Na tydzień zrezygnowałem z mediów społecznościowych. Trzeciego dnia zacząłem myśleć: "Po co mi to?"

Patryk Chilewicz
Od kiedy tylko istnieją social media, to ja w nich jestem. Był MySpace, Grono, potem Facebook, Twitter, Instagram, TIkTok… Jako introwertyk w spektrum autyzmu doceniam możliwość korzystania z dobrodziejstw sieci i możliwości wirtualnych spotkań bez konieczności widywania się „w realu”, więc wsiąkłem w nie doszczętnie. Czy aby nie za bardzo?
Fot. Patryk Chilewicz
To pytanie prześladowało mnie, więc postanowiłem sprawdzić się i zrobić przerwę od mediów społecznościowych. Zero nie tylko publikowania treści, ale też zaglądania, podglądania, śledzenia. Początkowo myślałem, że wytrzymam miesiąc, ale już dziś wiem, że nieco przesadziłem w tej obietnicy. Wytrzymałem tydzień, co uważam za duży sukces, bo korciło, oj korciło!

Pierwszego dnia napisałem sobie kartkę samoprzylepną, by odruchowo rano nie zacząć sprawdzać, co nowego na Twitterze. Pomogło. Początek był łagodny, bo byłem chyba jeszcze nasycony wszystkimi bodźcami, w końcu mój „odwyk” trwał dopiero chwilę.


Drugiego dnia zaczęły się schody. W trakcie przeglądania telefonu moje palce same zaczęły niebezpiecznie zbliżać się w kierunku aplikacji Instagrama czy Twittera. Są już tak wyćwiczone i obyte z moim ekranem i układem aplikacji, że próbowały samoistnie skierować moją uwagę na te portale, które sam sobie „zakazałem”. Niedoczekanie ich! Nawet, gdy kliknąłem, a zdarzyło się tak kilka razy, to po trzech sekundach, zanim strony się załadowały, wyłączałem je.

Trzeciego dnia napisałem przyjaciółce, że żałuję tego wyzwania i naprawdę myślałem, żeby je natychmiast przerwać. „Po co mi to?”, myślałem. Pojawiło się rozdrażnienie i irytacja na samego siebie. Na poważnie chciałem porzucić zobowiązanie, które dałem samemu sobie i zakończyć moją przygodę.

Czwartego dnia odkryłem w sobie objawy FOMO, czyli strach przed tym, co mnie omija. Czy to coś ważnego? Czy to coś dotyczącego mnie? A jeśli nie, to czy i tak nie jest to nic, w czym powinienem uczestniczyć? Czy po powrocie z „odwyku” będę wiedział, o co chodzi innym? Będę rozumiał ich nawiązania, konteksty i wiedział, o czym mówią?

Piątego dnia nastąpiła pierwsza fala odprężenia. Porozmawiałem sam ze sobą o FOMO i zdałem sobie sprawę, że to absurdalne. Ten dzień minął naprawdę spokojnie, a ja zająłem się ciekawszymi rzeczami i w tym znalazłem ukojenie. Porządki w domu, ułożenie zaległych LEGO, dokończenie komiksu. Media społecznościowe tego dnia znikły z mojego pola widzenia.

Szóstego dnia wybrałem się z narzeczonym i kolegą na wycieczkę, którą sam zorganizowałem. Za miasto, blisko barcelońskiego lotniska El Prat, oglądać dzikie konie, owce i czaple. Było wspaniale, ale wróciła chęć podzielenia się widoczkami z szerszą publiką. Ręka świerzbiła mnie od chęci wrzucenia czegoś na Stories, pochwalenia się słodkimi zwierzaczkami, które widzieliśmy na swojej drodze. Powstrzymałem się, ale nie powstrzyma mnie to, przed pokazaniem Wam tych ujęć:

Fot. P. Chilewicz
Fot. P. Chilewicz


Siódmego dnia zająłem się sprawami firmowymi: od wystawiania zaległych faktur, przez wysyłanie rozliczeń do księgowości, po odpisywanie na służbowe maile. Zauważyłem, że zajmowanie się przyziemnymi, nudnymi sprawami zdecydowanie zmniejsza moją potrzebę zaglądania w media społecznościowe.

To był ciekawy tydzień, w którym poznałem nieco lepiej sam siebie. Siedem dni może wydawać się banałem, lecz gdy przeanalizujemy swoje działania w sieci i zobaczymy, jak często sprowadzają się one do po prostu spędzania czasu w social media, to powinna zapalić się żółta lampka. Mnie się zapaliła i nie ukrywam, że jestem dumny z tego, że wytrzymałem tydzień. I nie ukrywam, że będę chciał to jeszcze kiedyś powtórzyć!