Olimpijski kult jednostki. Zimowe igrzyska to trudna opowieść dla Biało-Czerwonych

Maciej Piasecki
Tylko 22 medale w historii startów na zimowych IO dla Polski? Skromny dorobek medalowy Biało-Czerwonych to żadna niespodzianka. Dopiero w ostatnich dwóch dekadach nasze olimpijki i nasi olimpijczycy nadrobili stracony czas. Zrobili to we trójkę: Justyna Kowalczyk, Adam Małysz i Kamil Stoch.
Adam Małysz przełamał trwającą 30 lat zapaść polskiej kadry na ZIO. Łącznie skoczek zdobył cztery medale dla Polski. Fot. imago sportfotodienst/EAST NEWS
Biało-czerwoni na igrzyskach olimpijskich w wersji zimowej startują od ich pierwszej edycji, czyli od 1924 roku. We francuskim Chamonix udział wzięło zaledwie nieco ponad 300 sportowców z dziewiętnastu krajów. Francuska impreza zawierała w sobie siedem zimowych dyscyplin: bobsleje, curling, łyżwiarstwo figurowe, hokej na lodzie, tzw. patrol wojskowy (dzisiejszy biathlon), narciarstwo klasyczne oraz łyżwiarstwo szybkie.

Zwycięzcą klasyfikacji medalowej pierwszych ZIO była Norwegia. W Chamonix skandynawska potęga sięgnęła po 17 krążków. Przykładowo w konkursie skoków narciarskich w pierwszej piątce było aż czterech Norwegów. Co ciekawe, Jacob Tullin Thams skoczył dwukrotnie po 49 metrów na skoczni Tremplin aux Bossons (K-50) i to wystarczyło do historycznego złota.

Atak Lewandowski-Małysz

Biało-czerwoni od 1924 do końca stycznia 2022 zdobyli tylko pięć medali więcej (22) niż Norwegowie na pierwszych igrzyskach. A prób olimpijskich było aż 23. Potęgą sportową w zimowej rywalizacji Polska nigdy nie była, o czym decydowały najczęściej te mniej pragmatyczne kwestie (mało zimowy klimat) i te bardziej (finanse).


Na pierwszy medal Polska czekała 32 lata zimowych startów olimpijskich. Wreszcie w kombinacji norweskiej po brąz sięgnął absolwent Technikum Mechanicznego w Gliwicach Franciszek Gąsienica-Groń Jak to było w dawnych czasach, olimpijczyk miał wiele sportowych talentów. Jednym z nich była piłka nożna, w którą Gąsienica-Groń grał całkiem nieźle. Pan Franciszek występował zresztą w drugoligowym Garnizonowym Wojskowym Klubie Sportowym Łódź, a jego partnerem na boisku był słynny Ernest Pohl.

Trochę jakby kilka lat temu na boisku w drużynie z Robertem Lewandowskim występował przykładowo Adam Małysz.

Błysk panczenistek

Po pierwszym krążku Gąsienicy-Gronia w Cortina d'Ampezzo, na siódmych w historii igrzyskach zimowych cztery lata później Polska dołożyła dwa kolejne medale. Zadecydował o tym jeden bieg na 1500 metrów w łyżwiarstwie szybkim.

Na podium stanęły dwie Polki, choć żadna z nich nie została mistrzynią olimpijską. Elwira Seroczyńska została srebrną medalistką, a po brąz sięgnęła Helena Pilejczyk. Panie zagrały na nosie polskim działaczom, którzy jeszcze na kilka dni przed startem zawodów nie chcieli wysyłać panczenistek nie dając im większych szans w dyscyplinie, która debiutowała w programie igrzysk. Seroczyńska dzień po sukcesie w wyścigu na 1000 metrów pojechała jeszcze lepiej. Tempo na rekord świata nie dało jednak większego sukcesu niż srebro olimpijskie. Na wirażu przed ostatnią prostą Polka zahaczyła bowiem o grudkę lodu i upadła. Szansa na historyczne złoto dla Polski i świetny wynik Seroczyńska przegrała z brakiem szczęścia oraz niedopatrzeniem ze strony organizatorów.

Klątwa złota Fortuny

Ostatnim medalem Biało-Czerwonych w XX wieku było mistrzostwo olimpijskie mającego wówczas 19 lat Wojciecha Fortuny. Skoczek, który podobnie jak Seroczyńska i Pilejczyk na igrzyska jechać nie miał, zapisał się w historii polskiego sportu na zawsze. Nie będzie już bowiem kolejnego pierwszego złota ZIO dla biało-czerwonych.

Medal Fortuny w Sapporo (1972) spiął się smutną klamrą trzydziestu lat posuchy medali dla Polski na zimowych igrzyskach. Mówiono o klątwie skoczka, który po sukcesie w Japonii kilka lat później skończył ze skakaniem. W Polsce lata bez sukcesów zimowych na igrzyskach utwierdzały za to nieprzekonanych, że jesteśmy słabi.

Z błędnego myślenia wyprowadził kraj "Orzeł z Wisły". Małysz w Salt Lake City (2002) zdobył dwa medale, brązowy i srebrny. Kolejne dwa wicemistrzostwa Polak dołożył w Vancouver (2010). Polski skoczek znalazł się wśród niewielkiej grupy postaci zimowego olimpizmu, które w XXI wieku poprawiły nasz mizerny dorobek medalowy. Po 30 latach przerwy biało-czerwoni zaczęli regularnie przywozić z zimowych igrzysk medale. Rekordzistką pod tym względem jest Justyna Kowalczyk, pięciokrotna medalistka olimpijska na przestrzeni ośmiu lat. ZIO w Turynie (2006) z brązem, następnie Vancouver z medalem w każdym z kolorów i mistrzostwo w Soczi (2014).

Jednostki napisały historię

Biało-czerwoni zdobywali medale łącznie w pięciu dyscyplinach. Specjalizacje? Skoki narciarskie (dziewięć krążków), łyżwiarstwo szybkie (sześć) i biegi narciarskie (pięć). Te ostatnie – jedynie w osobie Justyny Kowalczyk.

Brakujące na liście są jednorazowe wizyty na olimpijskim podium kombinatora norweskiego (Gąsienica-Groń) oraz biathlonu w postaci Tomasza Sikory z ZIO w Turynie. W Vancouver i Soczi reprezentacja Polski zdobyła po sześć medali, czyli łącznie ponad połowę całego dorobku w historii startów polskich olimpijek i olimpijczyków. Skoro zatem narzekamy na małą liczbę krążków, warto pamiętać, w ostatnich latach biało-czerwoni wyraźnie się podciągnęli. Dokładając do listy wielkich Kamila Stocha, czterokrotnego medalistę (trzy złota indywidualne i brąz w drużynie) trójka sportowców sięgnęła dla Polski razem po trzynaście medali. Małysz i Stoch po cztery oraz pięć Kowalczyk.

To najlepiej ukazuje, że jesteśmy uzależnieni od jednostek, a myślenie perspektywiczne w zimowych sportach w kraju jest mrzonką. Zbigniew Bródka po złoto olimpijskie w łyżwiarstwie szybkim w Soczi sięgał, kiedy w Polsce nie było nawet jednej krytej areny dla panczenistów. Arena Lodowa już jest (od grudnia 2017 roku), ale ten wyjątek nie potwierdza reguły.

W przypadku występu w Pekinie możemy jedynie oczekiwać, nie wymagać. Podtrzymania medalowej serii biało-czerwonych. Jeśli w 2022 roku reprezentacja Polski sięgnie po choćby jeden medal, wybije dwadzieścia lat regularnego stawania na olimpijskich podiach. O takiej serii w XX wieku można było tylko pomarzyć.

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut