Trenowała Hurkacza, kiedy był dzieckiem. "Zauważyłam go wcześniej. Wyróżniał się na tle rówieśników"

Maciej Piasecki
Rok 2021 był wyjątkowy dla Huberta Hurkacza. Historyczne wszedł do najlepszej dziesiątki tenisistów na świecie, bijąc osiągnięcie legendarnego Wojciecha Fibaka. "Hubi" wywodzi się z Wrocławia, a my podążyliśmy szlakami tenisisty w stolicy Dolnego Śląska. Porozmawialiśmy z Agnieszką Babicką, byłą trenerką tenisisty.
Hubert Hurkacz jest najlepszym polskim tenisistą. W 2021 roku pobił m.in. rekord Wojciecha Fibaka na liście rankingu ATP. Fot. Dubreuil Corinne/ABACA/Abaca/East News
Wrocław, dzielnica Krzyki. Z jednej strony blisko do centrum, nieopodal najwyższy w mieście - i jedyny wieżowiec - Sky Tower. Za to z drugiej urokliwy Park Południowy i okalające go stare poniemieckie kamienice. W jednej z nich u swojej kochanej babci często bywał Hubert Hurkacz, wywodząc się właśnie z tych rejonów. Wyrośnięty uśmiechnięty chłopiec, który miał sportowe marzenia.

Mając sześć lat, już całkiem nieźle wojował rakietą do tenisa. "Hubi" wywodzi się ze sportowej rodziny. W tenisa grała zarówno mama Huberta, jak i jego bracia. Pierwszy trener? Piotr Jamroz, twórca Krzyckiego Klubu Tenisowego. Legenda dyscypliny we Wrocławiu, rankingu PZT najwyżej w karierze klasyfikowany na czwartym miejscu (rok 1966).


Ale my spotkaliśmy się na Krzykach z trenerką, która wskazała małemu Hubertowi inny, jak na początek XXI wieku, kierunek. Decydując, że nie ilość, a jakość będzie najważniejsza. Agnieszka Babicka codziennie pracuje na wrocławskich Krzykach. Na hasło "Hubert Hurkacz" uśmiecha się od ucha do ucha. Wspominając czasy, kiedy po raz pierwszy zobaczyła zdolnego sześciolatka z rakietą w ręku.
Mały Hubert Hurkacz na korcie. Choć tak właściwie - wyrośnięty, jak na czasy swoich początków.Fot. archiwum Agnieszki Babickiej
Ile miejsc do gry w tenisa jest aktualnie na wrocławskich Krzykach?

W samym rejonie Krzyków jest pięć całorocznych obiektów tenisowych, a w całym Wrocławiu powyżej dziesięciu. Bazowo jesteśmy przygotowani na nowych zawodników, zainteresowanie trenowaniem tenisa też jest większe. Myślę, że należy to wiązać z wynikami Huberta oraz Igi Świątek.

Pamiętam, że początki trenowania z Hubertem nie były łatwe, we Wrocławiu było około 10-12 dostępnych krytych kortów tenisowych. Warunki były jednak spartańskie, brakowało praktycznie wszystkiego, fizjoterapeutów, trenerów od przygotowania motorycznego.

Przechodziłem obok "Marakanu", czyli kortu w Parku Południowym. Tam też trenowaliście z Hubertem?

Tak, zwłaszcza kiedy zwyczajnie nie mieliśmy gdzie trenować. Takie przypadki się zdarzały w naszej historii. Wówczas wybieraliśmy "Marakan". Obok kortu jest kamienica, w której mieszka babcia Huberta. Jej sąsiadem jest pierwszy trener Huberta Piotr Jamroz, który na tym korcie trenował również mamę Huberta i jej braci.

Historii z początków "Hubiego" dokładnie nie znam, ale klimat był tam z pewnością bardzo rodzinny, sąsiedzki. Zdarzało się, że podczas naszych wspólnych treningów z Hubertem pojawiała się jego babcia, z ciastem i lemoniadą. Trenowaliśmy w parku, siatka była dziurawa, piłki uciekały - ale bardzo miło to wspominam. Pierwsze wspomnienie związane z Hubertem?

Zauważyłam go wcześniej, jeszcze zanim trafił pod moje skrzydła. Miał wtedy sześć lat i na pewno wyróżniał się wzrostem na tle innych dzieci.

Mama Huberta doszła do wniosku, że robię coś innego ze swoimi zawodnikami, a nie bazuję tylko na utartych schematach, które wówczas funkcjonowały w Polsce. Pamiętam, że spotkałyśmy się na kortach wrocławskiego KKT i tak się wszytko zaczęło. Po dwóch miesiącach analiz, obserwacji i wyjazdów do Czech, zostałam trenerką Huberta. Miał wtedy osiem lat.
Od ósmego roku życia Hubert Hurkacz zaczął kursowanie między Polską a Czechami.Fot. archiwum Agnieszki Babickiej
Czeska szkoła tenisa była lepsza od polskiej?

Nie, w Polsce po prostu nie organizowano tylu turniejów co w Czechach. Poza tym jako trener chciałam się uczyć i szukać nowych rozwiązań, dlatego wybrałam Czechy. Tam też nawiązałam współpracę z czeskim trenerem Petrem Nemeczkiem, który pomógł mi w szkoleniu Huberta.

W tygodniu, od poniedziałku do piątku trenowaliśmy we Wrocławiu, natomiast w sobotę rano wsiadaliśmy do samochodu i jechaliśmy na weekend do Czech. Oprócz treningów dochodziły sparingi, turnieje. I tak to wyglądało przez parę ładnych lat.

Na czym polegała różnica pomiędzy trenowaniem małego Hurkacza a innymi małymi tenisistami z Polski? Co przekonało rodziców "Hubiego"?

Podstawową różnicą było to, że postawiłam na jakość, a nie na ilość. Hubert oprócz gry na korcie miał treningi z gimnastyki sportowej prowadzone przez Swietlane Gradzik, z którą do tej pory współpracuje. Dodatkowo Hubi trenował też koszykówkę. Nie było presji, że musi być tenisowym mistrzem tu i teraz.

Okres między 8 a 12 rokiem życia to czas na naukę, a nie wygrywanie turniejów za wszelką cenę. Trening powinien być dopasowany do rozwoju biologicznego dziecka. Ta droga wymaga cierpliwości i planowania długofalowego. Spojrzenia na to, co chcemy osiągnąć za kilka lat. Rodzice Huberta byli tej samej myśli i dlatego szliśmy wspólną ścieżką. Mały Hurkacz miał już coś szczególnego w swoim tenisie, co go wyróżniało na tle konkurencji?

Tak, to była wrodzona zdolność do zagrywania kończących uderzeń z trudnych piłek. To kwestia wyczucia, antycypacji, talentu. Wydawało się chwilami, że nic już nie będzie z danej akcji, a Hubert potrafił wówczas zaskoczyć i zdobyć punkt, wybrać nietypowe rozwiązanie.

Czytał bardzo dobrze grę przeciwnika, żeby później wykorzystać słabe punkty rywala. Potrafił zastosować trudne technicznie zagrania, takie, które dzieciom w jego wieku sprawiały trudność.

Choć żeby nie było tak cukierkowo, miał też jednego szczególnego przeciwnika, Michała Dembka... Spotykali się niemal w każdym turnieju w finale i wynik był z góry jasny. Michał wygrywał 6:0, 6:1, zupełnie bez szans dla Huberta. Po takich porażkach motywacja spadała.
Hubert Hurkacz na drugim miejscu, po kolejnej przegranej z odwiecznym rywalem - Michałem Dembkiem.Fot. archiwum Agnieszki Babickiej
Hubert pokonał Michała dopiero w wieku szesnastu lat. Wcześniej nie było na to szans, Dembek trenował po 15-17 godzin tygodniowo.

My sumując z treningami w Czechach, maksymalnie dziesięć. Trudno było wówczas rywalizować, ale jak widać, trzymanie się ustalonego planu przyniosło zamierzony efekt.

Jaki był Hubert za czasów waszej współpracy?

Uśmiechnięty od ucha do ucha. Lubił też rywalizację. Był pracowity, ale nie przepadał za rozgrzewką. Starał się jej unikać.

To zabawne z dzisiejszej perspektywy, bo obecnie jest tytanem pracy. Trenuje chyba najciężej spośród tenisistów z czołówki rankingu ATP.

Uwielbiał też obecność kamery, bycie w centrum uwagi. Kiedy go nagrywałam, od razu zaczynał lepiej trenować. Podobnie było w czasie turniejów, gdy mecz odbywał się na korcie centralnym - nie potrzebował wówczas zbytniego dopingu. W przypadku gry na bocznych kortach musiałam go bardziej motywować.

Pamiętam też taką zabawną historię, kiedy pojechaliśmy na turniej do Poznania, który Hubert już jako senior, wygrał po latach. Challanger w wielkopolskiej stolicy ma swoją historię. Hubert został zaproszony na turniej jako dziesięciolatek, oczywiście w wydaniu młodzieżowym.
Młody Hubert Hurkacz od początku gry w tenisa zapowiadał się bardzo dobrze.Fot. archiwum Agnieszki Babickiej
W finale zagrał ze wspomnianym Michałem, miało się to odbyć zaraz po meczu finałowym seniorów. Były dzieci do podawania piłek, sędziowie, kibice na trybunach, profesjonalna otoczka...

Chłopcy tak się zestresowali, że nie byli w stanie trafić w piłkę. Przez pięć minut nie mogli nic zrobić. Nie wiedzieli, co się dzieje. Z uśmiechem to wspominam. To był chrzest, który przeszedł Hubert, dzisiaj grający na największych tenisowych arenach świata.

Łączenie szkoły i gry w tenisa nie było problemem?

Na pewno to było wyzwanie. Hubert łączył jednak granie ze szkołą, nie było taryfy ulgowej. Jedna sytuacja zapadła mi w pamięć. Wracaliśmy w niedzielę z jednego z turniejów i zauważyłam, że Hubert jest zmartwiony. Okazało się, że na lekcje techniki musi uszyć misia. Cóż, szybki telefon do babci i Hubert mógł odetchnąć.

Zabawne też było, kiedy zbliżały się urodziny "Hubiego" i padło pytanie, co chce dostać. On zawsze odpowiadał: Wystrzał wzrostu! Jak widać, jego marzenie się spełniło.
Hubert odwiedza stare kąty?

Zajrzał do nas przed turniejem w Monte Carlo. Trenował na naszych kortach, imponował właśnie w kwestii mocnego serwisu.

Hubert mieszkał we Wrocławiu właściwie aż do wybuchu pandemii COVID-19. Z rodzinnym miastem jest mocno związany. Problem w tym, że tutaj nie ma po prostu z kim trenować. A w Monte Carlo jest ciepło, spore tenisowe towarzystwo, wszystko pod ręką.

Dzieciom, z którymi trenuję, często wspominam o Hubercie. Kiedy pojawiają się jakieś problemy, czy zniechęcenie przekonuję, żeby były cierpliwe. Przypominam, że taką samą drogę przeszedł Hubert. To działa. To taka niewidzialna siła, która ułatwia pracę. Dzieci zapatrzone są w niego, jak i występy Igi Świątek.

Talenty na miarę Hurkacza i Świątek za rogiem?

Rośnie we Wrocławiu duży tenisowy talent. Dziewczynka, która jest już w kadrze Polski. Nazywa się Oliwia Kądzielska i ma 11 lat. Wierzę, że pójdzie śladami Huberta. Tenis to jednak nadal sport, który generuje duże koszty. Czy coś uległo zmianie?

Niestety nie. W dużych miastach nie ma praktycznie żadnych szans na dofinansowanie, bo jest spora konkurencja. Inaczej jest w mniejszych miejscowościach. Tam można zdobyć środki, ale to jedna strona medalu. W dużym mieście masz bowiem lepszych szkoleniowców.

Trenujemy cztery razy w tygodniu, do tego dwa treningi z gimnastyki sportowej, dwa treningi motoryczne i raz zajęcia na basenie. Doliczając dwa razy w miesiącu wyjazd na turniej, zamykamy się w kwocie 5-6 tysiącach złotych. Z tych kosztów nie da się zejść.

Niezbyt radosna perspektywa.

Na pocieszenie powiem jednak, że jest nadzieja. Powstał program PIT. Jego pomysłodawcą jest Piotr Unierzyski, który jednocześnie jest głównym metodykiem Polskiego Związku Tenisa.

Skojarzenia skrótu PIT są raczej średnie.

Wiem, wiem. Ale w tym wypadku mowa o Programie Identyfikacji Talentów. Trenerzy przesyłają filmy, które pokazują techniczne umiejętności dzieci. Weryfikacji dokonuje trener Unierzyski wraz z grupą ekspertów. Następnie wybrane dzieci powoływane są na zgrupowania.

Program ma za zadanie chronić dzieci przed nadmiernymi obciążeniami treningowymi i turniejowymi. Ma pomóc trenerom i rodzicom w zrównoważonym i zdrowym prowadzeniu młodych zawodników. Właśnie wspomniana przeze mnie Oliwka została zauważona dzięki udziałowi w tym programie. Ja prowadzę ją od pół roku i postępy, jakie robi, są niesamowite. PIT ma już trzy lata i są już jego wymierne korzyści.

Dzieci nie są przeciążone treningami, dodatkowo trenują na tzw. kolorowych piłkach, dzięki czemu mogą uczyć się techniki i taktyki, cieszyć grą.

To jest działanie wbrew stereotypowi szalonego rodzica, który chce mieć małego mistrza tu i teraz. A prawda jest taka, że przez zbyt dużą liczbę jednostek treningowych mnóstwo zdolnych dzieci skończyło z graniem.

Pojawiły się bowiem kontuzje, najczęściej związane z przeciążeniem i brakiem zdrowego podejścia do sportowej drogi za swojej pociechy. Pamiętajmy, że mówimy nie tylko o zdrowiu fizycznym, ale też psychicznym.
Czytaj także: Sponsorzy Djokovicia mówią "sprawdzam". Serb stracił zaufanie po Australian Open?

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut