z dziewczyn znacznie się pogorszył. Według informacji zdobytych przez Elżbietę Podleśną, w okolicy Terespola w lasach leżą porzucone ciała ludzkie.


Aktywistka Elżbieta Podleśna w rozmowie z naTemat opowiedziała o wydarzeniach na granicy.

Jak dowiedziała się pani, że migranci na granicy potrzebują pomocy?

Skontaktowały się ze mną osoby z Grupy Granica, które próbują przeciwdziałać nieszczęściom i tragediom związanym z tym, co robi straż graniczna, wojsko i policja. Mam na myśli wypychanie uchodźców i nie zapewnienie im pomocy. Dowiedziałam się, że pod Włodawą trzy osoby topią się w bagnie.

Publikuję dość dużo informacji na Facebooku z Włodawy pod którą teraz mieszkam. Po prostu skojarzono fakty i zadzwoniło do mnie kilka osób z pytaniem, czy nie znam kogoś z okolic Włodawy, poprosiłam o precyzyjniejsze informacje, gdzie dokładnie. Okazało się, że pod wsią Tarasiuki, która jest oddalona dwa kilometry od miejsca, w którym jestem. To było jasne dla mnie, że zostawiam swoją robotę, wsiadam w samochód i jadę zobaczyć, co można zrobić.

Co się wydarzyło, jak pani dojechała na miejsce?

Zanim przyjechałam, grupa Granica poinformowała służby ratunkowe. Kiedy przyjechałam na mostek w Tarasiukach, już była tam straż pożarna i policja. Strażacy przeszukiwali brzegi rzeki, ale nie mogli nikogo znaleźć. Ja dostałam precyzyjniejsze informacje od grupy Granica, która miała współrzędne osób, które się topiły. Od razu przekazałam tę informację straży pożarnej, pomijając policję. Funkcjonariusze policji w takich sytuacjach są opresyjni i przemocowi, co poczułam na własnej skórze.

Straż pożarna natychmiast podjęła akcję, ja też znalazłam się w miejscu, gdzie rozpoczęły się poszukiwania. To nie było łatwe, bo jest to teren grząski, trzeba wiedzieć, gdzie zaczyna się granica bagna. Od 20 lat dość często tam bywam, a mimo to przed długi czas nie mogliśmy zlokalizować tych osób. A one coraz bardziej słabły. Już nie miały siły wołać, ani trzymać latarek. To trwało i trwało, te osoby trzymały się wystającego drzewka, aby się nie utopić w bagnie. Po jakimś czasie dostałam informację, że zostały znalezione.

W jakim stanie były uratowane osoby?

Na miejscu została podjęta pierwsza interwencja, bo jedna z dziewcząt była nieprzytomna, miała zapaść. Z tego co dzisiaj się dowiedziałam, jest ona w bardzo ciężkim stanie.

Byłam pod ogromnym wrażeniem profesjonalizmu i człowieczeństwa strażaków, którzy z ogromnym wysiłkiem i poświęceniem walczyli o tych ludzi. Powiedzieli mi, że im zależy na uratowaniu ludzkiego życia. Nic innego się dla nich nie liczy.

A policja?

Policja zaczęła mnie pacyfikować. Jeden z policjantów po cywilnemu, który w trakcie całej akcji nie mógł się zdecydować czy jest cywilem, czy policjantem, bo na przemian mi groził jako policjant, a potem jako cywil. Wykonał wobec mnie bardzo nieprzyjemny manewr, który polega na tym, że wciska się pięść pod obojczyki, w miejsce, gdzie jest splot nerwów. I tak uciskając odpychał mnie, mimo że nie chciałam się zbliżać, bo szanuję konieczność skupienia przy akcji ratunkowej.

On próbował po prostu usunąć mnie z tego miejsca. Wykonywał gesty zastraszające, mówił do mnie z odległości 5 cm. Oczywiście był bez maski i identyfikatora. Trudno mi było w tej sytuacji zachować spokój, więc odpłaciłam temu panu pięknym za nadobne. Potem został mi przydzielony opiekun z policji, który świecił mi latarką w oczy, tak abym nie mogła nic nagrywać. Drugi policjant świecił dużym reflektorem. Zatem to była główna akcja w wykonaniu policji. Oni nie zamoczyli nawet paluszka w bagnie, także mówienie, że uczestniczyli w akcji ratunkowej jest śmieszne.

Jako trzecia przyjechała karetka pogotowia. Wszystkie trzy osoby były transportowane na noszach, jedna z nich była nieprzytomna. W najlepszym stanie był młody chłopak. Zapytałam, czy prosi o azyl w Polsce, odpowiadał, że tak. Policjant, który świecił mi w oczy próbował zagłuszyć jego odpowiedź, aby nie udało mi się nagrać tego, co ten chłopak wykrzyczał.

Po czym oczywiście policjant powiedział, że uchodźca absolutnie nic nie mówił, a ja kłamię. Nawet próbował zrzucić na mnie odpowiedzialność, mówił, że robię sobie tanią rozrywkę ludzkim kosztem, nagrywając tę akcję.

Dlaczego zdecydowała się pani na transmisję na żywo na Facebooku?

Bałam się, że policja w którymś momencie zabierze mi telefon i nagrania przepadną. Na szczęście udało mi się nagrać i bezpiecznie opuścić to miejsce. Teraz czekam na jakieś wezwanie, bo oczywiście byłam kilka razy legitymowana. Wszystkie dane podawałam, bo nie zamierzam niczego ukrywać.

Kiedy przyjechała straż graniczna?

Straż graniczna przyjechała na samym końcu, tuż po pogotowiu. Z tego co wiem teraz pilnują uratowanych uchodźców w szpitalu we Włodawie. Nie dopuszczają nikogo.

Dlaczego policja tak się zachowuje, skoro te tereny nie są objęte stanem wyjątkowym?

Policjant, który używał wobec mnie przemocy fizycznej twierdził, że zabezpiecza teren działań medycznych. Oni doskonale zdawali sobie sprawę, że nie mają prawa mnie usunąć, że mogę swobodnie po tym terenie się poruszać. W którymś momencie jeden z policjantów oskarżył mnie o to, że to ja wywiodłam te osoby na bagna, a teraz sobie robię rozrywkę.
Policja nie opuszczała mnie ani na sekundę.

To, że się tam znalazłam i udało mi się porozumieć z kilkoma dziennikarzami to był absolutny przypadek. Naprawdę w okolicy granicy stanu wyjątkowego powinni być dziennikarze, podobnie NGO’sy i patrzeć na to, jak są łamane podstawowe prawa człowieka. Nawet na rogatkach, gdzie wjeżdza się do strefy stanu wyjątkowego są podejmowane bezprawne działania np. przeszukanie samochodu.

Dziennikarze powinni tam być. Nie może tak być, że kilkoro aktywistów się tam przypadkiem znajdzie. Właśnie o to chodzi policji i straży granicznej, aby nikt nie patrzył im na ręce.

O czym opinia publiczna jeszcze nie wie?
Dostałam informację, że w lasach przygranicznych leżą ciała ludzkie. Nie jestem w stanie tego zweryfikować, bo tam nie byłam. Każda wiejska droga jest obstawiona przez policję, nawet na tych terenach, które znajdują się przed strefą stanu wyjątkowego. Ale z tego, co ludzie mówią, w lesie są ciała tych, którzy zmarli z wycieńczenia i zimna. Te ciała są po prostu porzucone. Dlatego tak bardzo potrzebna jest obecność bezstronnych obserwatorów i organizacji pomocowych, jak PCK, by te wiadomości sprawdzić.

Po której stronie granicy?
Nie wiem. Wszyscy przywykli do tego, że granica jest w okolicach Hajnówki, natomiast granica jest także w pasie od Terespola po Włodawę i tamtędy też przechodzą uchodźcy. Osoby, które udało nam się uratować, znaleźliśmy ok. 9 km od granicy polsko-białoruskiej. Te dzieciaki uciekły z Syrii, proszę zobaczyć, gdzie musiały żyć. To jest strefa śmierci. I wydostawszy się z jednej strefy śmierci, znalazły się w drugiej. Jak słyszę w telewizji o dzielnej straży granicznej, która udaremniła kolejne nielegalne przejście to zbiera mi się na wymioty.

Tam są dzieci, wczoraj czytałam, że jest tam kobieta, która zaczyna rodzić. Przecież żadna kobieta w ciąży albo z małym dzieckiem nie ucieka, jeżeli nie musi. Nie podejmuje takiego działania. Łukaszenka robi rzeczy straszne, ale ci ludzie chwytają się każdej szansy na to, żeby chronić swoje życie. Europa nie może reagować na to w taki sposób. To jest nieludzkie.

Owszem, te osoby przekroczyły granicę nielegalnie, ale człowiek ma prawo ratować swoje życie i dążyć do lepszego. Ma prawo uciekać z miejsc, gdzie jest prześladowany. Myśmy to wszystko robili w latach 70. i 80. Zapomnieliśmy, że też przekraczaliśmy nielegalnie granice albo zostawaliśmy nielegalnie po wygaśnięciu wiz turystycznych. np. w Stanach Zjednoczonych. Setki tysięcy Polaków wyjeżdżało za granicę pracować na czarno, by polepszyć swój byt, wyjeżdżali nie tylko uchodźcy polityczni. Zapomnieliśmy o tym?

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut