Ten blok to przykład patodeweloperki na cały kraj. Teraz będą w nim rozbierać... balkony

Dorota Kuźnik
Masz mieszkanie z balkonem? To nie oznacza, że ten zostanie na zawsze. Taka sytuacja w najbliższym czasie będzie czekać mieszkańców jednego z wrocławskich bloków. Do lipca ich balkony muszą zniknąć.
Fot. Natemat.pl
Blok zlokalizowany jest 500 metrów od wrocławskiego rynku, przy skrzyżowaniu ulic Krawieckiej i Biskupiej. 22 lata temu postawiła go spółdzielnia mieszkaniowa Cichy Kącik. Podstawowy problem polegał jednak na tym, że to co zbudowano, nijak miało się do tego, na co wydano zgodę.

Trzeba przyznać, że sporny budynek to prawdziwa, patodeweloperska perełka. Jest za wysoki, nie ma zakładanego w projekcie podziemnego garażu, ma za to balkony, których na planach nigdy nie było. Blok postawiono także na ulicy Kaznodziejskiej, którą przecina na pół.

Siłą rzeczy, po czasie część tej ulicy znikła z mapy. Żeby tego było mało, przy budynku, zbudowano rampę, która wygląda jak podjazd dla wózków. Konstrukcja ta stoi jednak na chodniku, czyli działce należącej do miasta. A budowanie czegokolwiek na nieswojej działce, a już tym bardziej na chodniku, jest, mówiąc wprost, nielegalne.
Fot. Natemat.pl
Paradoksów w przypadku tej inwestycji jest więcej. Można do nich zaliczyć chociażby to, że formalnie blok cały czas jest budową. Nigdy nie został odebrany, nigdy nie zostało wydane pozwolenie na użytkowanie, zatem mieszkania i lokale usługowe nigdy nie powinny zostać sprzedane. Z jakiegoś jednak powodu właściciele mają akty własności. Na jakiej podstawie? Można tylko przypuszczać.


– Ja akurat mam mieszkanie obok, ale już 30 lat. Widziałem, jaka była awantura, jak się to tu budowało i co było później. jedni się denerwowali, bo ten blok jest o wiele za wysoki, inni się śmiali, że na łapówki poszło drugie tyle, co na budowę — mówi mieszkaniec sąsiedniego bloku.

Wątku tego kto i komu miał co zapłacić nie chce jednak poruszać, ale mrugając okiem dodaje, że nie bez powodu na spółdzielnię mówi się "cichy kancik". Fakt faktem – akty własności spółdzielcy mają, choć formalnie do sprzedaży nigdy nie mogło dojść. W końcu budynek wciąż jest budową.

Samowolą w sąsiedztwie wrocławskiego rynku od lat zajmują się inspektoraty nadzoru budowlanego rożnych szczebli. Rozważano różne scenariusze, łącznie z całkowitą rozbiórką bloku, bo przecież nie ma on zakładanego garażu. W międzyczasie zmienił się jednak miejscowy plan zagospodarowania, zakładający określoną liczbę miejsc parkingowych.

Dyskutowano nad wieloma rozwiązaniami, ostatecznie stanęło na konieczności rozbiórki części balkonów i rampy. Sprawa wędrowała też po różnych sądach i urzędach, ale jej finał znamy, co potwierdził Przemysław Samocki – dyrektor Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego.

Inwestor, czyli spółdzielnia mieszkaniowa Cichy Kącik, dostała wiele szans. Jej władze miały złożyć projekt naprawczy i najpierw zignorowały sprawę, później co prawda projekt złożono, ale z błędami. Ostatecznie nadzór budowlany nałożył na spółdzielnię 50 tysięcy złotych grzywny. Spółdzielnia ma czas na rozbiórkę balkonów i rampy do lipca przyszłego roku, a zapłacić za to będą musieli spółdzielcy, czyli wszyscy właściciele mieszkań należących do Cichego Kącika.
Fot. Natemat.pl
A co jeśli to się nie wydarzy? Pieniądze ze spółdzielni ściągnie wówczas naczelnik urzędu skarbowego, a zleceniem prac rozbiórkowych zajmie się sam nadzór budowlany. Spółdzielcy nie będą mogli się także starać o zwrot kwoty grzywny, na co mogliby liczyć, gdyby spółdzielnia zrobiła rozbiórkę we własnym zakresie.

Tylko jak wytłumaczyć ludziom, którzy na Krawieckiej mają mieszkania z balkonami, że pewnego dnia balkony znikną? Trzeba będzie także jakoś przebudować wejścia do lokali z parteru, do których teraz wchodzi się przez rampę.

Ryszard Dymara – prezes Cichego Kącika – w rozmowie telefonicznej odmówił komentarza. Rzucił tylko, że spółdzielnia odwołała się od decyzji do sądu. Powiatowy nadzór budowlany nie zamierza jednak czekać z rozbiórką na wyrok, zwłaszcza że decyzja została utrzymana w mocy przez Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego.

Sprawę komentują za to spółdzielcy, którym nie uśmiecha się brać na barki 50 tysięcy złotych grzywny. Część z nich dąży do zgłoszenia prokuraturze działań na niekorzyść spółdzielni. Chcą także odwołania prezesa. To jednak nie udało się od 1991 roku.