Sokół: Rząd PiS doprowadza kraj do katastrofy gospodarczej, ale przede wszystkim do szaleństwa

Żaneta Gotowalska
– Muzyka powinna być taka, jakiej chce muzyk. Na szczęście nie ma jeszcze, choć rząd bardzo by tego chciał, odgórnych wytycznych jaka powinna być muzyka. I tego się trzymajmy – mówi w rozmowie z naTemat Sokół, warszawski raper, współtworzący dawniej legendarne formacje Zip Skład czy WWO, który jest krótko po wydaniu albumu "NIC".
Sokół
Powiedział pan w jednym z wywiadów: "Ja ogólnie jestem słaby w wyścigach. Mam wrażenie, że im bardziej się spinasz, tym bardziej boli cię później porażka". Płyta "NIC" zadebiutowała na 1. miejscu na liście OLiS. Czy po tylu latach w branży takie sukcesy jeszcze coś robią, czy już nic?

Niewiele. Oczywiście, to miłe, ale na sukces składa się o wiele więcej rzeczy niż rankingi i pozycja w pierwszym tygodniu fizycznej sprzedaży. To również rynek cyfrowy, to frekwencja na koncertach, to żywotność albumu i to ile kawałków z niego pozostanie z odbiorcą na lata, a w najlepszym wypadku na zawsze.


Nazwać płytę "NIC" i wydać ją w pandemicznym czasie – to podwójny znak pewności siebie, która bije i z numerów. To też znak świadomości swojej pozycji na rynku muzycznym. Nie było w panu lęku, że płyta się nie przyjmie?

Oczywiście, że zakładałem, że wcale to, co podoba się mi, nie musi spodobać się odbiorcom, ale nagrywanie pod odbiorcę wolę zostawić jednak innym. Mam nadzieję, że chociaż częściowo moi fani lubią mnie za to, że pomimo pewnych stałych, jak mój głos, czy zamiłowanie do opowiadania, jednak nie do końca wiedzą, co tym razem dostaną, to chyba fajne.

Lubi pan ryzyko?

A ryzyko lubię, ale nie takie polegające na brawurowej szybkiej jeździe samochodem czy wchodzenie po elewacji na hotel Marriott bez zabezpieczenia. Raczej takie, w którym powierzam przyszłość pewnym swoim przekonaniom oraz intuicji.

Czy neon w centrum Warszawy to po prostu kwestia akcji promocyjnej, czy spełnienie marzenia z dzieciństwa?

To przede wszystkim zabawa formą i znaczeniem. Reklama niczego sama w sobie jest absurdalna, zależało nam na formie, na jaką pozwalają sobie duże koncerny. To trochę akcja artystyczna, pozwalająca pochylić się nad tym czym są dziś marki, reklama, towary i konsumpcjonizm, ale oczywiście przewrotnie reklamuje to mój album, a do tego niewątpliwie jest spełnieniem marzenia z dzieciństwa, że kiedyś postawię swój neon w centrum Warszawy. Rozmawiamy właśnie o dalszym życiu tego neonu, o tym, czy może pozostać gdzieś w przestrzeni miasta, właśnie w takim artystycznym i refleksyjnym wymiarze, byłoby super. Na placu Konstytucji będzie stał tylko do końca roku. Oprócz neonu były to citylighty w wiatach przystankowych i plakaty. Ale chodziło jednak głównie o efekt chwilowego zwarcia styków w mózgu kogoś, kto widzi reklamę w postaci wielkiego napisu NIC.

Bo poza ludźmi zorientowanymi w muzyce i w tytule mojej płyty, ten neon mijają codziennie tysiące osób, które nie mają pojęcia, o co chodzi, to oni i ich reakcje są w całej akcji najbardziej ciekawe i wartościowe. Gdyby zależało mi wyłącznie na autopromocji, postawiłbym neon z napisem Sokół.

Mam wrażenie, że obecnie, choćby po fantastycznej akcji promocyjnej płyty Quebonafide czy akcjach Pro8l3m, poprzeczka jest wysoko postawiona. Czy po akcji promocyjnej przy płycie czuł Pan presję, czy po tylu latach jest już nastawienie "wszystko można, nic nie trzeba"?

Każdy ma na promocję swój pomysł. Ważne, żeby promocja nie była większym wydarzeniem niż sam album, a fani pamiętali lepiej kawałki z płyty niż happening. Sięgnę wstecz. Promując w 1999 roku pierwszą płytę ZIP Składu zapłaciliśmy małolatom z okolicy za nielegalne klejenie plakatów na autobusach i tramwajach, to było na tamte czasy dość spektakularne i rzucające się w oczy.

Przy płytach WWO rozkleiliśmy dziesiątki tysięcy naklejek na mieście, były dosłownie wszędzie, jeździły nawet przyklejone do poręczy ruchomych schodów w każdym centrum handlowym. W 2000 roku wielki napis "W Witrynach Odbicia" zdobił wagon lokalnego pociągu. To była nielegalna promocja związana z miastem, z jego tkanką, bo my czuliśmy się częścią tego miasta i nieodłącznym elementem tego betonowego Tetrisa, a nie stać nas było na metody legalne.

Dzisiaj nadal staram się pozostawać w tkance miejskiej, w innej skali, innymi metodami. Nie czuję żadnej presji ani wyścigu, staram się robić rzeczy, którymi sam się jaram i które uważam za wartościowe, ale też oczywiście skuteczne.

Czy długo trzeba było namawiać (tych młodych stażem, ale i tych obecnych od lat) raperów, muzyków do wejścia na płytę? Jakie były kryteria wyboru – talent czy przyjaźń?

Przede wszystkim ciekawość, co z tego wyjdzie, często element zaskoczenia jak z wjazdem Sariusa w "Cześć" albo zderzeniem mnie z Quebo i Pezetem w jednym kawałku. Lubię rzeczy nieoczywiste jak Hodak na mrocznym, ulicznym bicie w "Batonikach", czy wreszcie jak nagranie kawałka z Fasolkami. Najważniejsze jest dla mnie tworzenie nowej jakości z rzeczy nieoczywistych, jak "Burza" z ZIP Składem, kojarzonym z wybitnie ulicznym rapem. To zderzenie ortodoksyjnych fanów z czymś, na co nie byli gotowi.
Taka chęć pojawia się u mnie raz na jakiś czas. To na przykład w kawałek "W aucie" z odkurzonym po 25 latach Frankiem Kimono, albo zaproszenie do kawałka Miśka Koterskiego w roli upierdliwego Janka, który chce pożyczyć dwie stówy. Lubię to, ale tylko wtedy jeśli powstanie z tego coś unikalnego, ciekawego z mojego punktu widzenia. Mało interesują mnie gościnne udziały tylko po to, żeby ogrzać się w cieple kogoś, kto jest akurat teraz na topie.

Jak się współpracowało z dziećmi? Była trema przy nagrywaniu z Fasolkami?

Ogromna przy przedpremierowym wykonaniu na żywo w Newonce Radio. Nie byłem w stanie nawet zapamiętać tekstu, dlatego na video mam w ręce kartki. Ale współpraca z dziećmi jest super, bo one nie są spaczone tym całym show businessem, są prawdziwe i nie wartościują, czy coś im się przyda, albo co na tym zyskają.
Po wysłuchaniu utworu "After" czytałam wiele komentarzy, że do listy życzeń fani dopisują bycie z Panem na afterku. Nie ma Pan dość imprez?

Nie. Absolutnie.

Ten utwór to też prztyczek dla mediów. Dają popalić?

Bez przesady, po prostu są dziś w dramatycznej kondycji. Etos dziennikarski to przeszłość. Fake newsy, clickbaity, idiotyczne nagłówki, mataczenie, przekręcanie, aby za wszelką cenę złowić odbiorcę, to niestety nasza codzienność.

Czytaj więcej: Sokół o biznesie: "Jeśli czegoś nie wiem, to nie udaję, że wiem i nie robię z siebie idioty"

Czy w obecnym czasie, który w Polsce jest pełen napięć, czuje Pan potrzebę zabierania głosu i mocnego stanowiska w kwestiach społeczno-politycznych, czy muzyka powinna być, w Pana ocenie, wolna od polityki?

Muzyka powinna być taka, jakiej chce muzyk. Na szczęście nie ma jeszcze, choć rząd bardzo by tego chciał, odgórnych wytycznych, jaka powinna być muzyka. I tego się trzymajmy. Jak ktoś chce zabierać w muzyce głos w sprawach społecznych czy politycznych, ma do tego pełne prawo, jak nie, to nie wymagajmy tego od niego na siłę.

Ja mam mieszane uczucia co do własnego angażowania się w komentowanie bieżących spraw. To trudny temat, aktualnie staram się zagryzać zęby i nie wchodzić w to szambo w ogóle, choć rząd PiS-u uważam za dramatyczny, dla partykularnych partyjnych interesów doprowadzający kraj nie tylko do katastrofy gospodarczej, ale przede wszystkim do szaleństwa. Niestety nie oznacza to, że nie widzę głupoty opozycji, choć z dwojga złego nie miałbym sekundy wahania i wybrał opozycję.

Czy widzi Pan dla siebie miejsce w Polsce, w obecnej sytuacji, trudnej także dla artystów? Czy, jak niektórzy, planuje Pan wyjazd z kraju?

Ja czuję się Ziemianinem na równi z Polakiem, moją ojczyzną jest zarówno Polska jak i planeta Ziemia. Nie postrzegam świata nacjonalistycznie. Z krajem wiąże mnie wiele, ale nie są to na pewno kwestie polityczne. Na dzień dzisiejszy nie planuję wyjazdu na dłużej, ale podróżuję cały czas. Najgłupszym co możemy robić, to spędzić życie nie poznając planety, na której się urodziliśmy.

Wielu, słysząc "Sokół", myśli biznes. Marka modowa, wiele współprac z gigantami na rynku. Co, na ten moment, Pan planuje? Zwolnić czy podbijać kolejne sfery?

Moje życie to nie wyścig. Nie żyję na pokaz. Robię takie rzeczy, które robić potrafię, staram się nikomu nie wadzić, nie wchodzić w konflikty i zachowywać fair, dopóki druga strona też gra uczciwie. Mam wewnętrzną potrzebę rozwoju i robienia co jakiś czas rzeczy nowych, to wrodzona ciekawość świata i znudzenie powtarzalnością. Ale jak długo będzie mi się chciało próbować nowych rzeczy, tego nie wiem. Na razie mam jeszcze kilka pomysłów.