Dorota Brejza: O tym, że to PiS zaatakował nas Pegasusem, wiem od Samuela Pereiry [WYWIAD]

Anna Dryjańska
– Ja im tego nie odpuszczę – mówi naTemat.pl mec. Dorota Brejza, pełnomocniczka senatora Krzysztofa Brejzy, a prywatnie jego żona. Kilka dni temu Associated Press poinformowała, że od 26 kwietnia do 23 października 2019 roku telefon polityka Koalicji Obywatelskiej, wówczas szefa sztabu wyborczego, został 33 razy zaatakowany antyterrorystycznym programem Pegasus, a sfałszowane treści wielokrotnie pokazano w TVP.
Dorota Brejza, prawniczka, pełnomocniczka senatora Krzysztofa Brejzy. fot. archiwum prywatne
Anna Dryjańska: Skąd pani wie, że to władza PiS zaatakowała senatora Brejzę programem Pegasus?

Dorota Brejza: Od Samuela Pereiry. Powiedział to zupełnie wprost w swoim materiale opublikowanym na portalu tvp.info 25 sierpnia 2019 roku. Stwierdził, że SMS-y, które publikuje – od siebie dodam, że sfałszowane – pochodzą ze śledztwa prokuratury okręgowej w Gdańsku. Bardzo mu za to dziękuję. To nam wiele ułatwia.

Od razu chcę zaznaczyć, że mój mąż nie popełnił żadnego przestępstwa. Nigdy nie usłyszał żadnych zarzutów, nie otrzymał ich także w tzw. aferze fakturowej – to w tej sprawie CBA miało gromadzić wobec niego materiały operacyjne. Nie przesłuchano go nawet jako świadka!


Tymczasem władza użyła przeciwko niemu narzędzia zaprojektowanego po to, by ścigać najbardziej niebezpiecznych terrorystów. Krzysztof Brejza był inwigilowany w czasie, gdy prowadził kampanię wyborczą Koalicji Obywatelskiej.

Gdzie my żyjemy?

Jak się pani z tym wszystkim czuje? Nie jako prawniczka, ale jako człowiek.

Nie jestem zdziwiona. Odczuwam pewnego rodzaju ulgę, bo poznałam prawdę. Od dawna wiedzieliśmy, że ktoś się włamał na telefon Krzysztofa. Dzięki kanadyjskiemu Citizen Lab mamy jasność – smartfon mojego męża został zhakowany Pegasusem.

To włamanie to atak nie tylko na Krzysztofa, ale na całą naszą rodzinę: mnie, trójkę naszych dzieci, naszych przyjaciół…

Zostaliśmy bezprawnie odarci z intymności, z prywatności, z naszych konstytucyjnych praw. Ja im tego po prostu nie odpuszczę. Winni poniosą odpowiedzialność – to kwestia czasu.

Mam w sobie ogromną determinację, by zrobić wszystko, żeby naprawić tę sytuację. Chcę dbać o dobre imię mojego męża. Bardzo mnie boli, jak został potraktowany przez TVP. Nie mogę się pogodzić z tym, że telewizja publiczna jest używana jako broń partyjna.

Nie boi się pani, że służby będą wypuszczać nagrania z waszych najbardziej osobistych momentów? Przecież za pomocą Pegasusa można uruchomić kamerę…

Czuję dyskomfort, ale się nie boję. Każdą treść można zmanipulować. Jeśli coś opublikują, będę ich pozywać. Umiem to robić.

Czy w związku atakiem Pegasusem zmieniła pani sposób korzystania ze smartfona?

Nie. Nie chcę, by oni ustawiali mi życie.

Cały czas podkreśla pani, że atak Pegasusem był bezprawny. A może służby miały zgodę sądu?

Nawet ustawa o CBA, która pozwala na wiele rzeczy w ramach kontroli operacyjnej, nie pozwala na używanie Pegasusa. To opcja atomowa.

Do tego dochodzi kolejna kwestia. Jeśli prowadzone czynności operacyjne nie skutkują zebraniem materiału potwierdzającego popełnienie przestępstwa, to CBA ma prawny obowiązek zniszczyć zgromadzone materiały.

Nie wiemy, czy wobec mojego męża wydana była jakakolwiek zgoda sądu na czynności operacyjne. Bardzo chciałabym to wiedzieć, a w szczególności chciałabym zobaczyć treść ewentualnego wniosku i zweryfikować jego argumentację. Mam swoje hipotezy, co do prawdopodobnego przebiegu zdarzeń w tym zakresie.

W przypadku mojego męża, który nie popełnił żadnego przestępstwa, nie tylko nie zniszczono zgromadzonych materiałów, ale zafałszowane SMS–y – posklejane, z podopisywanymi treściami – trafiły na antenę TVP. Młócono je przez całą kampanię wyborczą. To pokazuje, jak bardzo TVP jest zblatowana ze służbami.

Podczas rozmowy z naTemat.pl senator Brejza powiedział, że we wrześniu złożył do prokuratury zawiadomienie dotyczące kradzieży danych. Jaki jest status tej sprawy?

Żaden.

Serio pytam.

A ja serio odpowiadam. Prokuratura nie podjęła żadnej decyzji, choć według kodeksu postępowania karnego ma to uczynić niezwłocznie, najpóźniej po 30 dniach. Organy ścigania wrzuciły nasze zawiadomienie do obwoźnej zamrażarki.

Obwoźnej?

Tak, bo nasze zawiadomienie jest przesyłane między różnymi jednostkami prokuratury. Obecnie, o ile się nie mylę, trasa wygląda tak: Bydgoszcz – Gdańsk – Warszawa – Łódź – Ostrów Wielkopolski. A to nie musi być koniec.

I co teraz?

Złożyłam zażalenie do prokuratora krajowego – Bogdana Święczkowskiego. Nie pokładam w nim jakichś szczególnych nadziei, po prostu wykorzystuję wszystkie dostępne instrumenty prawne. To będzie miało duże znaczenie w przyszłości, gdy sprawa będzie badana przez niezależne organy.

Myślę, że w pewnym momencie dojdzie do przesilenia. Że znajdzie się taki sygnalista, jak ten BOR–owiec od wypadku Szydło, który ujawnił, że zostali zmuszeni do złożenia fałszywych zeznań na korzyść władzy.

W nagonkę na naszą rodzinę było zaangażowanych wiele osób. Na pewno są wśród nich takie, które odczuwają dyskomfort w związku z tym, że nas skrzywdziły. Mam nadzieję, że wyrzuty sumienia sprawią, że ujawnią prawdę.

Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl

Czytaj także: Minister od Andrzeja Dudy przeprasza Krzysztofa Brezję. "Zagalopowałem się"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut