Ceny żłobków we Wrocławiu potrafią zwalić z nóg. Jak nie dać się naciągnąć nieuczciwym właścicielom?

Dorota Kuźnik
To, że żłobki we Wrocławiu są dobrem luksusowym, wiadomo nie od dziś. Coraz częściej jednak do rachunku z kosmosu dopisanych jest jeszcze kilka ukrytych opłat. Na finansową samowolkę nie musimy się jednak godzić, a część pieniędzy możemy odzyskać. Nawet po wielu latach.
Ceny wrocławskich żłobków potrafią zwalić z nóg. Fot. ROBERT STACHNIK/REPORTER
Choć żłobek to może i nie najprostszy sposób na biznes (odpowiedzialność za powierzone dzieci i ciągły ostrzał rodziców), to z pewnością biznes dochodowy. Dla właściciela oczywiście, bo nie można tego powiedzieć o wynagrodzeniu opiekunów. Początkujące opiekunki zarabiają na Dolnym Śląsku ok. 2 tysięcy złotych. Wraz z doświadczeniem zarobki powinny rosnąć, ale z tym bywa różnie.

W połowie roku w jednym ze żłobków na południu Wrocławia doszło do zwolnienia się na raz wszystkich "cioć". Rodzice dostali maila we wtorek, że od kolejnego poniedziałku dzieci będą musiały odnaleźć się w całkowicie nowej rzeczywistości. Wszystko przez to, że opiekunki nie dostały obiecanej podwyżki. A że ich okres wypowiedzenia wynosił dwa tygodnie, to po nieudanych pertraktacjach rzuciły pracę. A wystarczyło zadbać o pracowników, zwłaszcza że wrocławskie żłobki na brak "klientów" narzekać nie mogą. Zapotrzebowanie rośnie, a siatka placówek publicznych rozwinięta jest kiepsko.


We Wrocławiu jest 15 żłobków państwowych z nieco ponad dwoma tysiącami miejsc. Taki żłobek kosztuje rodzica ok. 400 złotych w zależności od liczby godzin, które dziecko w nim spędza. Do tego dochodzi koszt wyżywienia. Łącznie trzeba liczyć się z kwotą ok. 530 złotych miesięcznie.

Żłobek państwowy to jednak luksus dla nielicznych. Alternatywą jest żłobek prywatny lub prywatny z dofinansowaniem magistratu. W drugim przypadku miasto dokłada 680 złotych na każde zakwalifikowane dziecko. Teoretycznie powinno być więc taniej, tymczasem prywatne żłobki z dofinansowaniem, niewiele, a czasem wcale, nie różnią się cenowo od żłobków w pełni prywatnych.

Absurdalne "wpisowe"

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to wpisowe co roku. Właściciele placówek wykorzystują kruczek, który mówi, że żłobek z dofinansowaniem może pobrać opłatę wpisową wysokości jednego czesnego, ale nie wyższą niż 500 złotych. "Wpisowe", zatem może się wydawać, że chodzi o jednorazową opłatę, która wiąże się z przybyciem dziecka do placówki.

Tylko że nigdzie nie ma informacji, co to jest "wpisowe", więc w wielu placówkach taką kwotę płaci się co roku. A na co idą te pieniądze? Tego rodzic często nawet się nie dowie. Dyrektorka jednej z prywatnych placówek odpowiedziała na to pytanie słowami: "Mamy prawo pobierać taką opłatę". I pobierają, jak można się domyślić, w maksymalnym wymiarze.

Są też właściciele, którzy nie używają w umowie słowa "wpisowe". To w końcu mógłby być powód do zastanowienia rodziców, dlaczego za dziecko, które rekrutuje się raz, ma się po roku znów płacić wpisowe. Żeby uniknąć tego rodzaju dyskusji, właściciele używają na przykład sformułowania "zadatek", albo "opłata organizacyjna".

Oznacza to "500 złotych, które pobieramy tak o, ale nie powiemy na co". — Taka opłata pobierana jest bezpodstawnie i można wystąpić o jej zwrot lub zaliczenie takiego "zadatku" na poczet czesnego. Bo skoro miejskie przepisy mówią, że żłobek może pobierać "wpisowe", to w umowie musi się znaleźć to słowo – mówi tymczasem Powiatowy Rzecznik Praw Konsumenta Grzegorz Miś.

Drugą kwestią jest wyżywienie. — Dziś na śniadanie była owsianka z rodzynkami, zupa ogórkowa i leczo z kaszą pęczak, a na podwieczorek kisiel z jabłkami. Cena tego zestawu to 22 złote, bo córka ma dietę eliminacyjną. Zamiast domowego ciasta dostała kisiel i zapłaciliśmy za to ekstra 3 złote więcej — mówi Damian, który dziecko zapisał do jednego ze żłobków na południu miasta. Oczywiście prywatnego, z dofinansowaniem.

Nawet jeśli jednak przyjmiemy, że wybieramy menu podstawowe za 19 złotych, to jak na dania, których łączna wartość kaloryczna nie przekracza 1000 kcal, cena powala z nóg. Przypomnijmy, że mówimy o jedzeniu dla dzieci, które mają rok lub dwa, więc porcje są adekwatne do ich potrzeb. Dla porównania publiczne żłobki wyliczyły kwotę dzienną wyżywienia na... 6,50 zł.

Do tego tańce, angielski, zajęcia sensoryczne... Wszystko oczywiście za dodatkową opłatą. – W pierwszym miesiącu zrezygnowaliśmy z zajęć dodatkowych, płatnych ekstra 200 złotych miesięcznie, bo wydawało nam się to zbędne dla rocznego dziecka. W końcu miały być dodatkowe. Wyglądało to jednak tak, że syn szedł do osobnej sali z jedną z cioć, gdzie siedział, kiedy inne dzieci malowały farbami. Tak więc niby zajęcia nieobowiązkowe, ale tylko na papierze – mówi jedna z mam.

Płacisz nawet w czasie lockdownu

Ale tupet właścicieli żłobków nie ogranicza się jedynie do ukrywania kosztów czy wprowadzania opłat za zajęcia, które prowadzone są przez opiekunki w ramach etatu. Do Powiatowego Rzecznika Praw Konsumenta we Wrocławiu, a także do stowarzyszenia Aquila, spłynęła niedawno cała masa pytań o zasadność pobierania opłat za czas lock downu.

To, jak mówi rzecznik Grzegorz Miś, absolutny skraj bezczelności: – Właściciele żłobków dostawali pieniądze od miasta – w ramach dotacji, od rodziców – za czesne i jeszcze pobierali opłaty za zajęcia dodatkowe, które się nie odbywały. Chcieli też pieniądze z tarczy antykryzysowej. Ale żeby nie było, żłobek wysyłał rodzicom mailem kolorowankę do wydrukowania, pobraną z Internetu – mówi rzecznik i dodaje, że rodzice mają prawo rościć sobie zwrot pieniędzy za taką praktykę w czasie lockdownu.

Jak walczyć ze żłobkiem

– Jeśli placówka pobierała opłaty za czas, w którym nie mogła świadczyć opieki, to stała się bezpodstawnie wzbogacona. Oczywiście można pobierać opłaty niezbędne ze względu na konieczność utrzymania placówki, jak czynsz, ale na pewno nie można przerzucać całości kosztów na konsumenta. Wystarczy zwrócić się o pomoc do osób, które znają się na przepisach. We Wrocławiu pomocy chętnie udziela stowarzyszenie Aquila.

Wrzesień to zatem moment, w którym do łez rodziców doprowadza nie tylko problematyczna adaptacja, ale też stan konta. Jeśli zatem decyzja o wyborze placówki jest dopiero przed nami, warto, jak radzą eksperci prawa konsumenckiego, dokładnie zapoznać się z umową. Kwestie nieczytelne dobrze jest wyjaśnić pisemnie (najlepiej mailowo), by otrzymać informację czarno na białym.

Jeśli natomiast widzimy, że właściciel żłobka ewidentnie próbuje nas naciągnąć, nie bójmy się prosić o pomoc. Niejasności w przepisach zawsze rozpatrywane są na korzyść konsumenta. Co najważniejsze, o zwrot nienależnie pobranych od nas pieniędzy możemy się starać aż 6 lat. Walkę na noże możemy więc zacząć dopiero, gdy nasze dziecko zakończy edukację w placówce, bez obaw, że nasz konflikt z jej władzami jakkolwiek wpłynie na naszą pociechę.