To z tego miasta może pochodzić historia Frankensteina. Jest w Polsce, na Dolnym Śląsku
Co wspólnego mają Ząbkowice Śląskie z Frankensteinem i dlaczego Andrzej Sapkowski umieścił w nich fabułę jednej ze swoich książek? Co przyciąga turystów i czy warto tu zajrzeć?
O co chodzi z tym Frankensteinem
Ząbkowice Śląskie leżą – a jakże – na Dolnym Śląsku. A skoro Dolny Śląsk, to wiadomo, że od poniemieckiej historii nawet nie ma sensu się odżegnywać. Jeśli więc bierzemy do ręki jakikolwiek przewodnik po jakimkolwiek dolnośląskim mieście, niemal zawsze obok aktualnej znajdziemy nazwę z czasów "za Niemca".
I o ile Breslau czy Schweidnitz nie budzą specjalnie skojarzeń, o tyle Frankenstein kojarzy się dość jednoznacznie.
Aż trudno uwierzyć, że tak wiele czasu minęło, zanim ktoś zabrał się za ten temat. Dopiero w latach 80. regionalista Jerzy Organisciak zaczął dociekać, jaki związek mogły mieć dwa byty – dolnośląskie miasto oraz potwór z powieści Mary Shelley.
Spędził długie godziny na poszukiwaniu dokumentów oraz rozmowach, w tym z dawnymi mieszkańcami Ząbkowic. I właśnie jedna z takich rozmów z historykiem Franzem Toennigesem zaowocowała ustaleniami, które stały się początkiem turystycznej popularności Ząbkowic jako miasta, które zrodziło Frankensteina.
Historia sięga początku XVIII wieku, kiedy we Frankensteinie wybuchła epidemia dżumy, co jest udokumentowane. Przyczynić mieli się do tego lokalni grabarze. Mieli oni wykopywać z cmentarza zadżumione zwłoki, które okradali, a później przerabiali na truciznę i uprawiali nad nimi magię. Proszkami i maściami z trupim jadem mieli także smarować klamki, przez co zaraza szerzyła się na ogromną skalę. Więcej zwłok miało przynosić grabarzom większe zyski.
Sprawa wyszła na jaw po tym, jak u jednego z podejrzanych znaleziono fiolki z trucizną. Grabarze mieli się do wszystkiego przyznać, łącznie z hańbieniem zwłok kobiet, więc skazano ich na śmierć. Wcześniej oczywiście byli torturowani, a niektórym nawet żywcem poucinano ręce. Ostatecznie spłonęli na stosie, mimo że ich wina jest dziś kwestionowana.
Historia musiała jednak poważnie wstrząsnąć ówczesną opinią publiczną, ponieważ odnotowano ją w augsburskiej gazecie Newe Zeyttung, której redakcja była oddalona o ponad 600 km od Frankensteinu. I być może, jak ustalił wówczas Jerzy Organiściak, ta gazeta wpadła w ręce Mary Shelley, która miała zainspirować się historią i napisać powieść "Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz".
Czy faktycznie? Dziś sam autor tej teorii twierdzi, że to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że od czasu traumatycznej historii z udziałem grabarzy do momentu, w którym Mary Shelley wpadła na pomysł fabuły książki, minęło blisko 200 lat. Niewiele znam osób, którym spontanicznie wpadają w ręce periodyki z czasu rozbiorów Polski, a do tego można porównać przeglądanie gazetek sprzed około 200 lat. Przyjmijmy jednak, że młoda bohema pisarska z ciągotkami do używek i mrocznych historyjek może takich przedruków szukać. A członkinią takiej właśnie grupy była Mary Shelley.
Po dość burzliwym i skomplikowanym dzieciństwie w 1816 roku Mary ucieka z domu w towarzystwie starszego o 5 lat Perciego, za którego później wyjdzie za mąż. Zanim jednak do tego dochodzi, para spędzi wakacje w szwajcarskiej willi. Towarzyszył będzie im znany z lektur szkolnych George Byron wraz z kochanką oraz jego lekarz John Polidori.
Ponieważ w związku z wybuchem wulkanu Tambora lato jest wyjątkowo paskudne i deszczowe (mówi się o roku bez lata), piątka artystów zaszywa się nad Jeziorem Genewskim, gdzie wymyślają straszne historyjki. A że Mary była wyjątkowo bystrym dzieckiem i miała sporą wiedzę z zakresu fizjologii i anatomii, wymyśla historię o doktorze Wiktorze Frankensteinie i bezimiennym potworze, którego naukowiec tworzy z fragmentów ludzkich zwłok.
Zainspirować miała się właśnie historią ząbkowickich grabarzy, z których w drodze licznych przekazów zrobiono jednego potwora, który szerzył w mieście zarazę.
Druga wersja mówi o wycieczce Mary do zamku o nazwie Frankenstein w niemieckim mieście Darmstadt. Należał on do alchemika Dippela, który również miał mieć ewidentne ciągotki do pracy z ludzkimi zwłokami, w tym krojenia ich i gotowana, a także szukania z ich pomocą środków na długowieczność. Gdy o praktykach tych dowiedzieli się mieszkańcy, Dippel miał zostać wygnany z zamku.
Czy Mary zainspirowała się przedrukiem, który miał wpaść jej w ręce dzięki Johnowi Polidoriemu, czy był to raczej efekt wycieczki do zamku w Darmstadt? Tego nie wiadomo, ale każdy wierzy w swoją wersję. Tak więc w niemieckim Frankensteinie organizowana jest największa impreza halloweenowa w kraju, a w Ząbkowicach Śląskich jest weekend z Frankensteinem. Otwarto także coś na kształt muzeum zwanego Izbą Frankensteina, gdzie można posłuchać o potencjalnych związkach Mary Shelley z Dolnym Śląskiem.
Atrakcji w tym mieście jest jednak więcej.
Krzywa Wieża w... Ząbkowicach Śląskich
– O masakra, jaka ona jest krzywa! – Taki komentarz pod adresem ząbkowickiej Krzywej Wieży usłyszałam z oddali od jednego z (nielicznych) turystów. I lepiej bym tego nie ujęła. Ona jest totalnie krzywa! Porównywalnie, a wizualnie może nawet bardziej niż najbardziej znana Krzywa Wieża w Pizie. Czy jest stabilna? Bynajmniej nie wygląda, ale tubylcy twierdzą, ekspercko przy tym cmokając pod nosem, że tak i "nie pieprznie jeszcze przynajmniej ze sto lat".Więc nie ma się co bać, można papieroska w oknie na przeciwko palić i lepiej pozastanawiać się nad ważniejszymi sprawami, a nie nad starą wieżą, co stoi od 600 lat i będzie stała pewnie drugie tyle.
Będzie czy nie będzie – czas pokaże. Wiele jednak wskazuje, że może stać krócej, niż dłużej, bo badania archeologiczne wykazały fundament na głębokości około trzech metrów. To zdaniem ekspertów raczej mało jak na wysoki na 34 metry budynek, który na dodatek został zbudowany tak, że miał się pochylić. To zresztą, jak tłumaczy badacz nie tylko związków Ząbkowic Śląskich z potworem Frankensteina, ale też całej historii miasta Jerzy Organiściak, miało być napisane na jednej z górnych kondygnacji. Widniał na niej napis: "Nazywam się Johannes Gleiss, wybudowałem wieżę krzywą z pilnością".
Wieża, która prawdopodobnie jest pozostałością po zamku, nie była jednak krzywa od zawsze. Miała się pochylić dopiero w 1598 roku, co było wynikiem lekkiego trzęsienia ziemi. To zresztą zostało odnotowane w kronikach. Wtedy kąt nachylenia miał wynieść 1,5 metra. Dziś odchylenie to liczy ponad 2,14 metra, przez co widok jest spektakularny. Oczywiście, choć w Ząbkowicach turystów jak na lekarstwo, nie obyło się bez zdjęć z cyklu "muszę podtrzymać, bo się zawali".
Krzywa Wieża w Ząbkowicach•Fot. Natemat.pl
"Narrenturm", czyli pierwsza część trylogii husyckiej, zrodziła się właśnie w Ząbkowicach Śląskich. Andrzej Sapkowski był gościem Weekendu z Frankensteinem, na który zaproszono autorów nurtu fantasy. Tak go ta wizyta zainspirowała, że powstał pomysł na trylogię, która toczy się między innymi w tym mieście, choć w książce autor dopasował sobie je do swoich potrzeb. Krzywa Wieża przeniesiona jest więc w inny rejon miasta, dokładnie w okolice dawnego, podmiejskiego przytułku. Jak można wywnioskować z opisów, stoi ona za prawosławną kaplicą.
Zainteresowani historią opisaną w "Narrenturm" powinni zajrzeć także do kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Do dziś znajdują się w nim relikwie trzech zamordowanych przez husytów zakonników, który to wątek również pojawił się u Sapkowskiego, podobnie jak położone niedaleko Ziębice, o których pisaliśmy tutaj.
Miasto z perspektywy turysty
Rynki nie są moim ulubionym punktem miast, zwłaszcza odkąd przestały pełnić jakąkolwiek funkcję społeczną, ale to zawsze jakiś rodzaj "miasta w pigułce". Nie da się opisać ogólnego wrażenia po pierwszym razie w Ząbkowicach Śląskich lepiej niż za pomocą rynku.Jest duży, na planie prostokąta, w przeważającej części zagospodarowany jako parking. Kamienice od sasa do lasa, ponieważ duża część została odbudowywana po pożarze w 1858, ale to akurat w Polsce częsty widok. Hitem jest jednak północna pierzeja dopełniająca ten klasyczny, rynkowy obraz. Tę stanowi rasowy, socjalistyczny blok z balkonami, na których niczym zdobne kolczyki na komunistycznym portrecie niedoli wiszą talerze satelitarne cyfrowego Polsatu.
Rynek Ząbkowice Śląskie, północna pierzeja•Fot. Natemat.pl
Ratusz w Ząbkowicach Śląskich•Fot. Natemat.pl
Po sąsiedzku z izbą mamy także XIII-wieczne ruiny zamku księcia Bolka I Świdnickiego. Ruiny, jak to ruiny, na razie nie powalają, ale po prowadzonym właśnie remoncie ma być ładniej. Póki co jest bardzo średnio, a teren wokół zamku ewidentnie służy głównie psom, więc trzeba chodzić dość ostrożnie. W okolicy jest jeszcze kilka innych zabytków, o których miasto informuje na swojej stronie bardzo oszczędnie, a szczegółów trzeba szukać w sieci i na blogach turystycznych.
No i gastronomia... W niedzielne, styczniowe popołudnie, wszystkie trzy kawiarnie/restauracje, do których zajrzałam, były zamknięte na cztery spusty. Dalej nie było sensu szukać. Niezmiennie smuci mnie, gdy jadę zwiedzać malownicze miasteczko, przynajmniej w założeniu, a zjeść muszę hot-doga na stacji benzynowej. Przynajmniej paliwo było na litrze prawie 50 groszy tańsze, niż we Wrocławiu.