Łukasz Kohut #TYLKONATEMAT: Polexit jest możliwy, jeśli doczekamy się trzeciej kadencji PiS

Jakub Noch
– Obawiam się, że kolejne konsekwencje łamania zasad praworządności i konieczność sprostania unijnej polityce klimatycznej będą dalej napędzały tę machinę antyunijnej propagandy. A czy ostatecznie polexit jest możliwy? Sądzę, że tak, jeśli tylko doczekamy się trzeciej kadencji rządu PiS – mówi #TYLKONATEMAT Łukasz Kohut.
Kim są "unijczycy", których na celownik bierze rządowa propaganda i czy polexit jest naprawdę możliwy? Na te pytania w rozmowie z naTemat.pl odpowiada europoseł Lewicy Łukasz Kohut. Fot. Parlament Europejski


Jedna z gazet otwarcie sympatyzujących z rządem na swojej najnowszej okładce dzieli obywateli na "Polaków i unijczyków polskiego pochodzenia". Do której grupy pan się zalicza?

Łukasz Kohut: Ależ ja jestem unijczykiem pochodzenia śląskiego! I to tylko kolejny dobry moment, aby przypomnieć, że śląskość nadal nie jest w świetle polskiego prawa uznawana za narodowość, że język śląski dalej nie jest uznany za język regionalny!


A wracając do tej okładki… Wie pan, ja czuję się Europejczykiem i nie jest to żaden powód do wstydu. Nie rozumiem tego nowego podziału kreowanego przez prawicę – na "unijczyków" i „prawdziwych Polaków”. Na tej grafice zastosowano też jakiś dziwny zabieg, który polega na tym, że flaga Unii Europejskiej i twarze "unijczyków" skierowane są na wschód, gdzieś tam w stronę Kremla. No to chyba wszyscy widzimy, że to obrazek, który nie przystaje do rzeczywistości.

Polski patriota powinien walczyć o to, żeby Polska była jak najsilniejsza w ramach UE i zajmowała miejsce przy głównym stole w każdej najważniejszej kwestii. Kreowanie tezy, że polską racją stanu jest wypychanie naszego kraju ze wspólnoty, nie ma najmniejszego sensu.

Czy "unijczyk" wejdzie na stałe do polskiego słownika politycznego?

Jak to z różnymi takimi hasłami bywa, także ten "unijczyk" to cześć większego obrazka. Chodzi o wyciągnięcie jednego nośnego słowa, którego znaczenie miesiącami czy nawet latami jest ośmieszane, a wszystko to służy wzmacnianiu odpowiedniej narracji politycznej.

Wszyscy pamiętamy przecież, jak to było ze słowem "gender", które z akademickiego języka weszło do polityki jako obelga. Słowo to kompletnie straciło w swoje prawdziwe znaczenie. Potem podobną historię mieliśmy z "uchodźcą", z którym żaden Polak nie miał problemu aż do 2015 roku, gdy odpowiednią propagandą sprawiono, że to słowo wzbudza najgorsze strachy, a nawet gniew.

No a teraz widzimy początek podobnych działań, które mają na celu ośmieszenie UE i osób chcących, aby Polska pozostała w europejskiej wspólnocie. Używają hasła "unijczyk", ale dobrze wiadomo, że chodzi o zohydzenie pojęcia "Europejczyk". To kolejny element antyunijnej propagandy, którą obserwujemy już prawie codziennie.
Czytaj także: "Niemcy chcą budowy IV Rzeszy". Kaczyński miał wygłosić kuriozalne słowa na posiedzeniu PiS
Takie ruchy ze strony prorządowych mediów nigdy nie są przypadkowe. Do czego to mogą być więc przymiarki?

Bez wątpienia chodzi o jakąś odpowiedź na bardzo skomplikowaną sytuację Polski już nie tylko w UE, ale i na arenie międzynarodowej. O tym, że sprawy obiorą taki kierunek, było już wiadomo, gdy premier Mateusz Morawiecki ostatnio pojawił się w Parlamencie Europejskim.

Gdzie wszyscy myśleliśmy, że wreszcie pójdzie po rozum do głowy i zacznie łagodzić konflikty, a on tymczasem przez 35 minut z PE wygłaszał jakieś przemówienie skierowane wprost do twardego elektoratu PiS i nie cofnął się ani o krok z łamania zasad praworządności.

Rząd PiS nie wyciągnął też żadnej lekcji z tego, jak dobrą robotę unijni komisarze wykonali w związku z kryzysem na granicy białorusko-polskiej i białorusko-litewskiej. A to prawda, bo różni komisarze odbyli szereg negocjacji na forum międzynarodowym, dzięki którym ta fala migracyjna została wyhamowana.

Komisja Europejska prowadziła intensywne rozmowy z liniami lotniczymi oferującymi loty do Mińska, na przykład z Turkish Airlines, Royal Air Maroc, Emirates, Qatar Airways czy Etihad oraz z rządami na Bliskim Wchodzie. Wiceprzewodniczący KE Margaritis Schinas był m.in. w Turcji, Libanie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich oraz Iraku.

Dawno nie przekonaliśmy się, jak bardzo Unia Europejska jest potrzebna tak dobitnie, jak teraz, gdy mamy naprawdę poważne problemy z polityką Rosji i Białorusi.

Jest pan pewien, że Polska nie poradziłaby sobie bez UE? Bylibyśmy dziś w innym miejscu, gdybyśmy nie byli częścią tego sojuszu?

Bylibyśmy na pewno w podobnej sytuacji jak Ukraina. Zarówno ekonomicznie – to UE pozwoliła rozwinąć skrzydła polskiej gospodarce, a ludziom po prostu żyć na wyższym poziomie – jak i geopolitycznie. Gdybyśmy nie byli w Unii, musielibyśmy zająć miejsce gdzieś we wschodnioeuropejskiej strefie wpływów Władimira Putina.
Czytaj także: "Dowód naszej upadającej pozycji". Dlaczego Merkel i Macron pominęli Polskę w rozmowach ws. kryzysu?
To wszystko są niepodważalne fakty, dlatego tak bardzo niepokoi mnie podgrzewanie antyeuropejskich nastrojów przez Prawo i Sprawiedliwość, a przede wszystkim Solidarną Polskę. Szczególnie niepokojące jest to wszystko w kontekście informacji o kremlowskich powiązaniach niektórych polityków obozu rządzącego z Rosją, o których pisał Tomasz Piątek.

Alarmująca jest też działalność Ordo Iuris, która tak silnie wpływa na rządzących w kwestiach ideologicznych, a która również zdaje się być w pewien sposób powiązana z Kremlem. Co zresztą staje się już problemem nie tylko polskim, bo na przykład także w Chorwacji to środowisko staje się coraz bardziej aktywne.

Z obiegu polityczno-medialnego w ostatnim czasie znika słowo "polexit", więc może znika także zagrożenie rozstaniem się Polski z UE?

Niestety tak nie jest. Przede wszystkim sytuacja związana z praworządnością w Polsce jest wciąż bardzo zaogniona. Czekamy na kluczowy w tej sprawie wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który powinien zostać ogłoszony gdzieś w drugiej połowie grudnia lub na początku stycznia przyszłego roku. A wtedy nasz rząd prawdopodobnie zostanie już postawiony pod ścianą.

Tylko w tym kontekście chyba nie mówimy o polexicie, a "wypierpolu", przed którym niegdyś ostrzegał Donald Tusk…?

A poza kwestią praworządności mamy jeszcze do czynienia z ambitną i trudną polityką klimatyczną, którą Komisja Europejska wprowadza poprzez ten pakiet „Fit for 55”. Także w tym kontekście szczególnie aktywni w atakowaniu UE są politycy Solidarnej Polski, którzy już naprawdę jadą po bandzie.

Ja jestem ze Śląska i wiem, jak górników tam od lat okłamuje się w sprawie przyszłości sektora węglowego. Zamiast wreszcie powiedzieć prawdę, że węgiel kamienny w perspektywie dwóch dekad po prostu przejdzie do historii.
Czytaj także: Ambasador Niemiec przy UE ostrzega przed Polexitem. Wystosował specjalny list
Obawiam się więc, że te dwie kwestie – kolejne konsekwencje łamania zasad praworządności i konieczność sprostania unijnej polityce klimatycznej – będą dalej napędzały tę machinę antyunijnej propagandy. A czy ostatecznie polexit jest możliwy? Sądzę, że tak, jeśli tylko doczekamy się trzeciej kadencji rządu PiS.

To byłby bowiem okres, który zbiegłby się z kolejnym planowaniem wieloletnich ram budżetowych, w których Polska przestałaby być płatnikiem brutto. Oczywiście zawsze będziemy jednymi z głównych beneficjentów wszelkich programów europejskich, ale w kolejnym budżecie UE dołączymy już do grona płatników netto.

A to będzie dla PiS idealny pretekst, żeby nakręcać polexitowe emocje i przekonywać, że już nie ma sensu być w Unii.

Pańscy koledzy z PE pytają czasem o polską ścieżkę walki z pandemią? Jest jakieś zaskoczenie, że podczas czwartej fali w Polsce zdecydowano się na tak mało obostrzeń?

Oficjalnie nie pytają, bo jednak polityka zdrowotna nie jest kompetencją instytucji europejskich. Jeśli jednak chodzi o polskie podejście do obostrzeń czy szczepień, to każdy, kto – tak jak ja – dużo podróżuje od jednego regionu UE do innego, łatwo zauważy, że w większości państw nie ma problemu z wykorzystywaniem certyfikatów covidowych w hotelach, restauracjach czy miejscach publicznych.

Akurat niedawno była u mnie w PE wycieczka z Polski, poszliśmy wszyscy do restauracji, w której koniecznie było okazanie certyfikatów i nikt nie miał z tym żadnych problemów. Nikomu korona z głowy nie spadła ani nic złego się nie stało.

Naprawdę nie mogę pojąć, dlaczego polski rząd tak bardzo obawia się wprowadzenia weryfikacji certyfikatów. A tak naprawdę to wiem doskonale – zbadali swój elektorat, który jest po prostu antyszczepionkowy. Władza za wszelką cenę!

Czy z perspektywy osoby, która musi dużo podróżować polskie łagodne podejście do obostrzeń – w tym tych na granicach – nie jest raczej błogosławieństwem?

Ja nie czuję się jakoś bardzo poszkodowany tymi obostrzeniami, które obowiązują w innych państwach. O sytuacji w Polsce myślę natomiast wciąż przez pryzmat mojej osobistej tragedii z tego roku.

We wrześniu zmarła moja mama. Ona nie chorowała na COVID-19, a rzadką chorobę autoimmunologiczną, która dała jej tylko dziewięć miesięcy. I przez cały ten czas polska ochrona zdrowia funkcjonowała w warunkach pandemii – szpitale były przerabiane na covidowe i było bardzo trudno o dostęp do specjalisty.

Osoby w takiej sytuacji, jak moja mama też płaciły więc wysoką cenę za to, iż tak wiele osób nie chce się zaszczepić na koronawirusa i mamy tak wiele zakażeń, że w szpitalach co chwila brakuje miejsc.

Może więc instytucje europejskie powinny – w miarę aktualnych możliwości – jakoś naciskać na państwa członkowskie, które mają najniższy odsetek zaszczepionych obywateli?

Uważam, że nie powinno tak być. To sprawiłoby tylko, że Unia znów byłaby atakowana jako ten zły policjant. Dopóki polityka zdrowotna jest kompetencją poszczególnych państw członkowskich, to jednak one powinny być odpowiedzialne za przebieg szczepień.

Oczywiście osobiście chciałbym, aby poziom wyszczepienia był podobny w całej UE i żeby był bardzo wysoki. Jednak przymus to nie jest rozwiązanie, bo może tylko nakręcić protesty.

Czy w przeciwnym razie nie będziemy mieli jednak Unii dwóch pandemicznych prędkości?

W czarnym scenariuszu tak może rzeczywiście być… Nadal uważam jednak, że przymus nie będzie rozwiązaniem. Wszystkie instytucje UE zrobiły naprawdę bardzo dużo – od szybkiego i masowego zakupu preparatów zaczynając – żeby dostęp Europejczyków do szczepień był jak najlepszy.
Czytaj także: Z Berlina nadchodzą złe wieści dla antyszczepionkowców. Scholz za obowiązkowymi zabiegami
Tak długo, jak długo nie zmienimy prawa unijnego w ten sposób, aby polityk zdrowotna także była kompetencją instytucji europejskich, dużo więcej zdziałać już nie można. A do takich zmian długa droga, w tym zmiana traktatów. No ale jako federalista europejski wiem, że to droga jedyna.

Przeczytaj więcej rozmów #TYLKONATEMAT:

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut