"W jeden poranek wykonałam prawie 100 połączeń do przychodni". Lekarze przyznają: Jest dramat

Katarzyna Zuchowicz
Uprzedzono mnie, żeby dzwonić wcześnie rano, bo tylko wtedy jest szansa na wizytę u lekarza lub umówienie teleporady. – W przychodni jest tłok, bardzo dużo dzieci choruje – usłyszałam. Wiadomo, zaczął się sezon infekcji, wszędzie słychać, że przedszkola i szkoły pełne zarażonych. Ale już pierwsze próby dodzwonienia się pokazały, że na linii musiał być szturm. A potem okazało się, że nawet oddziały dziecięce są dziś oblężone. Nie przez COVID-19.
Zaczął się sezon infekcji wirusowych (zdjęcie ilustracyjne). fot. Adam STASKIEWICZ/East News
Zależało mi na kontakcie z konkretnym lekarzem pediatrą, więc zadzwoniłam zaraz po godzinie otwarcia. Co parę minut próbowałam po kilka razy, ale albo ciągle było zajęte, albo od razu odrzucało połączenie. Próbowałam na inne numery podane na stronie, ale to samo. Po około 30 takich próbach zaparłam się i klikałam już non stop "połącz ponownie". W sumie prawie 100 razy, by wreszcie przedrzeć się przez tę "zajętość" i usłyszeć: "Jesteś czwarty w kolejce".

Fakt, potem poszło szybko i sprawnie, wizyta została umówiona i odbyła się bez problemu. Ale te telefony dały do myślenia.


Niby mamy sezon jesienny i wiadomo, że wirusy szaleją. Tyle że przez pandemię, ubiegłoroczny lockdown i zamknięcie szkół, chyba trochę zapomnieliśmy, że masowo można też chorować na coś innego. Zwłaszcza chodząc do szkoły. W dodatku dzień w dzień żyjąc czwartą falą koronawirusa i niemal codziennie słysząc o kolejnych szkołach w Polsce, które z powodu COVID-19 musiały przejść na nauczanie zdalne.

A tu mamy "zwykłe" przeziębienie, które pustoszy i szkoły, i przedszkola, i pewnie niejedną firmę rodziców. "Zapychając" i przychodnie i – jak się okazuje – także oddziały pediatryczne w niektórych szpitalach, które – jak słyszymy – z powodu innego wirusa przeżywają oblężenie.

"Mamy prawdziwą eksplozję"


– Jest bardzo dużo chorych dzieci. Trudno powiedzieć, czy więcej niż w poprzednich latach, ale na pewno bardzo dużo. Lekarze mają wypełnione grafiki po brzegi, dodatkowo przyjmują pacjentów. Na ogół to przeziębienia, jest bardzo dużo infekcji – słyszę w kolejnych przychodniach.

Kilku pytanych przez nas pediatrów uważa, że to norma. Jak co roku o tej porze. – Mamy zwiększoną hospitalizację i infekcję wśród dzieci żłobkowych i przedszkolnych. Zgłaszają się raczej dzieci młodsze. Ale po wakacjach zawsze zaczyna się okres infekcyjny. Chyba bym nie przesadzał i nie demonizował, że zachorowań jest więcej. Zawsze o tej porze roku mamy zwiększoną liczbę pacjentów – mówi jeden z nich. Ale nie wszyscy.

Dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Izby Lekarskiej ds. walki z COVID-19, mówi, że mamy eksplozję zachorowań. "To przyspieszony sezon zachorowań wyrównawczych. Przez pandemię żyliśmy pod kloszem, nie chorowaliśmy tak na inne choroby zakaźne niż COVID-19. Teraz, po powrocie dzieci do szkół, mamy prawdziwą eksplozję. Musimy szykować się na ciężki sezon" – stwierdził kilka dni temu w rozmowie z Onetem. – Potwierdzam. Dwa tygodnie po rozpoczęciu szkoły bardzo wzrosła liczba różnego rodzaju infekcji, poczynając od zwykłego kataru, poprzez zapalenie gardła, zapalenie płuc. Szczególnie widać, że jest mnóstwo wirusowych jelitówek. Liczba chorych jest ogromna. Te infekcje dziesiątkują przedszkola, a po kilku dniach w przychodniach pojawiają się kolejni członkowie rodziny. W szkołach stosowany reżim temperaturowy i nawet gdyby rodzice chcieli posłać dziecko do szkoły, czy uczeń sam chciałby iść, to mając 37,2-37,5 stopni temperatury musi zostać w domu. Przychodnie pękają w szwach – mówi naTemat dr Bożena Janicka, lekarz rodzinny, pediatra, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia, która pracuje też w przychodni POZ.

Zwraca uwagę, że w poprzednich latach sezon infekcji jesiennych raczej zaczynał się później, a boom był np. na przełomie października i listopada. – Tu zaczęło się już we wrześniu, zdecydowanie przesunęło się to w czasie. Jak będzie na przełomie października/listopada? To dopiero przed nami, nie wiemy, z czym się spotkamy. A to cały czas trwa i się nakręca – mówi.

Podkreśla: – Izolacja przez wiele miesięcy wszystko wyciszyła, teraz ze wzmożoną siłą to wszystko wróciło. Jest ewidentnie dużo wirusówek, poczynając od maluszków, po osoby dorosłe. Przychodzą do przychodni całymi rodzinami. Telefony dzwonią non stop. Jeśli nie uda się, raz, drugi, trzeci, zadzwonić później. W mojej przychodni nigdy nie było tak, żeby pacjent z gorączką, czy innym problemem, był odesłany. Póki co dajemy radę, żeby wszystkich pacjentów przyjmować.

Prosi przy okazji, by przypomnieć, że nadal w POZ-ach są teleporady. – Biorąc po uwagę i COVID-19, ilość infekcji i spodziewanie się grypy, nie zawsze wizyta w gabinecie lekarza POZ-u jest właściwa – uczula. Dodaje jeszcze, że oddziały dziecięce w szpitalach też są pełne. – Wcześniej trafiały na nie dzieci w poważnym stanie lub z powodu covid. A w tej chwili, z tego, co wiem, dużo jest małych dzieci – w wieku ok. 1-3 lat – z biegunkami albo ze stanami wysokiej gorączki bez dodatkowych objawów, gdzie potrzebna jest diagnostyka – twierdzi dr Janicka.

Te wirusy powinny być w grudniu


Dr Wojciech Feleszko, pediatra, immunolog, konsultant w dziedzinie chorób płuc oraz immunologii klinicznej w Szpitalu Pediatrycznym WUM: – Czwarta fala do pediatrii jeszcze nie zawitała. Mamy pojedyncze przypadki covidu. Za to do szpitala trafiają dzieci z zapaleniem płuc, zapaleniem oskrzelików, z różnymi infekcjami wirusowymi. Tego na naszym oddziale widzę najwięcej – mówi naTemat.

Przyznaje, że wrzesień zawsze był takim momentem, kiedy zaczynają się infekcje. – Ale apogeum uzyskujemy zazwyczaj pod koniec października, w listopadzie, a potem ciągnie się to do marca. W tym roku już latem mieliśmy do czynienia ze wzrostem zachorowań na wirusy jesienne – przyznaje.

Opowiada, że już od sierpnia również w Polsce obserwowano wirusy sezonowe, które zazwyczaj pojawiały się w grudniu albo w styczniu.

– Koledzy na całym świecie to obserwowali. To jest dla nas zaskakujące. Chodzi o wirus RSV, który zawsze pojawiał się w grudniu i styczniu. A w sierpniu cały oddział był obłożny pacjentami z zachorowaniem na tego wirusa. Nie wiemy, dlaczego teraz pojawił się latem. Przypuszczamy, że z powodu lockdownu i większego przestrzegania zasad higieny nie miał jak się rozprzestrzeniać. A jak tylko utworzyły się ścieżki, to się wyrównało to, co normalnie powinno mieć miejsce w grudniu. To jest dla nas zaskakujące zjawisko, którego się nie spodziewaliśmy – mówi naTemat.

Dodaje: – Myślę, że odporność dzieci, która jest regularnie stymulowana przez okrągły rok, przez półtora roku była w jakimś uśpieniu i być może w tej chwili wyrównawczo dzieci budują swoją odporność na te wirusy, które pojawiały się zazwyczaj jesienią. To dziwne zjawisko, ale rzeczywiście tak jest.

Oddziały dziecięce oblężone


Doniesienia o pełnych oddziałach dziecięcych napływają z różnych stron Polski. "Wirus RSV dziesiątkuje gorlickie przedszkola i żłobki. Oddział dziecięcy jest przepełniony. Nie ma łóżek dla rodziców" – pisze "Gazeta Gorlicka". Donosi, że na 23 łóżka, stale, od dwóch tygodni – przez wirusa RSV – codziennie hospitalizowanych jest 30-35 dzieci. "Takiego obłożenia na oddziale dziecięcym gorlickiego szpitala nie było nawet ubiegłej jesieni, kiedy w Gorlicach liczba zachorowań na Covid 19 była najwyższa" – czytamy. Wirus RSV wywołuje zakażenie układu oddechowego i uważa się, że jest szczególnie niebezpieczny dla małych dzieci. Gazeta cytuje dr Anetę Kordyl-Nowak, kierującą oddziałem dziecięcym, która mówi, że właśnie on dziesiątkuje żłobki i młodsze oddziały przedszkolne, ale też dzieci, które jeszcze są w domu pod opieką rodziców.

Również lokalny portal z Włocławka donosił 5 października: "Pediatria oblężona. Tylko w weekend przyjęli 27 pacjentów. Konieczne wstrzymywanie przyjęć". DziendobryWloclawek.pl napisał, że niemal bez przerwy zajętych jest 40 dostępnych łóżek. Cytował kierowniczkę oddziału, która powiedziała, że za swojej kadencji takiej liczby zachorowań o tej porze roku nie pamięta.
Podobna sytuacja ma być w Poznaniu."Głos Wielkopolski" opisuje, że od kilku tygodni coraz więcej dzieci z tym wirusem trafia tam do szpitali i dziś jest ich więcej niż w poprzednich latach.

Takie sygnały dochodzą też z Niemiec. "Z powodu lockdownu minionej zimy, dzieci rzadziej przechodziły choroby górnych dróg oddechowych. Teraz zachorowania wracają ze zdwojoną siłą. W niektórych niemieckich szpitalach dziecięcych zaczyna brakować miejsc" – podaje "Deutsche Welle".

Serwis cytuje lekarza, który w Berlinie prowadzi przychodnię pediatryczną. "Widzimy obecnie, że sytuacje się zaostrza. Mamy więcej chorych dzieci niż zwykle o tej porze i coraz mniej wolnych łóżek w szpitalach dziecięcych, gdzie brakuje personelu" – powiedział Jakob Maske.

Brakuje lekarzy pediatrów


O braku pediatrów w Polsce nie trzeba wspominać. To temat szeroki, na zupełnie inny artykuł. Ale mamy początek czwartej fali koronawirusa i falę infekcji. Lekarze już mają multum pracy, a co będzie za chwilę?

– Tak jak mało jest lekarzy rodzinnych, tak dramatycznie brakuje pediatrów. Nie ma lekarzy na oddziałach pediatrycznych, ale równie dramatyczne są braki w praktykach. A zadań w POZ-ach jest coraz więcej – mówi dr Bożena Janicka.

Zwraca uwagę, że w Polsce 132 gminy nie mają placówki POZ. – Nie mają lekarza POZ-u. Trudno się dziwić pacjentom, że się skarżą. A powód jest taki jak zawsze. Niestety, wiekowość. Niestety, brak młodych. To skutkuje tym, że zamyka się placówki w niektórych miejscach i robi się dramat dla pacjentów. Odległość do placówki znacznie się wydłuża. Tym bardziej że w placówkach ościennych i tak często jest dużo pacjentów ponad limit. W takiej sytuacji dzisiaj pracujemy – podkreśla lekarz.

– Trudno o optymizm, kiedy na przykład mnie otaczają tylko POZ-y, w których są tylko emeryci. Jestem jedynym POZ-em, który nie ma emeryta. Ale już w przyszłym roku będzie miał. Tak brakuje lekarzy. Jest dramat. Dlatego apeluję do ministra: szanujmy to, co mamy, bo nie będzie skąd wziąć pomocy dla pacjentów – dodaje nasza rozmówczyni.