Smutno się patrzy na konflikt "Wyborczej" z Agorą. Legenda, która nie widzi, że coś jej ucieka

Michał Mańkowski
Najpierw było śmiesznie, potem już tylko strasznie. Spektakl, który od paru tygodni serwuje nam "Gazeta Wyborcza" i jej właściciel Agora ogląda się jak serial, bo odcinków jest już sporo. Nie wiem tylko, czy bardziej to dramat czy czarna komedia, w której ogon próbuje kręcić psem. Pies bez ogona jednak żyć może, ogon bez psa już niekoniecznie.
Fot. Beata Zawrzel / Reporter

"Wyborcza" a sprawa polska

Po pierwsze i najważniejsze, niech wybrzmi na starcie, żeby nie tworzyć piętrowych teorii. "Gazeta Wyborcza" jest jednym z najważniejszych mediów wolnej Polski i zapisała się na kartach historii. Robi kawał dobrego dziennikarstwa na wielu poziomach, regularnie ze zdrową dziennikarską zazdrością czytam ich artykuły. "Wyborcza" jest tytułem w Polsce potrzebnym i nie wyobrażam sobie polskiego rynku medialnego bez niej. Kropka.

Tak się złożyło, że na tę przepychankę patrzę z dwóch perspektyw i staram się rozumieć racje obu stron. Z jednej strony mam doświadczenie dziennikarskie w roli redaktora naczelnego. Z drugiej jestem członkiem zarządu, który ze względu na odpowiedzialność patrzy na firmę w dużo szerszym kontekście.


Śmietanka redakcyjna „Gazety Wyborczej” (bo też nie wierzę, że cała redakcja) w ostatnim czasie swoim zachowaniem w konflikcie z Agorą jawi się jako smutny upadek ikony, która nie odnajduje się w dzisiejszych czasach i nie widzi, że się przy tym ośmiesza. Żeby było tragiczniej, jest święcie przekonana o swojej wyjątkowości, w której fałszywie utwierdza ją grupa boomer-fanów.

"Gazeta" kontra Gazeta



Gdzieś w kuluarach mówiło się o tym od dawna, ale dopiero teraz można obserwować to w całej okazałości. I to dzięki samym zainteresowanym, którzy rodzinną kłótnię postanowili przeprowadzić publicznie w centrum miasta. Miała to być metafora, ale w sumie dokładnie tak było: jednym z rozdziałów tej walki była przecież kampania reklamowa „Gazety Wyborczej”, w ramach której na billboardach i w internecie promowano „właściwy adres ma znaczenie”.

Chodziło naturalnie o wyjaśnienie, że prawdziwa „Wyborcza” jest tylko jedna. I nie jest to Gazeta.pl. Od konfliktu „Wyborczej” z Gazeta.pl właściwie publiczna połajanka się zaczęła. Bo o ile o wojnie „printu” z „onlinem” (choć po prawdzie to wojna tych pierwszych z drugimi) mówiło się od dawna, to dopiero w momencie, gdy zarząd Agory ogłosił prace nad połączeniem obu segmentów, awantura nabrała tak publicznego i absurdalnego wymiaru.

Dacie wiarę, że ktoś tam wpadł na pomysł zorganizowania protestu "murem za Wyborczą" przeciwko... połączeniu z kolegami z piętra z Gazeta.pl?

To swoją drogą wizerunkowo ciekawy i zabawny wątek. Wiadomo, że w Polsce jak „Gazeta”, to „Wyborcza”. Szkopuł w tym, że lata temu ktoś gdzieś w Agorze wpadł na pomysł, by portal nazwać „Gazeta.pl”, który z „Wyborczą” ma wspólnego tylko właściciela. I stworzyli sobie potworka, który urósł do niebotycznych rozmiarów, w internecie od „prawdziwej Wyborczej” jest większy o kilka długości i odnajduje się tu o wiele lepiej.

Co boli starą gwardię "GW"

I tego stara gwardia „GW” przeboleć nie może, bo jak to tak, że jacyś gówniarze i mediaworkerzy z internetu mają się rządzić. Konflikt wydaje się być absurdalny, ale ma realny wymiar. Od małych złośliwości po już te bardziej wymierne. „Wyborcza” tupnęła nóżką i zabrała ze strony głównej Gazeta.pl swoje artykuły. Prawdziwa perełka małostkowości wydarzyła się jednak parę tygodni temu, gdy ktoś stwierdził, że agencja fotograficzna Agencja Gazeta nie może po tylu latach funkcjonować pod tą nazwą i od teraz będzie to… Agencja Wyborcza. Żeby broń Boże nikt nie miał wątpliwości.

Dziś "Wyborcza" zachowuje się jak ogon, który chce kręcić psem. Agora, właściciel "GW", ogłasza plan zmiany struktury w celu zdroworozsądkowej optymalizacji, ekipa "GW" rozkłada się jak Rejtan, publikuje listy wsparcia, żąda dymisji i na nic się nie zgadza.

Agora zwalnia jedną z czołowych postaci "Wyborczej" Jerzego Wójcika, a ekipa "GW" stwierdza, że tego zwolnienia... nie uznaje. W odpowiedzi mamy serię publicznych oświadczeń i... śledztwo dziennikarza "Wyborczej" przeciwko... Agorze. Temat? Raport o nieudanych inwestycjach. Swoją drogą no dzień dobry, tak to bywa, że czasem inwestycje są nieudane.

Czy druga strona jest bez winy? Pewnie nie, nie znam wszystkich zaszłości, ale patrzę na to, jak konflikt publicznie rozgrywa "Wyborcza" i wygląda to źle.

Wyjątkowe medium

"Wyborcza" z jednej strony niesie na sztandarach najważniejsze wartości i otwartość. Z drugiej strony sama jest skostniałą organizacją zdominowaną przez ekipę wzajemnej adoracji, przez którą trudno się komukolwiek przebić. A już na pewno młodym dziennikarkom.

W przekonaniu o własnej wyjątkowości i walce na barykadach, żyją przekonaniem, że to jakieś zakulisowe działania, mające uderzyć w jej niezależność i są wodą na młyn dla rządu PiS.

Prawda może być jednak dużo prostsza. Ktoś po prostu po latach wszystko przeliczył, przemyślał i postanowił usprawnić. Nie ma tutaj zamachu na żadną niezależność i wolność. A jak to mówią, najtrudniejszą operacją w życiu jest operacja... odcinania tyłka od stołka. Zwłaszcza po latach. I smutno się na to patrzy. Ja też jestem i będę "murem za Wyborczą", ale tą zdroworozsądkową.