Polski Ład zatopi PiS? "Ludzie już się wkurzyli. Chaos zapanował w najgorszym dla władzy momencie"

Anna Dryjańska
Prof. Ewa Maria Marciniak uważa, że Polski Ład PiS może pogorszyć notowania obozu rządzącego. – Sprzeczne komunikaty dzielą opinię publiczną, która siedząc przed telewizorem próbuje zrozumieć, o co chodzi w tym całym zamieszaniu – mówi naTemat.pl politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego.
Mateusz Morawiecki, premier rządu PiS. fot. Piotr Molecki/East News
Anna Dryjańska: Polski Ład – miało być pięknie, a wyszło…?

Prof. Ewa Maria Marciniak: Wyszedł piętrowy problem dla PiS. Gdzie nie spojrzeć, tam przedstawiciele różnych grup zawodowych zgłaszają problemy wynikające z wdrożenia Polskiego Ładu.

Przypomnę, że ten program miał być dla rządu nowym otwarciem, nową siłą napędową, kontynuacją marketingu żywej gotówki.

Tymczasem w pierwszych dniach jego obowiązywania mamy zdenerwowanie, stres i niższe pensje. Skarżą się funkcjonariusze służb mundurowych, pielęgniarki, nauczyciele…

Praktycznie nikt nie słyszał o PIT-2 – teraz wszyscy gorączkowo szukają informacji, ze mną włącznie. Przepisy są niejasne albo sformułowane tak, że rozmijają się z deklaracjami rządzących. Teraz władza obiecuje wyrównania i poprawki. Ale ludzie już się wkurzyli.


Trudno im się dziwić. Jest kilka czynników, które potęgują zdenerwowanie. Zacznijmy od tego, że chaos zapanował w najgorszym dla władzy momencie – tuż po Nowym Roku.

W czerwcu lub sierpniu byłoby lepiej?

W naszej kulturze pierwsze dni po Nowym Roku są pełne optymizmu. Dopiero co składaliśmy sobie życzenia, najpierw świąteczne, potem sylwestrowe, ludzie są naładowani pozytywną energią.

Chcą wierzyć, że będzie lepiej, mają nadzieję na poprawę perspektyw. A tu nagle zderzają się czołowo z rzeczywistością, która skrzeczy. Dlatego jest to tym bardziej bolesne.

A pozostałe czynniki?

Inflacja, która obecnie zbliża się do 8 proc. W tych okolicznościach te 200–300 złotych mniej w portfelu, na co skarżą się na przykład nauczyciele, to jeszcze większy cios dla domowego budżetu.

Do tego dochodzą przecież jeszcze znaczące podwyżki cen prądu i gazu, a także rosnące raty kredytów. Ceny rosną, rachunki rosną, a kieszenie pustoszeją coraz szybciej. Rząd obiecuje tarcze i wyrównania, ale ten brak 200–300 złotych jest dla ludzi poważnym problemem tu i teraz.

Wreszcie Polska nie dostała unijnych pieniędzy na Krajowy Plan Odbudowy, bo władza nie odpartyjniła wymiaru sprawiedliwości, czego domaga się Unia Europejska. Te środki bardzo by się teraz przydały, złagodziłyby kryzys – ale ich nie ma.

Czy sytuację łagodzą tłumaczenia rządzących?

Z obozu władzy dochodzą różne głosy – jedni zrzucają winę na księgowych, inni zaprzeczają, by nauczyciele dostali niższe pensje…

Były też przeprosiny. W środę rzecznik rządu Piotr Müller elegancko przeprosił osoby, które "spotkały się z chwilowymi niedogodnościami". To w jakiś sposób ratuje twarz rządzących, ale nie zmienia faktu, że mamy tu do czynienia z wielogłosem, a komunikaty władzy są sprzeczne. Z jednej strony przeprasza za swoje błędy, z drugiej zrzuca winę na innych albo zaprzecza faktom.

Te sprzeczne komunikaty dzielą opinię publiczną, która siedząc przed telewizorem próbuje zrozumieć o co chodzi w tym całym zamieszaniu z Polskim Ładem. Ci zakochani w PiS, nazywani twardym elektoratem, chętnie przyjmą wersję, że rząd świetnie wszystko wymyślił, a bałagan zrobiły księgowe.

To bardzo proste, szybkie i konkretne wyjaśnienie, wskazanie palcem "złych", jest w przypadku tej grupy bardzo skuteczne. Cokolwiek rząd zrobi, dla tych wyborców to nie ma znaczenia, bo są w energii permanentnego wybaczania. Wszystko wybaczą, we wszystko uwierzą.

To po co były te przeprosiny?

One z kolei skierowane są do innej części elektoratu PiS i rosnącej grupy wyborców niezdecydowanych, którzy stanowią już obecnie ok. 20 proc.

Pamiętajmy, że w 2019 roku poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości oscylowało na poziomie 43–44 proc., a obecnie spadło do około 33–35 proc. Ten topniejący elektorat nie przeszedł do opozycji, lecz zasilił szeregi niezdecydowanych.

Rząd przyznając się do błędu zachęca byłych wyborców PiS, którzy teraz nie deklarują poparcia dla żadnej partii, by do niego wrócili. Gest Müllera jest ukłonem w ich stronę.

Spodziewam się, że jeśli za tymi słowami pójdzie to obiecane wyrównanie, to przeprosiny zostaną przyjęte, ale zwiększona niepewność społeczna wywołana chaosem zostanie z nami na dłużej.

Skąd ten chaos wokół Polskiego Ładu? Co poszło nie tak?

Zacznijmy od tego, co się udało: udała się szeroka akcja reklamowa. Nowy program PiS był wszędzie: na billboardach, w gazetach, na autobusach…

Tymczasem to, czego zabrakło, to wielka kampania informacyjna, która powinna się zacząć już wczesną jesienią, by wyjaśnić ludziom co i jak. Przecież to jedna z największych zmian systemu podatkowego od czasów planu Balcerowicza. Ludzie nie powinni być zaskakiwani w tak ważnych sprawach.

Jednak nawet największa akcja informacyjna nie pomoże, jeśli przepisy są niespójne, a konsekwencje nowej ustawy – nieprzewidziane.

A przecież nie musiało tak być. Dojrzały, polityczny proces decyzyjny bazuje na symulacjach przewidujących skutki ekonomiczne, społeczne, ekologiczne… Nauka ma narzędzia, by spełniać funkcję prognostyczną.

Jako osobę zajmującą się nauką boli mnie, że w XXI wieku, zamiast korzystać z jej możliwości, politycy wolą po prostu zdać się na los i mieć nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.

Na Twitterze krąży teza, że bałagan wokół Nowego Ładu pogrąży PiS. Jakie są pani przewidywania?

Myślę, że pogorszy to notowania władzy, ale nie spodziewałabym się tąpnięcia. To raczej wzmocni trend, niż wywoła rewolucję.

W 2015 roku przez 500 plus i inne propozycje socjalne – PiS pokazał wyborcom, że zawartość ich portfeli jest mocno związana z polityką. Dotąd ta zależność działała na korzyść władzy. Teraz, w czasie kryzysu, będzie przez nią tracić.

Wkrótce CBOS przeprowadzi comiesięczne badanie nastrojów społecznych. Obawiam się, że w wynikach zobaczymy wzrost już i tak dużego poziomu niepewności i braku zaufania do państwa.

To bardzo niebezpieczne i trudne do naprawienia. Czas kryzysu może być podglebiem dla populizmu, którego nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Nagle pojawi się ktoś, kto obieca ludziom, że coś im da, powie, że będą szczęśliwi i bogaci, a oni dadzą się uwieść jakiejś groźnej ideologii.

W naszym wspólnym interesie jest to, by stabilizować sytuację. Jest to zadanie przede wszystkim dla rządzących, ale i dla instytucji państwa oraz opozycji.

Rządzący obiecują naprawę błędów.

To pozytywna rzecz, która może pomóc w uspokojeniu nastrojów. Jednak pojawia się kolejny problem: Polski Ład, który bardzo szybko został wprowadzony, teraz w biegu będzie zmieniany.

Ludzie – pracownicy, przedsiębiorcy – mają do podjęcia konkretne decyzje ws. formy rozliczenia podatkowego. Są one zależne od wielu zmiennych. Nie ma jednak pewności, czy wybór dokonany dziś będzie właściwy również jutro, bo władza właśnie zmienia przepisy i robi to na kolanie.

Jakie zadania widzi pani przed instytucjami państwa i opozycją?

Najważniejsze jest znalezienie sposobów wyjścia z tej trudnej sytuacji. Chodzi o konkretne rozwiązania, które dadzą ludziom nadzieję na opanowanie chaosu.

Prezes NBP Adam Glapiński na razie nie idzie w tym kierunku, bo przekonywanie, że Polska jest krainą mlekiem i miodem płynącą, nie jest konstruktywne.

Ta sytuacja to szansa dla opozycji, by położyć na stół konkretne projekty naprawcze. Kilka takich projektów już powstało. Ostatnio głośno było o projekcie obniżenia rachunków za energię, który na przełomie roku zaproponował Donald Tusk.

Społeczeństwo oczekuje alternatywy. Musi być ona realistyczna i zakładać konkretny horyzont czasowy: wskazywać co i kiedy będzie się dziać. Ludzie chcą odzyskać kontrolę.

Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl

Czytaj także: W SW liczyli na podwyżki, dostali pensje niższe nawet o 600 zł. "Polski Nieład was oskubie"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut