Wybory na burmistrza Nowego Jorku dawno nie były tak ciekawe. Jeden z rywali ma też polskie korzenie

Aneta Radziejowska
Reportażystka, autorka książek, korespondentka naTemat w Nowym Jorku
To sprawka towarzysza de Blasio, ćpuna z Park Slope, pozującego na Włocha… A jeśli nie on, to zakaz wydała mafia, w szczególności rodzina Gambino. A jeśli nie oni, to nikczemnie zadziałał "deep state” ze względu na moje pochodzenie, religię, ideologię – to jedynie niewielki wyrywek z oświadczenia kandydata GOP na stanowisko burmistrza Nowego Jorku po tym, gdy się okazało, że nie będzie sędzią w konkursie jedzenia kulek mięsnych w Little Italy na tradycyjnym włoskim festiwalu San Gennaro. Oto Curtis Sliwa. Ale i jego kontrkandydat Eric Adams to ciekawa osoba.
Curtis Sliwa i Eric Adams walczą o fotel burmistrza Nowego Jorku. Fot. East News

Ekscentryczny kandydat

67-letni Curtis Sliwa, nie da się ukryć, jest showmanem. Lubi zwoływać konferencje prasowe i tworzyć fakty medialne, pojawia się tam, gdzie coś się dzieje, a w przeszłości przyznał, że niektóre zdarzenia zainscenizował, żeby zainteresować prasę.

Wychowany w katolickiej rodzinie w Canarsie na Brooklynie – matka Włoszka, ojciec Polak – próbował uczyć się w szkole prowadzonej przez jezuitów, ale został z niej usunięty. Skończył w końcu publiczny high school i poszedł do pracy do McDonald’s. Nigdy nie wyjaśnił, dlaczego aż na Bronx.


Nawet dziś trasa, którą musiał pokonywać każdego dnia, zabiera ponad dwie godziny w jedną stronę. W 1977 roku, gdy napatrzył się dość na to, co się dzieje w metrze, założył Magnificent 13, grupę mającą pilnować porządku w wagonach metra, która w dwa lata rozrosła się w Guardian Angels, co szybko odmieniło los Curtisa.

Stał się znany, bo jego anielska milicja wzbudzała kontrowersje. Dopiero kilkanaście lat później, gdy ozdrowiał po zamachu, który – jego zdaniem – został dokonany przez mafiozów z rodziny Gambino, co nie zostało potwierdzone, raptem wyznał publicznie, że chce oczyścić sumienie; zorganizował i zainscenizował sześć spektakularnych akcji swoich Aniołów.

Jego adwersarze dopominają się o następne akty oczyszczenia. Przez lata działalności tej grupy okazało się także, że Aniołom zdarzało się pod pretekstem akcji załatwiać własne porachunki oraz, że sztucznie wywoływali szum, żeby zobaczyć, czy policja zadziała.

Teraz każdy, kto chce wstąpić do tego ugrupowania, musi przejść obowiązkowe, 6-miesięczne szkolenie. Guardian Angels, ubrani na czerwono, w czerwonych beretach, chodzą grupami, interweniują, gdy coś się dzieje, i dokonują tzw. obywatelskich aresztowań. Kiedyś niezależni, obecnie niekiedy, np. podczas protestów i demonstracji, wzmacniają siły policji. Coraz częściej nazywani są konserwatywną grupą paramilitarną, ale nie używają broni w żadnej postaci.

Tak czy inaczej organizacja się rozrosła, działa w 130 miastach na całym świecie i Curtis jest prezesem i koordynuje działania poszczególnych grup, ale praca na rzecz AG to wolontariat, natomiast 500 tysięcy dolarów, na które jest wyliczony stan jego posiadania, zawdzięcza temu, że przez wiele lat prowadził prawicowe audycje radiowe i współpracował z programami TV.

Ma też ciekawe – szczególnie jak na kandydata partii konserwatywnej i prorodzinnej – życie osobiste. Miał cztery lub pięć żon, zależy kto liczy. Nieścisłość bierze się stąd, że niektórzy liczą jedynie związki formalne, inni doliczają także jako małżeństwo związek nieformalny, z którego ma dwoje dzieci. Jego żony to zawsze kobiety, trzeba powiedzieć, interesujące i atrakcyjne. Jedna była np. mistrzynią sztuk walki, inna terapeutką, od każdej coś przejął.

Gorzej z rozwodami. Bywały burzliwe. Jedna z jego żon zeznała przed sądem, że w trakcie trwania małżeństwa został ojcem dwojga dzieci z in vitro i płacił 8 tys. dolarów miesięcznie na ich utrzymanie ze wspólnego majątku. Gdy odkryła, co się dzieje, usiłował ją uspokoić twierdzeniem, że zapłodnienie zostało dokonane bez jego wiedzy, przy pomocy spermy zamrożonej w lodówce.

Obecna żona Curtisa, 38-letnia Nancy Regula, jest prawniczką i aktywistką ruchu obrony praw zwierząt. Stąd troska o ich los w jego kampanii, można wnosić. Poznali się, gdy on brał udział w patrolu ze swoimi Aniołami, a ona ratowała kota, a pobrali w jaskini. Ubrani w czerwone stroje oczywiście. Nancy również startuje w tych wyborach, chce zostać – z ramienia Reform Party – prokuratorem generalnym stanu. Ma za sobą kilka stanowisk we władzach miasta.

Jak każda z jej poprzedniczek i obydwie siostry Curtisa, i ona należy do AG i pracuje na rzecz organizacji jako wolontariuszka. Zorganizowała i dowodzi patrolami ratującymi psy i koty. Państwo Sliwa mieszkają w apartamencie na Upper West Side z 16 kotami. Za to –jak wielu nowojorczyków – bez telewizora.

Przepis na wegańskie lody i przeszłość w gangu

61-letni Eric Leroy Adams, kandydat partii Demokratycznej, nie jest aż tak barwną postacią. Od siedmiu lat rządzi nowojorską dzielnicą Brooklyn. Tam się urodził. Jego rodzice przyjechali do Nowego Jorku w latach 50. z ogarniętej segregacją rasową Alabamy i tu się poznali.

Eric Leroy ma pięcioro rodzeństwa. Jego ojciec, rzeźnik z problemem alkoholowym, nie przykładał się do wychowywania dzieci. Rodzinę utrzymywała mama, która miała ukończone trzy klasy szkoły powszechnej, była sprzątaczką i brała każdą możliwą pracę, dzięki czemu z pokoju we wspólnym mieszkaniu udało im się przenieść do niewielkiego, własnego domu.

Ewentualny burmistrz jako nastolatek wstąpił... do gangu. On i jego brat zostali aresztowani, gdy okradli prostytutkę, od której od ponad roku odbierali pieniądze. Na komisariacie byli bici, dopóki nie zainterweniował czarny policjant.

Do rozprawy Eric został zamknięty w poprawczaku. Dostał wyrok w zawieszeniu i kuratora. Jak wspominał w trakcie kampanii przed prawyborami, wszystko to spowodowało, że cierpiał długo na szok pourazowy, ale też zmotywowało go to do zmiany.

Zaintrygował go szczególnie ten czarnoskóry policjant, dzięki któremu ustało bicie, i szacunek, jakim był otaczany. Do gangu już nie wrócił, współpracował z kuratorem, pomógł mu też pastor i jak wspomina, zrozumiał dzięki nim, że i on może się uczyć. Zawziął się. Ma dwa dyplomy uniwersyteckie oraz skończył Akademię Policyjną, służył w New York Transit Police i w NYPD przez 22 lata, służbę zakończył w randze kapitana.

Jak mówi – żaden policjant go nie omami, wie wszystko, zna wszystkie sztuczki. Gdy skończył służbę, zetknął się z polityk – przez siedem lat był senatorem w senacie stanu Nowy Jork, potem wrócił na Brooklyn. Ponoć tak się zaangażował w pracę prezydenta dzielnicy, że spał w swoim biurze na materacu, żeby nie tracić czasu na dojazdy.

Okazało się przy okazji – i jego przeciwnik wraca do tego tematu nader często – że prawdopodobnie mieszka w sąsiednim stanie, wraz ze swoją partnerką. Jego nowojorska posesja jest wynajęta.

Otyły i zagrożony cukrzycą, przekonany, że wstrzykiwanie insuliny to nie jest dobry pomysł, przeszedł na weganizm i dietę pełnoziarnistą. Tak dogłębnie, że nie tylko schudł, ale i napisał na ten temat własną książkę i dodatkowo dołączył swoje teksty do wydanej w tym roku antologii: Brotha Vegan: Black Men Speak on Food, Identity, Health and Society.

Także w swoich planach wyborczych obiecał zmienić dietę nowojorczyków na bardziej zdrową, co wywołało lekką panikę wśród mięsożerców. Burmistrzowie mają bowiem spore uprawnienia. Michael Bloomberg – wybrany z ramienia GOP – m.in. zakazał sprzedaży słodkich napojów w dużych butlach w miejscach publicznych i w szkołach, zarządził też prowadzenie ogrodów warzywnych przy szkołach i wykorzystywanie plonów w posiłkach.

Od 2019 nielegalne jest w NYC foie gras, burmistrzowie mogą wpływać na jadłospisy także w instytucjach miejskich. Eric ma wprawę. W automatach w Brooklyn Borough Hall kazał umieścić orzechy i batony proteinowe i wycofał ze szkół mortadelę. Musiał więc w wywiadach dla lokalnej prasy uspokajać, że nie zamierza zabierać hamburgerów, frytek i pizzy, chce natomiast, żeby każdy zrozumiał, że skoro Black Lives Matter i każde inne życie również, to trzeba walczyć o to, żeby było mniej zgonów spowodowanych otyłością i złym odżywianiem.

Chyba wszyscy znają już też jego przepis na wegańskie lody: banana obtoczyć w maśle z orzeszków ziemnych, posypać kakao i zamrozić.

Adams jest uważany za umiarkowanego Demokratę. Jeśli wygra, będzie musiał współpracować z mocno progresywną radą miejską, co może być ciekawe.

Sliwa jest trudniejszy do zdefiniowania. Republikanin – obecnie, bo miewał i inne przynależności – jest z tej części GOP, która ma krytyczny stosunek do Trumpa.

Curtis, jeśli chodzi o Demokratów, ma dwóch wrogów – "camrade de Blasio” , jak go nazywa, i Cuomo. Wybrał się nawet do Albany (stolicy stanu), żeby ratować psa byłego gubernatora, rzekomo zostawionego w opuszczonej siedzibie. Oczywiście, zawiadamiając uprzednio media i nową gubernatorkę o planowanej akcji.

Jego ulubieńcem jest natomiast skrajnie progresywny Bernie Sanders, urodzony w Nowym Jorku senator ze stanu Vermont, któremu nie udało się dostać nominacji Demokratów do startu w wyborach prezydenckich. Także Barrack Obama przypadł mu do gustu i broni go w dyskusjach.

Obiecają wszystko

Obydwaj kandydaci są przeciwni odbieraniu funduszy NYPD. Sliwa chciałby nawet jeszcze więcej policji na ulicach. Zdarza mu się krytykować “opieszałość” policjantów i ich nieudolność. Jak mówił w kampanii do prawyborów;,chciałby ożywić i wzmocnić działania policji, bo jest zbyt łagodna i nieudolna. Miał też kiedyś pomysł na utworzenie milicji miejskiej. Głównym punktem jego programu jest zapewnienie bezpieczeństwa na ulicach.

Obydwaj chcą więcej robić dla tzw. zwykłych mieszkańców. Dla Adamsa oznacza to głównie utworzenie systemu tańszych mieszkań – to wielki problem miasta – oraz pozyskanie inwestorów, którzy bedą zakładać nowe biznesy w mieście nadszarpniętym pandemią.

I obydwaj zdążyli już złożyć nierealne obietnice. Adams chciałby, żeby komunikacja miejska była dla nowojorczyków bezpłatna. To byłaby rzeczywiście ulga, ale skąd miasto miałoby na to wziąć te co najmniej 5 miliardów rocznie, nie jest jasne.

Sliwa planuje natomiast zamienić siedzibę burmistrzów, Gracie Mansion, na schronisko. Jego zdaniem zmieści się tam ok. 68 psów i niewiele mniej kotów. Nierealne. Siedziba została miastu zapisana w testamencie, z dokładnie określonym przeznaczeniem, jest zabytkiem i jest zarządzana przez fundację, która pilnuje, żeby warunki postawione przez darczyńcę były wypełniane.

Ostatnio Sliwa dołączył do swoich obietnic tzw. powszechny dochód, który proponował swojego czasu ostro przez niego krytykowany Andrew Yang, walczący o nominację z ramienia Demokratów. Każdy nowojorczyk miałby otrzymywać z kasy miasta tysiąc dolarów co miesiąc.

Na Manhattanie, ani na West, ani na East, nie udało się znaleźć żadnego wyborcy Sliwy tak po prostu, pytając ludzi w kolejce w sklepie, w parku i deskorolkowców na Union Sq. Dało się słyszeć jedynie "nie mam pojęcia" albo "nowojorski szef fu***ng Proud Boys, aaaa… ten cosplayowiec w czerwonym kubraku, ten krzykacz, mini Trump w czerwonym berecie".

To ostatnie określenie jest coraz bardziej popularne i wzięło się głównie z podobieństwa w artykułowaniu stosunku do przeciwników politycznych; ad hominem, głośno, z minami.

Potencjalnego wyborcę Curtisa udało się znaleźć w końcu w Polsce. Janusz Gilewicz, nowojorski artysta, który utknął z powodu pandemii w rodzinnym Krakowie, pomimo urządzania kilku wystaw, znalazł chwilę, żeby wyrazić poparcie dla swojego kandydata:
"Oczywiście, że głosowałbym na niego! Żyję w Nowym Jorku od 32 lat i Sliwa zawsze tam był i służył innym. W tym czasie, gdy ulice i metro były niebezpieczne, jego anielska armia pomagała mieszkańcom. Uważam, że jest społecznikiem pracującym dla dobra ludzi. Demokrata Adams, bez względu na to, co obieca, jest jedynie przedstawicielem przemysłu zbrojeniowego i wielkich koncernów farmaceutycznych, które prowadzą Amerykę w stronę totalitaryzmu. To samo dotyczy de Blasio. Nowy Jork był jednym z najbardziej liberalnych i wolnych miast na świecie. Teraz, gdy wprowadził te wszystkie ograniczenia, nakazy i zakazy, jest to najbardziej opresyjne miejsce świata!"

Wybory już 2 listopada.