Lepsi nawet od The Beatles. Koncertowy mecz Liverpoolu okraszony awansem z grupy LM
Czwarty mecz i czwarte zwycięstwo. Piłkarze Liverpoolu nie zwalniają tempa w Lidze Mistrzów. Tym razem zespół Juergena Kloppa 2:0 (2:0) ograł Atletico Madryt. Angielski zespół już w pierwszej połowie rozstrzygnął losy spotkania, pokazując efektowny, ofensywny futbol. To był koncert gry The Reds.
Rewanż okazał się jednak bardziej jedostronnym widowiskiem. Podgrzewanie atmosfery chociażby na linii trenerów i niechęci do podawania ręki ze strony Diego Simeone, to były najmocniejsze argumenty po stronie gości. Zanim Hiszpanie na dobre weszli w mecz, przegrywali 0:1.
Świetną pierwszą połowę zaliczył Trent Alexander-Arnold. Prawy obrońca Liverpoolu dwukrotnie asystował przy golach kolegów.
Najpierw otwierającego mecz uderzenia głową Diogo Joty, a osiem minut później, dokładając kluczowe podanie przy trafieniu Sadio Mane.
Istotna dla losów spotkania była też sytuacja z 35. minuty pierwszej części gry. Z boiska wyleciał bowiem za faul na Mane brazylijski obrońca gości Felipe. Wydaje się jednak, że sędzia Danny Makkelie przesadził w tej sytuacji, mogąc ukarać piłkarza nie czerwonym, a żółtym kartonikiem.
W drugiej części na otwarcie dwukrotnie system VAR nie uznał trafień, solidarnie po razie dla gospodarzy i gości. Najpierw na spalonym był strzelec Jota, a następnie nie uznano gola Luisa Suareza. Ponownie zadecydowała pozycja spalona.
Sporo pracy dalej miał Oblak. Powstrzymał strzał Salaha, Joty, dopisało też szczęście po uderzeniu Joela Matipa. Goście wyglądali tak, jakby najzwyczajniej pogodzili się z losem. Jedyną szansę na gola kontaktowego miał Hector Herrera, ale w dogodnej sytuacji strzelił obok lewego słupka bramki Alissona.
Liverpool FC - Atletico Madryt 2:0 (2:0)
Bramki: Diogo Jota (13), Sadio Mane (21)
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut