Powstał ogromny napis "Sorry za Mejzę". Krajanie chcą przeprosić za polityka
Łukasz Mejza wywodzi się z gminy Dąbie położonej w pobliżu Krosna Odrzańskiego. To właśnie nieopodal tego miasta powstał ogromny napis z włókniny "Sorry za Mejzę". Całą akcję zainicjowali mieszkańcy tych okolic, którzy podkreślają, że żadna polityczna organizacja ich do tego nie zachęciła.
- Gigantyczny napis "Sorry za Mejzę" to inicjatywa grupy mieszkańców powiatu krośnieńskiego
- – To przejaw naszego obywatelskiego buntu przeciwko działaniom Łukasza Mejzy, jego odrażającym czynom związanymi z działaniem w Vinci NeoClinic – skomentował współautor napisu
Napis stworzyła grupa około 20 osób. Geodeci wyznaczyli konkretny teren, a następnie mieszkańcy rozłożyli włókninę, zabezpieczając ją przed powiewami wiatru. Łącznie zużyto około 11 tysięcy metrów kwadratowych materiału.
– To przejaw naszego obywatelskiego buntu przeciwko działaniom Łukasza Mejzy, przeciwko jego odrażającym czynom związanymi z działaniem w Vinci NeoClinic. Każdy może sobie wyobrazić rozczarowanie rodziców i dawanie im wiary w to, co obiecywał pan Mejza. Postanowiliśmy dać temu odpór – komentował w rozmowie z portalem NewsLubuski.pl Sławomir Kobiela, jeden z autorów napisu.
Łukasz Mejza wywodzi się z gminy Dąbie położonej w pobliżu Krosna Odrzańskiego. Nieopodal tego miasta powstał ogromny napis "Sorry za Mejzę".•Fot. Screenshot / YouTube / NewsLubuski.pl
Twórcy napisu "Sorry za Mejzę" wspólnie podkreślali też, że ich działanie nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek partią. – Żadna polityczna organizacja nas do tego nie zachęciła. Lublin ma swojego Czarnka, a my mamy swojego Mejzę – stwierdził Adam Kuczyński.
– Mówimy "sorry", bo to człowiek, który urodził się pod Krosnem i z naszego okręgu był wybierany, dlatego też przepraszamy, my mieszkańcy Krosna – podkreślił w rozmowie z TVN24 Piotr Gałęski, mieszkaniec Krosna Odrzańskiego i jeden z pomysłodawców napisu.
Kontrowersje wokół Łukasza Mejzy
Sprawę Łukasza Mejzy opisali dziennikarze Wirtualnej Polski. Według ustaleń portalu polityk miał czerpać korzyści majątkowe na oferowaniu niesprawdzonej terapii na nieuleczalne choroby.
Mowa między innymi o autyzmie, Parkinsonie, Alzheimerze, nowotworach, czy też stwardnieniu rozsianym. Działalność miała prowadzić spółka Vinci NeoClinic. Za "leczenie" pobierano blisko 80 tysięcy dolarów. W oświadczeniu dla mediów Mejza zapewnił, że nie czerpał środków za oferowanie niesprawdzonych terapii.
Polityk został nawet wezwany do delegatury Centralnego Biura Antykorupcyjnego przy ulicy Poleczki w Warszawie. Mejza miał złożyć wyjaśnienia w postępowaniach kontrolnych prowadzonych przez CBA. Jak informowaliśmy w naTemat.pl, niedługo potem oświadczył, że podaje się do dymisji w związku z atakami medialnymi na jego osobę.
Sprawa miała być więc wyjaśniana przez służby, jednak – jak poinformował sam rzecznik rządu – żadne kroki nie zostaną podjęte, ponieważ Mejza nie jest już członkiem rządu.
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut