Jest coś, co mnie zaskoczyło w tym Maserati. Testujemy włoskiego SUV-a premium

Michał Mańkowski
Z pierwszymi razami – niezależnie od tego czego dotyczą – bywa różnie. Wszystko ze względu na budowane wcześniej oczekiwania lub wyobrażenia. Albo zostaną dowiezione, albo były nieco wyolbrzymione. Tak czy inaczej, ten pierwszy raz zapamiętasz na zawsze. Tym razem miałem okazję przeżyć go z Maserati. I mam mieszane uczucia.
Maserati Levante. Fot. naTemat
W dziale Moto naTemat.pl mieliśmy okazję testować już setki najnowszych aut przeróżnych marek. Od tych wolumenowych, przez sportowe, po najbardziej premium i luksusowe. Tak się złożyło, że do tej pory nie było w tej grupie Maserati, które dopiero od niedawna rozpoczęło na naszym rynku poważniejsze działania PR-owe.
I musiało, bo sprzedaż Maserati, które jeszcze w 2014 roku było najchętniej kupowaną luksusową limuzyną w Polsce, aktualnie pozostawia wiele do życzenia. Dziś jest na 37. miejscu w rankingu zarejestrowanych samochodów na 50. pozycji (dane Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR). W 2021 roku do listopada sprzedano 65 egzemplarzy auta z trójzębem na masce.


To co prawda dwukrotny wzrost względem roku poprzedniego, ale nadal pozostawiający wiele do życzenia. Dla porównania tuż za Maserati są marki takie jak Bentley (38), Ferrari (39), Lamborghini (41) – auta dużo droższe i z jeszcze bardziej premium rodowodem. Natomiast sporo przed mamy Jaguara (32), Land Rovera (27) czy Porsche (26).

Pierwszy raz z Maserati przypadł nam z udziałem modelu Levante. Dla marki wyjątkowego, bo to ich pierwszy SUV. Włosi policzyli, poszli po rozum do głowy i jak wiele marek, po których w teorii trudno było się tego spodziewać, stworzyli SUV-a. Jest popyt, jest podaż.
Wrażenia? Zacznijmy od tego w czym Włosi zawsze byli dobrzy, czyli kwestii wizualnych. Nie inaczej jest w tym przypadku. Sylwetkę Levante wyrzeźbiono naprawdę z głową, jest zgrabnie, nie ma mowy o ociężałości czy klockowatości. Jest zupełnie różny od Porsche Cayenne, BMW X6 czy Mercedesa GLE.
Proporcje są... ciekawe. Levante ma potężny, stosunkowo długi przód i ścięty tył. Powiedziałbym, że przypomina przerośnięte kombi lub atrakcyjne coupe, choć jest przecież kolosem ważącym ponad 2 tony. Te gabaryty dość szybko przypomną o sobie za kierownicą.

Z przodu mamy obłędny i ogromny grill, który wygląda jakby tylko czekał, by pożerać wszystko na swej drodze. Zwróćcie uwagę, jak duże są przerwy pomiędzy kolejnymi żebrami. Na środku króluje wyjątkowe logo, bo co jak co, ale ten trójząb jest fenomenalny. I rzuca się w oczy, przyciągając ciekawskie spojrzenia. W sumie nic dziwnego, skoro tak rzadko można zobaczyć je na polskich ulicach. Co by nie mówić, jest tu magia marki.
Z tyłu jest już skromniej, ale ton narzucają cztery rury wydechowe, które sugerują, że coś jest na rzeczy. Całość wrażenia i sylwetki podbija matowy lakier. I tylko te malutkie felgi, jak na auto tej wielkości, psują nieco wrażenie. Aż się prosi, żeby wrzucić tu 22 cale, ale rozumiem, że zimowe koła mają swoje prawa. Na ratunek przychodzą za to "skrzela" z wlotami powietrza z boku i wyjątkowe matowe malowanie, który zawsze wyglada szlachetniej plus podkreśla kształty Levante.

Ta wspomniana magia to generalnie coś, co cały czas unosi się w powietrzu przy okazji obcowania z Maserati. Marka nieco egzotyczna w Polsce, co z jednej strony może być komplementem (wyjątkowe i niepodrabialne auto premium) z drugiej pstryczkiem w nos, bo jak marka z taką historią i ambicjami może być tak rzadka na drogach. Mi osobiście samo patrzenie na ten logotyp sprawiało sporą przyjemność.
I mając na uwadze tę magię i wyobrażenia o Maserati, moje oczekiwania były stosunkowo wysokie. Tymczasem po wejściu do środka poczułem lekkie ukłucie w sercu. Niestety nie z powodu szybszego zabicia, ale pewnego zawodu. Gdy usiadłem za kierownicą, uruchomiłem wszystkie systemy multimedialne, rozejrzałem się, poczułem się jak w jakimś Hyundaiu (nie ujmując nic koreańskiej marce).
Obłędne ilości grubej skóry nie uratowały sytuacji (a naprawdę jest jej tam sporo, świetna mięsista kierownica). Sam system multimedialny sprawia wrażenie o klasę niższego i starszego w porównaniu do premium konkurencji, wyświetlacz z zegarami za kierownicą też jakiś taki za zwykły, a przyciski mocno plastikowe. Na szczęście najpopularniejsze funkcje jak np. klimatyzację kontrolujemy normalnymi guzikami, nie dotykowymi, co zazwyczaj wyraźnie wydłuża proces.
Nie zrozumcie mnie źle, generalnie w środku jest okej, ale coś mi tu zgrzyta z marką o takiej renomie. A niestety nie można o tym zapomnieć, bo siedząc w środku ciągle na to patrzysz. Wewnątrz miejsca jest sporo i śmigamy sobie komfortowo, ale dla rodziny z małym dzieckiem, które musiało się zapakować na weekend, w bagażniku mogłoby być nieco więcej przestrzeni (jest troszkę płytko), bo dla porównania w takim Audi A7 jest jakoś więcej miejsca w kufrze. A mówimy przecież o sedanie!
Pierwszy raz w życiu spotkałem się także z tak dziwnie zamontowanym isofix-em. Był o parę centymetrów wyżej, przez co zamontowanie standardowej bazy do fotelika było niemożliwe. Może inaczej, zamontować zamontowałem, ale pomiędzy bazą a kanapą zrobiła się dziwna pusta przestrzeń, z którą nigdy w żadnym innym aucie się nie spotkałem.
Ale przecież Maserati nie kupuje się dla isofixów. Gratka czeka pod maską, gdzie mamy silnik powstający w fabryce Ferrari. Jazda rekompensuje dotychczasowe rozczarowania. 350 koni mechanicznych, 6 cylindrów, 8-biegowy automat i 100km/h w nieco ponad 5 sekund. Tyle teorii. W praktyce dostajemy przyjemnie brzmiący samochód (co dzisiaj nie jest już taką oczywistością), którym równie przyjemnie pokonuje się dłuższe trasy. Jest żwawo, z szybką reakcją na gaz i precyzyjnym układem kierowniczym. O ile w mieście czuć te gabaryty, o tyle w trasie jakoś szybko się o nich zapomina. Spalanie? Komputer pokładowy po weekendzie pokazywał 14l/100 km (80 proc. trasy).
Ile kosztuje taka przyjemność? Sporo. Cena jest premium, bo za dobrze wyposażony model przyjdzie nam zapłacić powyżej 600 tysięcy złotych. A w tym przedziale jest już czym wybierać.

Werdykt? Duży plus za magię marki, właściwości jezdne i włoski design, spory minus za wrażenia z wnętrza w porównaniu do konkurencji i stosunkowo wysoką cenę. Jeśli ktoś lubi się wyróżniać, tutaj ma do dyspozycji wyjątkową markę, która na pewno mu to zapewni. Jeśli jednak jest rozsądny, pomyśli o bardziej powszechnej konkurencji i wcale nie będzie rozczarowany. Z samochodami jednak bywa tak, że nie zawsze rozsądek gra pierwsze skrzypce.