Kiczowate to jest tak, że aż słów zdziwienia brak. Tak, "Seks w wielkim mieście" powrócił
"I tak po prostu" ("And Just Like That") – pod takim tytułem powrócił kultowy serial "Seks w wielkim mieście". I tak po prostu jest słaby.
- "I tak po prostu" ("And Just Like That") to kontynuacja "Seksu w wielkim mieście".
- Serial można już oglądać na HBO GO.
- Nowa odsłona przygód Carrie, Mirandy i Charlotte po pierwszych odcinkach nie zbiera najlepszych recenzji i (niestety) trudno się dziwić.
Bolesne przebudzenie w nowym świecie
Odpaliłam więc HBO GO, trochę przeczuwając nadciągającą tragedię – wszak już próby przeniesienia serialu do kin i stworzenie dwóch filmów fabularnych okazało się klapą (ale tam była chociaż Samantha). Obejrzałam jednak dostępne odcinki i cóż... Nieustannie miałam poczucie "cringe'u". Tudzież krindżu.Poza tym może i postaci są przekalkowane, jednak mniej charyzmatyczne, nudne, jakieś nijakie, pozbawione głębi psychologicznej. Jakiejkolwiek głębi.
Co się jednak rozwinęło, to otoczenie przyjaciółek i na jego tle panie wypadają co najmniej komicznie. Co również jest mało wiarygodne – przecież śledzenie trendów było ich codziennością! Są wykształcone, bogate, garściami czerpią z rozrywek Nowego Jorku. Przypomnijmy, że przecież w starych odcinkach zadziwiały otwartością seksualną, zmieniały myślenie o kobiecości, przyjaźniły się z homoseksualistami, były otwarte. Ba, światowe. Zorientowane.
Dinozaurzyce w natarciu
W "I tak po prostu" dostajemy natomiast dinozaurzyce, które ze zdziwieniem przyglądają się zmianom, nie nadążają za nimi, gubią się i nie mogą się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Twórcy postanowili to pokazać w sposób tak dosadny, że aż zawstydzający.Carrie (która pod koniec lat 90. bez ogródek pisała o relacjach damsko-męskich i przygodnym seksie!!!) w podcaście prowadzonym przez osobę niebinarną wali żartami, jak stara ciotka na imieninach (po trzech kieliszkach brandy), a policzki rumienią jej się, gdy słyszy słowo "masturbacja". Później, a jakże, pyta swojego męża, czy on TO robi, bo przecież znają się dopiero milion lat i jeszcze nie miała okazji, żeby się dowiedzieć.
Miranda (Cynthia Nixon) rezygnuje z pracy prawniczki, wraca na studia i postanawia zostać aktywistką – najwyraźniej nie ma jednak o tym bladego pojęcia, bo zaczyna "prześladować" (oczywiście w dobrej wierze) swoją czarnoskórą wykładowczynię nieustannie zwracając uwagę na kolor jej skóry (scena z pierwszych zajęć na uczelni przejdzie do historii jako jedna z najbardziej żenujących). Najpewniej Miranda, wzięta prawniczka, od lat nie czytała gazet, książek, nie miała dostępu do Internetu i nie oglądała telewizji, skoro przejawia tak podstawowe błędy komunikacyjne. Ani chybi była zamrożona!
Charlotte, oj, biedna Charlotte. Wciąż jest płaczliwa, rozedrgana i nie umie panować nad emocjami. Urocze to było, gdy "uczyła się" od starszych koleżanek, o co chodzi w randkowaniu, jak się stawia granice i czego tak naprawdę chce. Jednak teraz jest dorosłą kobietą, a nadal zachowuje się, jak głupiutka nastolatka.
Głupiutka nastolatka z twarzą, która ma przypominać nastolatkę (przyjaciółki wytykają sobie nawzajem, że "próbują udawać młodsze" i nie godzą się z upływem lat). Trudno jednak nie mieć wrażenia, że reżyser, Michael Patrick King, dodatkowo "ogłupił" tę postać, a przecież Charlotte była naiwna, ale nie durna. To raczej wrażliwa romantyczka, którą w nowej wersji zmieniono w robotyczną żonę ze Stepford.
Łuszczący się lukier
"I tak po prostu" jest zatem zwykłym odgrzanym w mikrofalówce kotletem. Twórcy próbowali upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wykorzystać dawne flow serialu, a jednocześnie podbić je nowoczesnymi wstawkami. Nie udało się. A dodam, że nie miałam wielkich i konkretnych oczekiwań – nie liczyłam na kalkę. Myślałam, że po klapie filmów fabularnych i decyzji kolejnego odświeżenia historii przyjaciółek dostaniemy coś świeżego, coś, co będzie (chociażby) "jakieś".Czytaj także: "Po dwóch sezonach zamienił się w disneyowską bajkę". "Seks w wielkim mieście" ma już 20 lat
Świat Carrie, Mirandy i Charlotte to postpandemiczna rzeczywistość, w której już można podawać rękę, cmokać się w policzki i jadać w restauracjach. Osoby niebinarne przedarły się do mainstreamu, rozmowa o seksie to już nie jakieś wielkie "WOW".Zmiany jednak dzieją się gdzieś obok, poza bańką nowojorskich przyjaciółek – i na tym skupili się twórcy, każdą właściwie sceną podkreślając ich niedopasowanie. One i ich środowisko stoi w miejscu. Przegapiło rewolucję, ale i nie ma zdolności do ewolucji. Tak wykreowana serialowa rzeczywistość nie tylko nudzi, ale i denerwuje, bo co innego, gdyby twórcy zdecydowali się stworzyć całkowicie inny, wyobrażony, alternatywny Nowy Jork. W "I tak po prostu" próbuje się natomiast nam, widzom, wmówić, że taki jest świat, tak to wygląda lub będzie wyglądać.
Cóż, nieśmiało zdiagnozuję, że o ile fikuśne stylizacje Carrie mogły robić wrażenie kiedyś, tak teraz patrzymy na nie raczej z politowaniem. Współczesne kobiety już nie potrzebują wypacykowanych dam. Chcą realizmu, prawdy. Silnych reprezentantek, które mają w głowie więcej niż najnowszy katalog znanej marki.
A tu? Marność, pustość, próżność, banał. Uwielbiane postaci wyprane w wybielaczu i wykrochmalone. Sztywne. Nienaturalne. Uwierające. Szkoda. Tak po prostu.
PS. Obejrzę kolejne odcinki, bo czekam na zdanie "bo za naszych czasów"...
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut