Polski film nominowany do Oscara! Rozmawiamy z reżyserem, o czym jest "Sukienka" [WYWIAD]
Julka pracuje w motelu, dużo pali, gra na automatach i każdy jej dzień wygląda właściwie tak samo. Bez wątpienia jest jednak temat, który dopada ją, gdy kładzie się do pustego łóżka. To brak miłości.
Z reżyserem Tadeuszem Łysiakiem porozmawiałam o słowie "karlica", znaczeniu sukienki i odrzuceniu.
Ten mit "założycielski" ma wiele oblicz, bo ja za każdym razem, kiedy tworzę film, najpierw zastanawiam się bardzo ogólnie nad tym, co mnie interesuje, jakie tematy społeczne i emocje mnie poruszają. Albo: które mnie bolą.
I staram się na to odpowiedzieć najpierw na podstawie tego, co mnie dotyka personalnie. Ostatecznie "Sukienka" nie dotyczy mnie w takim konkretnym sensie, ale gdzieś te emocje i ogólne idee we mnie drzemały, pracowała we mnie taka generalna opowieść o samotności, odrzuceniu, o tym, jak ludzie potrafią siebie oceniać ze względu na wygląd fizyczny.
Najpierw miała być to opowieść o tym. Nie miałem jeszcze w głowie głównej bohaterki, jeszcze nie wiedziałem, że będzie to historia osoby niskiego wzrostu. Przyszło to do mnie, gdy przypadkowo trafiłem na artykuł o codzienności osób niskiego wzrostu w Polsce. Kilku bohaterów reportażu opowiadało o wyzwaniach, z jakimi muszą się mierzyć w życiu.
Znałeś już wtedy Annę Dzieduszycką?
Znałem, bo wcześniej grała w takim moim krótkim ćwiczeniu w Warszawskiej Szkole Filmowej, więc miałem ją gdzieś z tyłu głowy. Gdy czytałem ten artykuł, to pomyślałem o naszej znajomości.
Ten tekst bardzo mnie poruszył i stwierdziłem, że to jest świetny temat, żeby na jego podstawie zbudować tę generalną opowieść, o której myślałem wcześniej.
Czyli po prostu nagle wszystkie wątki – znajomość z Anią, artykuł, ogólny zarys filmu – się połączyły…
Tak, właśnie tak to widzę. Wszystko się połączyło.
W jednym z wywiadów mówiliście, że rolę Julki napisałeś już z myślą o Ani.
Po tym, jak trafiłem na reportaż, zacząłem pisać. Stwierdziłem, że to jest świetne. Ważne jest jeszcze to, że zrobiłem pogłębiony research. Byłem pewien, że trafię na setki filmów dotyczących osób niskiego wzrostu. Okazało się, że jest tego bardzo niewiele.
Takie osoby w kinie nadal portretowane są jako postaci surrealistyczne, nieraz mają po prostu wprowadzić wątek komediowy. Mało kto pochyla się nad nimi w dojrzały sposób.
Słynne już rzucanie karłami w "Wilku z Wall Street"…
To jeden z wielu przykładów. Takie podejście się ciągnie od lat. Zaskoczyło mnie to. Tym bardziej uznałem, że jest to okazja, żeby zrobić coś nowego, świeżego. I faktycznie, kiedy pisałem już później scenariusz, to wyszło na to, że Ania jest jedyną osobą niskiego wzrostu, jaką znam prywatnie. I wiedziałem, że gra.
Miałem ją w głowie, natomiast nie była to rola pisana "pod nią", pod jej charakter, ponieważ aż tak dobrze się nie znaliśmy. Dopiero po napisaniu scenariusza, spotkałem się z nią, dałem do przeczytania i Ania się zachwyciła.
Wtedy pierwszy raz porozmawialiśmy o życiu, o filmie, o wszystkim tak naprawdę i po tym spotkaniu wiedziałem już, że nie muszę szukać dalej.
Miało dla ciebie znaczenie, że główną postać zagra osoba "bez papierka"? Wielu reżyserów z premedytacją wybiera "nieprofesjonalnych aktorów".
W moim przypadku to nawet nie była kwestia wyboru, ale zdaję sobie sprawę, że często tak jest i niektórzy reżyserzy chętniej korzystają z tzw. naturszczyków.
Mało jest na świecie, a w Polsce to już w ogóle – chyba nie ma ani jednej osoby niskiego wzrostu, która jest po szkole filmowej, więc wiedziałem od początku, że zagra to właśnie tzw. naturszczyk. Dodatkowo w stronę Ani poprowadził mnie fakt, że nie jest to osoba całkowicie bez doświadczenia z planem filmowym czy kamerą.
Ania wcześniej grała w kilku projektach, również w teatrze, więc było to dla mnie dodatkowym atutem, bo podejrzewałem, że nie będzie speszona produkcją. Więc w tym przypadku nie było to powodowane wyborem, że "chcę naturszczyka", a od początku wiedziałem, że tak będzie. Nie miałem z tym żadnego problemu. Nie bałem się.
Mam wrażenie, że często to nie jest istotne, czy ktoś ma papier, czy nie. Ważne, żeby udało się takiego aktora poprowadzić i nie miałem wątpliwości, że z Anią się uda.
W wywiadach podkreślasz, że Julka, a raczej jej samotność, poczucie wyobcowania i inności to uniwersalne stany, które towarzyszą każdemu. Nie bałeś się oskarżeń, że sytuacja osób z niepełnosprawnościami czy osób wykluczanych z powodu chorób lub charakterystycznego wyglądu jest jednak trudniejsza niż kogoś, kto po prostu nie czuje się komfortowo w swoim otoczeniu?
Nie, w ogóle nie myślałem w tych kategoriach. Wiadomo, że ta historia dotyczy konkretnej osoby w konkretnej sytuacji, natomiast w każdym filmie szuka się raczej rzeczy uniwersalnych. Nie chodzi o to, żeby porównać ze sobą sytuację jednej czy drugiej osoby, bo tak się nie da. Każdy jest zupełnie inny i ma zupełnie inną historię.
"Sukienka" opowiada pewną konkretną historię, ale są w niej emocje, które możemy znaleźć w sobie. Sam odnajduję się w tej bohaterce i przypominam sobie moje różne doświadczenia życiowe i nie chcę mówić, że mógłbym mieć tak samo złą sytuację, jak osoba, która np. jest niepełnosprawna.
Więc w ogóle nie rozpatrywałem tego w kategoriach porównywania, a szukania emocji. Na tym chyba polega kino – żeby odnajdywać się w różnych postaciach i różnych historiach. Wydaje mi się, że to jest też siłą tego filmu. Mimo że opowiada o Julce, to może odnaleźć się w niej każdy i nie ma w tym żadnego ryzyka stwierdzenia, że ktoś ma równie źle, czy równie dobrze.
Dopytuję o to, bo obserwujemy istotną zmianę w kinie. Zaczynamy mieć bohaterów różnych. Kiedyś obserwowaliśmy jedynie heteroseksualną miłość romantyczną, a osoba czarnoskóra mogła co najwyżej zagrać niewolnika. A od lat obserwujemy, jak to się zmienia i kolejne grupy walczą o przestrzeń dla siebie.
No właśnie, a to chodzi o wnętrze. Generalnie sytuacja zmienia się na lepsze, natomiast nie jest też tak, że jest dobrze. Mam na myśli produkcje polskie, ale i zagraniczne.
Czytałem porażające badanie z UCLA, które mnie zszokowało. Okazało się, że od 2005 roku do teraz tylko 2 proc. mówiących postaci w filmach to osoby z jakąś niepełnosprawnością. Tylko 2 procent.
Wydaje mi się, że to jest cały czas miejsce do poprawy. Spójrzmy na Petera Dinklage'a, który robi fenomenalną robotę, pokazuje, że można być obecnym w kinie, a po drugie – wieść życie, które udowadnia, że ten nasz wygląd, ciało, to czy jesteśmy niscy, czy wysocy nie ma ostatecznie aż takiego znaczenia. Każdemu należy się jego kawałek życia i szczęścia.
Świetnie, że o nim wspomniałeś. Kilka dni temu przez internet przetoczyła się wielka dyskusja po słowach Dinklage'a, który skrytykował Disneya za plany nowej wersji "Królewny Śnieżki". Rolę krasnoludków mają grać osoby niskorosłe.
Disney odpowiedział, że są w porozumieniu i kontakcie z osobami niskiego wzrostu, ze stowarzyszeniami, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Ja rozumiem Dinklege'a, bo to jednak jest wrażliwy temat i duże wyzwanie, żeby nie eksponować tej różnicy, żeby przejść do tego, że rolę w filmie może zagrać osoba niskiego czy wysokiego wzrostu i to nie ma znaczenia. Natomiast w kwestii 'Królewny Śnieżki" też nie jest tak, że chodzi o prawdziwe osoby, tylko fikcyjne postaci.
Dlatego w tym przypadku na dwoje babka wróżyła, natomiast uważam, że sam fakt podniesienia takiej dyskusji jest ważny. To pokazuje, że wcale nie jesteśmy jeszcze w dobrym miejscu i musimy o tym mówić.
Dobrze, to skoro jesteśmy przy mówieniu – wysłuchałam wywiadu z Anną, w którym nazywa się "karlicą". Nie używa słowa "osoba niskorosła", bo jej się ono nie podoba. Co ty na to?
To zawsze ciekawi ludzi, zwłaszcza wrażliwych, że chcemy po prostu w odpowiedni sposób zwracać się do danej osoby. Według mnie w normalnej sytuacji wystarczy zapytać. Ja to zrobiłem na pierwszym spotkaniu z Anią.
Zapytałem wprost, bo byłem ciekaw, jak mam o tym mówić. Wtedy powiedziała mi, że nie lubi określenia "niskorosła", bo kojarzy jej się z jakąś rośliną i woli określenie "karlica". Powiedziała, że ona doskonale wie, kiedy ktoś chce ją tym słowem obrazić, a kiedy po prostu tak określa rzeczywistość.
Mam z Anią bardzo dobry kontakt i kiedy rozmawiamy między sobą, to w ten sposób się do niej zwracam, bo ona sama używa tego słowa. Natomiast nie jest to ogólnie przyjęte, poprawne określenie. Mówię tak tylko przy niej, z szacunku do jej woli, bo ona sobie tak życzy i uważam, że zawsze trzeba się dopasować do tych potrzeb drugiej osoby, niezależnie od tego, o czym mówimy. Czy o wzroście, czy jakiejś innej cesze.
Zawsze warto indywidualnie zapytać, ale na przykład podczas rozmowy z tobą najczęściej używam określenia "osoba niskiego wzrostu", jeżeli już chcemy opisywać tę charakterystyczną, fizyczną cechę. W tym przypadku achondroplazję. Z tego, co mi Ania mówiła wynika, że w Polsce jest wiele osób niskiego wzrostu, które określają się karłem czy karlicą, ale na Zachodzie raczej już tak się nie mówi.
Czyli nie ma zasady?
Uważam, że to trochę kwestia indywidualna. Jeżeli kogoś nie znamy, to powinniśmy używać jak najbardziej neutralnych określeń, żeby kogoś nie obrazić, nie sprawić przykrości. Zawsze warto pytać.
Powoli też widoczna staje się tendencja do dodawania do przywitania tych określeń. Przykładem może być "she/her", "he/his". To zaledwie dwa słowa więcej niż nasze imię, a mogą sporo ułatwić.
"Sukienka" to pierwszy polski film, w którym osoba z achondroplazją gra główną rolę. Czym tak naprawdę jest ta tytułowa sukienka? Bo przecież nie chodzi tylko o to, że częścią ubioru…
To właściwie są dwa znaczenia. Bo jedno znaczenie jest dosłowne, mogłoby się wydawać trywialne i chodzi o część ubioru. W dokumentach i reportażach, które czytałem i oglądałem, bardzo często poruszana jest kwestia tego, jaką trudność mają osoby niskiego wzrostu, żeby znaleźć dla siebie fajne ubrania.
Coś, co dla nas wydawałoby się czynnością banalną, że idziemy do sklepu i kupujemy sukienkę, dla osoby niskiego wzrostu staje się problemem. Jest bardzo mało sklepów, one praktycznie nie istnieją, które oferują dla nich ubrania.
Ania sama o tym opowiadała. Ma dosyć, bo jak chce sobie coś kupić, to musi korzystać z działów dziecięcych, a tam – jeżeli chodzi o propozycje dla dziewcząt, dalej królują księżniczki, brokaty i róże, bardzo dziecięce rzeczy – a ona chciałaby ubrać się jak dorosła kobieta. I to jest problem. Dlatego wbrew pozorom ten kontekst tytułu jest równie ważny.
A drugie znaczenie?
Druga warstwa jest oczywiście o wiele ważniejsza i pewnie tego dotyczy twoje pytanie. Sukienka staje się symbolem tego, w jakich czasach żyjemy. A żyjemy w czasach, w których bardzo brutalnie narzucony mamy kanon piękna i pewien ideał, z którym każdego dnia musimy się mierzyć – idąc ulicą czy korzystając z internetu.
Właściwie nieustannie jesteśmy atakowani idealnym pięknem, obliczami tego piękna i mamy wrażenie, że cały czas musimy do tego dążyć. Wydaje mi się, że przez to wielu ludzi wpada w kompleksy i mają problemy z akceptacją samego siebie.
Sukienka jest tego trochę symbolem. Trzeba zwrócić uwagę, że bohaterka filmu myśli, że potrzebuje sukienki, żeby wyglądać kobieco i ładnie, co jest moim zdaniem już trochę toksyczne. To nie jest prawda. Można wyglądać ładnie we wszystkim, w czym po prostu dobrze się czujemy. Możemy zakładać to, co nam się podoba i nie konfrontować się regularnie z tym, że kobieta musi mieć seksowną sukienkę z dekoltem. Jak chce – to proszę bardzo, ale nie powinno być to czymś narzuconym i obowiązkowym.
Ta sukienka w momencie niszczenia jej jest też symbolem niszczenia marzeń. To jest bardzo szeroki i duży temat.
Myślę, że byłby to zupełnie inny film, gdyby bohaterką była kobieta kanonicznych wymiarów... Kojarzysz kampanię "Pełnosprawni w miłości"? "Sukienka" fajnie wpisała się w tę kampanię. W moim odczuciu to film o inicjacji, o przygotowaniach do przekraczania progu, ale też o różnych obliczach piękna.
Fascynują mnie bardzo książki Umberto Eco – "Historia piękna" i "Historia brzydoty". To świetnie pokazuje, jak te ideały się zmieniały i co dyktowało, co jest piękne, a co brzydkie. Szczególnie w dzisiejszych czasach, "czasach ciała" jest to wyjątkowo ważne i brutalnie narzucone.
Dlatego cieszę się, że powstają takie kampanie i że "Sukienka" wpisała się w to, chociaż stało się to zupełnie nieświadomie. I kampania, i film pokazują, że miłość i szczęśliwa codzienność należą się każdemu. I pora chyba przestać aż tak zwracać uwagę na naszą fizyczność. Jaka by nie była. Bo najwięcej piękna leży we wnętrzu i mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie to zauważać. Fajna by była taka zmiana.