Prawnik: Największe umorzenie? Za 12 gramów marihuany. Ale znam też sprawę skazania za 0,1 grama

Aneta Olender
Zgłaszają się do kancelarii i najczęściej są przerażeni. Potrzebują pomocy. Do tej pory nie mieli przecież problemów z prawem, a teraz nie wiedzą, co może się wydarzyć. Wiedzą natomiast, że ta historia może nieźle namieszać w ich życiorysie. Ich lub ich dzieci, jeśli to właśnie one trafiły na dołek za posiadanie marihuany.
Powrócił temat legalizacji marihuany w Polsce. Fot. Elliott Franks/Eyevine/East News
Posiadanie jej nieznacznych ilości, czyli kilku gramów. Na własny użytek? Rekreacyjnie? Nie ma znaczenia. W Polsce marihuana jest nielegalna. Owszem ta lecznicza jest dozwolona od 2017 roku. Jeśli jest się pacjentem, można otrzymać receptę i kupić ją w aptece. Inną sprawą jest, o czym trochę później, że i to bywa problemem.
Stelios Alewras
adwokat, fragment wpisu na blogu nawlasnyuzytek.com 10.02.2021

(...) Minęło już ponad 20 lat od nowelizacji z 2000 roku, która zlikwidowała przepis stanowiący o niekaralności czynu posiadania nieznacznych ilości na własny użytek. Ówczesna zmiana przepisów okazała się tragiczna w skutkach, doprowadzając do niesłusznego skazania setek tysięcy użytkowników, w tym pacjentów potrzebujących marihuany w celach medycznych.

Zmiana u.p.n. [przyp. red. ustawy o przeciwdziałania narkomanii] jest zatem koniecznym krokiem do naprawienia szkód społecznych wyrządzonych przez złe prawo jak i podstawą do zmiany kierunku obecnej represyjnej polityki państwa w tym obszarze. Nowa, racjonalna polityka narkotykowa, winna być tworzona w oparciu o aktualną wiedzę naukową, badania i w zgodzie ze standardami praw i wolności obywatelskich.

Susz na własny użytek

Jest otwarty na rozmowę, ale nie tak łatwo się z nim na nią umówić, bo – mówiąc najogólniej – na brak pracy nie może narzekać. Steliosa Alewrasa, adwokata specjalizującego się w sprawach narkotykowych i aktywistę prolegalizacyjnego, udaje mi się złapać w trasie późnym wieczorem. Jedzie właśnie na kolejną sprawę. Ta akurat ma odbywać się w Rzeszowie i dotyczyć mężczyzny, który co prawda jest pacjentem, ale nie zalegalizował swojego leczenia poprzez uzyskanie recepty na marihuanę i nie ma prawa jej uprawiać.


– Znam takie sytuacje, gdzie pacjenci, i to już są poważniejsze sprawy, bo dotyczące uprawy czy wytworzenia oleju, wysuszenia roślin na potrzeby lecznicze, spędzali wiele miesięcy w areszcie. Teraz jadę do mężczyzny, który za dwie rośliny - z czego wyszło kilka kilogramów, ale to są głównie gałęzie, kwiatów będzie 300-400 gramów - siedzi trzeci miesiąc w areszcie. Ma żonę w 7 miesiącu ciąży, więc ta dolegliwość jest bardziej widoczna, niż przy 2-3 gramach, chociaż to też się zmieniło dosyć mocno – zaznacza.

Adwokat wyjaśnia, że od paru lat w przypadku drobnych ilości "jakoś się to rozchodzi". W najgorszym wypadku są grzywny. Najgorszym, bo oczywiście poza kosztem finansowym nie jest się już osobą niekaraną, nie można uzyskać zaświadczenia o niekaralności z Krajowego Rejestru Karnego.

– Chociaż zdarzyły się gdzieś sytuacje ograniczenia wolności za parę gramów albo jakieś zawiasy. Odkręcaliśmy to i zazwyczaj się to udawało – dodaje.

Wiele zmienił art. 62a ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, który umożliwia umorzenie sprawy w przypadku posiadania nieznacznej ilości środków na własny użytek. – 10 lat temu, przed wejściem tego przepisu, rzeczywiście za parę gramów były wyroki pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na np. 3 lata. To był absurd. Od 2011 roku, od kiedy wprowadzono art. 62a, zaczęto łagodzić wyroki i korzystać z tej możliwości. Najpierw było około tysiąca umorzeń, a w tej chwili, mamy dane z 2019 roku, rocznie jest około 10 tys. umorzeń – mówi Stelios Alewras.

Adwokat, który na swoim blogu podkreśla, że jego misją jest przeniesienie konopi z prawa karnego do sfery administracyjnoprawnej oraz upowszechnienie wiedzy w sądach i innych organach państwa o, trudnym do przecenienia, terapeutycznym potencjale psychodelików.
Fot. Reporters / STG/REPORTER

NIE MAM NIC DO POWIEDZENIA

Gdzie? W Warszawie. Kiedy? 25 listopada 2020 roku. Godzina? Około 17. Tomasz był już blisko mieszkania kolegi, z którym umówił się tego dnia. Mieli grać na Xboxie, dlatego w kieszeni kurtki miał pada. W nerce, saszetce, miał też około grama marihuany.

Mniej więcej 300 metrów od komendy, gdy przechodził przez pasy, z radiowozu, który zatrzymał się na czerwonym świetle, wysiadł policjant. – Pan podjedzie – powiedział. Tomasz nie robił żadnych podejrzanych ruchów. Zrobił to, o co prosił funkcjonariusz. Zapytał tylko, o co chodzi?

– A jest taka akcja, szukamy kogoś. Pan da dowód – mniej więcej taką odpowiedź usłyszał. A potem jeszcze jedno: – Jak pan już dał dowód, to niech pan wejdzie. Zobaczymy, czy wszystko jest z panem w porządku. Jego obrońca będzie pisał później w zażaleniu o "bezzasadności przystąpienia do czynności przeszukania".

W radiowozie, w którym było 4 policjantów, dowiedział się, że "trwa akcja Warszawa wolna od narkotyków". Kazali poluzować sznurówki, ściągnąć buty, kurtkę, dać czapkę, rękawiczki, wywrócić kieszenie w spodniach na drugą stronę. Oczywiście nerkę też otworzyli. A to zawiniątko, jak mówi Tomasz, nie było jakoś specjalnie schowane, było w folii aluminiowej.

Tomasz chciał wiedzieć, ile to potrwa – następnego dnia zaczynał pracę o 7 rano. To zależy, usłyszał, ale raczej nie ma co spodziewać się, że dziś go puszczą. Skuli go i pojechali na komendę.

– Zaczekaliśmy na innych policjantów, którzy byli bardziej doświadczeni. Wywnioskowałem z całej sytuacji, z tego zamieszania, że 2 młodych się uczy, a ja jestem tym królikiem doświadczalnym. Najpierw trafiłem do pokoju przejściowego. Tam mnie rozkuli. Wcześniej zabrali mi telefon i większość rzeczy, które miałem przy sobie – wyjaśnia rozmówca.

– Zapytali, czy chcę wykonać telefon. Oczywiście chciałem. Jednak nie jest to tak, że sam dzwonisz. Możesz poprosić policjanta, który cię zatrzymał, o to, żeby on zadzwonił z twojego telefonu do osoby wskazanej. Zadzwonił. Później telefon się rozładował – dodaje mężczyzna.

Telefon był do kolegi, który miał uruchomić całą procedurę, jak mówi Tomasz, obronienia go. Kolega najpierw myślał, że to żart, ale kiedy nie mógł się dodzwonić do Tomasza, wiedział, że coś jest nie tak. Nie wiedział jednak, na jakiej komendzie przebywa mężczyzna, nie wiedział też, że ma spróbować skontaktować się z kimś, kto przekaże pracodawcy, że Tomasz jutro na dyżurze się nie pojawi. Policjant miał przekazać tę informację, ale tego nie zrobił.
Zażalenie na przeszukanie oraz na zatrzymanie

poprosił o przekazanie mu prośby o kontakt z pracodawcą, w celu poinformowania go o prawdopodobnej nieobecności skarżącego w pracy następnego ranka, czego policjant nie uczynił. Policjant podczas rozmowy telefonicznej nie poinformował, w której jednostce Policji znajduje się zatrzymany. Policjant nie poinformował również skarżącego o prawie do żądaniazawiadomienia pracodawcy o jego zatrzymaniu (art. 261 § 3 k.p.k. w zw. z art. 245 § 3 k.p.k.), choć żądając zawiadomienia o zatrzymaniu skarżący jasno wyraził, że żąda tego w celu poinformowania pracodawcy.

Warto dodać, że dwa lata temu Tomasz miał 30 lat. Całkiem dobrą pracę w korporacji. Był też solidnym pracownikiem, dlatego nie chciał zawieść pracodawcy, a sobie narobić kłopotów. Do stolicy przyjechał tylko na kilka dni, w odwiedziny do znajomych.

– Nie stawiałem się, nie rzucałem. Nie było źle. No cóż, złapali mnie, więc to ja byłem przegranym. Wzięli mnie na rewizję. Musiałem rozebrać się do naga. Były próby maglowania mnie. Jedyne czego się bałem to to, że wiedziałem już, że tę noc spędzę na dołku. Obawiałem się, z kim będę dzielił celę. Zresztą policjanci podkreślali, niby żartując, że być może zaznam miłości tej nocy… – słyszę od Tomasza.

Współosadzony był kompletnie pijany. Spał. To uspokoiło Tomasza, dlatego i on przespał właściwie całą noc. – Największym problemem dla człowieka, który nie był nigdy zatrzymany, jest to, że w celi nie ma zegarka, okien, cały czas pali się jednostajnie żarówka – zaznacza.
Zażalenie na przeszukanie oraz na zatrzymanie

Następnie w stronę skarżącego padły słowa "będzie tam taki kark wielki, nie schylaj się", co wywołało obawę skarżącego o własne bezpieczeństwo.

Podczas oczekiwania na kontakt z adwokatem w dniu 26 listopada, funkcjonariusz przebywający ze skarżącym w pokoju nazwał skarżącego przestępcą, następnie komentował po uzyskaniu informacji, że skarżący studiował na KUL, w niedopuszczalny sposób skomentował jego wygląd, używając zwrotu "nawet wizualnie mi na księdza pasujesz".

Rano spotkał się z obrońcą. – W międzyczasie muszą zrobić przeszukania. Mieszkam w innej części Polski, a w Warszawie zatrzymałem się u kolegi, więc musiałem podać te dwa adresy. Nie znaleźli niczego ani u kolegi, ani w mieszkaniu moich rodziców. Zresztą prawda jest taka, że nigdzie niczego nie było – opowiada.

Na komendzie spędził 22 godziny. – Studiowałem prawo, więc wiedziałem, jak powinienem się zachować w tej sytuacji. Mówiłem, że wszystko miałem na własny użytek, że wnioskuję do prokuratora o umorzenie z art. 62a, czyli mała ilość na własny użytek – wspomina.
Dwa tygodnie później dostał decyzję o umorzeniu sprawy. Nie zawsze historia kończy się tak dobrze.

– Mój kolega ma sprawę o 0,1 grama marihuany, więc jest to śladowa ilość. Wiele zależy od prokuratora, od sądu. Mam też kolegów, którzy mieli sprawy, kiedy mieli 16-17 lat. Wtedy było też inne prawo, nie było tego art. 62a. Dostawali kuratorów, wyroki w zawieszeniu i to już nie jest fajnie… To jednak rzutuje na przyszłość, na wizję siebie. Jakby chcieli podjąć jakąś pracę, gdzie wymagana jest niekaralność, to na pewno byłoby im trudno – podsumowuje.

STRATA CZASU

– Ganianie małych, śladowych ilości na własny użytek jest totalną bzdurą. Czynność zatrzymania, sporządzenia dokumentacji, co wiążę się jeszcze m.in. z przeszukaniem u tej osoby, to dla prewencjusza, osoby, która zatrzymuje daną osobę, jest – niestety muszę tak powiedzieć – strata czasu służbowego. Wszystko zajmuje jakieś 3-4 godziny – mówi policjant, który z oczywistych względów woli zachować anonimowość.

Z takimi osobami zwykle nie ma problemu, dodaje mój rozmówca. I nie jest w tej opinii osamotniony, o czym będą mówić i inni. – Osoby po zażyciu marihuany nie są problemowe, nie szukają zaczepki. Nie mają głupich pomysłów w głowie, jak to się zdarza np. po alkoholu. Dlatego naprawdę nie ma potrzeby, żeby za nimi ganiać. Powtórzę, uważam, że jest to strata czasu, tym bardziej że problemów, nazwijmy to, ulicznych, którymi warto się zająć, jest naprawdę bardzo. Na mojej liście zatrzymywanie użytkowników marihuany było zawsze na szarym końcu. Dużo jest policjantów, którzy uważają podobnie, że jest to bez sensu – podkreśla mężczyzna.
Funkcjonariusz policji

Policjantów brakuje i będzie brakowało, ponieważ braki kadrowe są ogromne. Choć w oficjalnych statystykach wygląda to całkiem dobrze, to w praktyce jest inaczej. Jeśli jestem przez 4 godziny zajęty osobą przy której ujawniłem susz, to wielce prawdopodobne, że ktoś inny może w tym czasie potrzebować pomocy patrolu. A ja nie mogę zostawić zatrzymanego i wrócić do niego za kilka godzin. Nie ma takiej możliwości.

Moim zdaniem każda inna interwencja jest ważniejsza, niż sam użytkownik marihuany. Podkreślam słowo użytkownik, bo dealerka to coś innego. To trzeba ganiać.

Czy policjanci mają zdanie na temat użytkowników marihuany? Odpowiedź będzie oczywiście uogólnieniem, bo żeby stwierdzić, jak jest z całą pewnością, trzeba by zapytać każdego z osobna.

– Nie ma utartego zdania na temat użytkowników marihuany, ponieważ na co dzień policjanci niespecjalnie mają okazję z takimi użytkownikami się spotykać. Mówię o typowych użytkownikach, nie o sytuacjach patologicznych, chociaż i one się nie zdarzają za często. Co świadczy o tym, że użytkownicy marihuany nie sprawiają problemów prawnych, więc policjanci nie interesują się nimi, nie ma takiej potrzeby – podkreśla funkcjonariusz, który zgodził się na rozmowę.

Użytkownik nie jest problemem, problemem jest czarny rynek, słyszę. Dopóki nie zmienią się przepisy w naszym kraju, to czarny rynek będzie miał się świetnie i będzie się rozwijał, a rozwija się prężnie, słyszę od policjanta.

– Zarabiają przestępcy sprzedając ludziom cokolwiek. Dealerzy to zazwyczaj są grupy przestępcze, w których występuje hierarchia, podział obowiązków. Ktoś tym steruje, ktoś zajmuje się dystrybucją. Po drodze towar trafia w ręce dealerów niższej rangi, którzy próbują z niego zrobić jeszcze więcej – wyjaśnia policjant.
Funkcjonariusz policji

I to jest duży problem, bo użytkownik marihuany jeśli będzie chciał zdobyć susz, to go zdobędzie, a jeśli nie może tego zrobić legalnie, nie ma recepty – wiadomo, że są użytkownicy nie tylko medyczni, ale i rekreacyjni – to i tak tę marihuanę w jakiś sposób zdobędzie, choćby na ulicy.

Co on na tej ulicy zdobędzie? To już jest loteria, czy rzeczywiście dostanie susz konopi, czy susz konopi namoczony w jakimś syntetycznym badziewiu, w syntetycznych kanabinoidach, który zadziała na niego w sposób nieprawidłowy. Mogę potwierdzić, że i takie przypadki się zdarzały.

– Jeżeli sprawa użytkownika nie zostanie umorzona, zostaje wpis w kartotece karnej, a niektórzy pracodawcy wymagają czystej karty. Jeśli ktoś, mając 18 lat, zostanie zatrzymany z jointem, a za 2 lata odkryje swój cel w życiu i będzie chciał np. zostać policjantem, to wiadomo, że się nie dostanie do policji, bo jest osobą karaną. Jakiekolwiek wyroki rzutują na naszą przyszłość – podkreśla rozmówca.

ZMIANA PRZEPISÓW W SEJMIE

Obowiązujące prawo stara się zmienić Parlamentarny Zespół ds. Legalizacji Marihuany. Stworzono projekt dekryminalizujący posiadanie niewielkich ilości marihuany na własny użytek. Chodzi o nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii w zakresie konopi innych niż włókniste.

– Każda dorosła osoba mogłaby według naszego projektu uprawiać 4 krzaki marihuany i mieć przy sobie jej 5 gramów. Gdyby dziś to prawo obowiązywało, pan Mata spacerując w nocy po parku i paląc radośnie zioło, mógłby to robić w towarzystwie nie jednego, nie dwóch, ale całych zastępów policjantów – podkreśla w rozmowie z naTemat przewodnicząca zespołu, posłanka Lewicy Beata Maciejewska.

Pakiet tzw. ustaw konopnych został złożony w Sejmie 20 kwietnia ubiegłego roku, w Światowym Dniu Marihuany. – Ustawa została przetrzymana przez panią marszałek, później trafiła do komisji ustawodawczej, przez którą przeszła, sprawdzono jej zgodność z prawem unijnym. Ustawa jest gotowa. Czekamy na jej procedowanie – mówiła posłanka.

Beata Maciejewska podkreślała, że takie prawo powinno w Polsce obowiązywać, bo "tak powinien wyglądać cywilizowany kraj położony w sercu Europy".

– Nie można kierować się narkofobią. Nie należy ludzi wsadzać do więzień za 1,5 grama i w takie sprawy angażować aparat państwa, policję, areszty, prokuraturę. Naprawdę mamy o wiele więcej ważnych spraw, którymi trzeba się zajmować, o wiele więcej prawdziwych przestępstw – podkreślała przewodnicząca Parlamentarnego Zespołu ds. Legalizacji Marihuany.

– Obowiązujące prawo reguluję kwestię dot. marihuany medycznej, która jest w Polsce legalna, jeśli jest stosowana jako środek medyczny i zakupiona w aptece. Oznacza to, że ta sama substancja kupiona w aptece i trzymana przy sobie jest legalna, a jeśli nie jest kupiona w aptece, nie jest legalna – zaznaczała Beata Maciejewska.

Odważne rozstrzygnięcia

– Bardzo cieszymy się z działalności parlamentarnego zespołu ds. legalizacji marihuany i popieramy to, co robią. Dobrze też, że posłanka Maciejewska ruszyła temat uprawy, bo to ułatwiłoby funkcjonowanie pacjentów. Mogę jednak powiedzieć o rozwiązaniu proponowanym przez Wolne Konopie. Mówiliśmy o uprawie 4 krzaków i posiadaniu 200 gramów, albowiem z jednego krzaka uzyskuje się minimum 50 gramów, więc żeby to było spójne należy mówić o takich ilościach – mówi Stelios Alewras, kiedy proszę go o ocenę parlamentarnego projektu.

Pytam też o to, jaka, w przypadku jego klientów, największa ilość została umorzona u kogoś, kto nie był pacjentem. – 12 gramów w Gdańsku. To już dosyć dużo, ale to jednorazowa sytuacja. Miałem też jednak i taką sytuację w Rybniku, gdzie sprawa zakończyła się warunkowym umorzeniem za 0,5 grama. Pan miał naprawdę bardzo dobre papiery, w tym znaczeniu, że ukończył Wyższą Szkołę Górniczą, cała rodzina górników, chciał trafić do instytucji nadzorczych górniczych, gdzie wymagana jest niekaralność – opowiada adwokat.

Wiele zależy też od tego, gdzie został zatrzymany użytkownik marihuany, w jakiej części Polski, i która prokuratura oraz który sąd zajmują się sprawą. – Często są całe jednostki prokuratury, które są mniej lub bardziej surowe, a też w ramach jednej jednostki są różni prokuratorzy, którzy maja różny pogląd na tego rodzaju sprawy – wyjaśnia rozmówca.
Stelios Alewras
adwokat

Znam też takie orzeczenie, gdzie sprawa dotyczyła posiadania 0,1 grama zmieszanego z tytoniem, z krajanką tytoniową, czyli coś poniżej 0,1 grama tak naprawdę. Użytkownika zatrzymali na festiwalu Woodstock 2-3 lata temu. I z tego względu, że to był festiwal, sąd stwierdził, że z urzędu jest mu wiadome, że tam jest dużo tego rodzaju czynów. Dlatego, żeby nie było jakiegoś takiego poczucia bezkarności na festiwalu, należy ukarać.

Wymierzył grzywnę, gdzie w przypadku 0,1 grama z automatu powinno być umorzenie. Są wątpliwości, czy to w ogóle jest jedna dawka odurzająca. Chłopak dostał grzywnę, a siedział za granicą, więc pokrzyżowało mu to jakieś plany.

Zdaniem Steliosa Alewrasa, z jego perspektywy jedną z "jedną z najbardziej zacofanych grup społecznych w tym zakresie są sędziowie". – Nie wszyscy, bo są również sędziowie, którzy wydają odważne rozstrzygnięcia, umarzające, warunkowo umarzające. Problem pojawia się tam, gdzie jest poważnie chory pacjent, który rzeczywiście miał rośliny, następnie np. przetwarzał je na olej, gdyż taki czyn jest zbrodnią, co oznacza minimum 3 lata pozbawienia wolności. Ale niektórzy sędziowie znajdują rozwiązania, takich sędziów obecnie jest kilku może kilkunastu – zaznacza.

AGRESYWNI SĄ LUDZIE PO ALKOHOLU

– Jest to tylko moja opinia i kiedy jestem w pracy będę egzekwował prawo, które obowiązuje. To ślubowałem, kiedy wstępowałem do policji. Prawo jest prawem, więc nawet jeśli czasami policjant z tym prawem się nie zgadza, musi je egzekwować, ale policjant, jak każdy człowiek, swoją opinię na różne tematy musi mieć – mówi w nagraniu opublikowanym na Youtube funkcjonariusz, który w sieci znany jest pod pseudonimem Sierżant Bagieta.

Nagranie, o którym mowa, nosi tytuł "Policjant o marihuanie, czyli moja opinia o trawie i legalizacji". – Nie wartościuję używek, czy to jest trawa, czy to są psychodeliki, czy alkohol, jeśli ktoś umie z tego korzystać, to umie i będzie się dobrze bawił. Tyle. Ale absolutnie nie wiem, w czym alkohol, czy inny środek psychoaktywny, miałby być lepszy od trawy – podkreśla policjant.
Sierżant Bagieta

Totalnie nie rozumiem tego, że żyjemy w kraju, w którym legalnym jest się nawalić do takiego stopnia, że się zesramy, zeszczamy pod siebie, zarzygamy na ławce albo będziemy spać w rowie. A nielegalnym jest spalenie blanta, pośmianie się z kolegami i zamówienie dużej pizzy, a później pójście spać. Dla mnie to jest trochę niesprawiedliwe i według mnie nie tak to powinno wyglądać.

Legalne jest picie, po którym włącza się agresor, żeby pobić później swoją żonę, uderzyć swoje dziecko i żyć w przemocowej rodzinie. Nielegalne jest to, że zajaram skręta w domu i obejrzę film na Netflixie. (...) Żyjemy w kraju, w którym posiadanie jednego blanta jest przestępstwem i możemy osobie zepsuć cały życiorys.

Sierżant Bagieta jest policjantem od 6 lat. Jak zaznacza, wiele razy podejmował interwencje wobec agresywnych osób w przemocowych rodzinach, wiele razy zakładał im niebieskie karty. Z wieloma osobami musiał się szarpać.

– Zostałem uderzony tak, że mi zgasło światło. Został na mnie użyty gaz pieprzowy, miałem skręcenia, stłuczenia kończyn i te osoby w większości były po alkoholu albo były trzeźwe. Natomiast nigdy, podkreślam to jako policjant, osoba, która realizuje czynności z agresywnymi osobami, nigdy nie zdarzyło mi się na interwencji (...) aby ktoś po trawie był wobec mnie agresywny. Myślę, że o czymś to świadczy. Jasne, że czasami do nich coś nie docierało, bo jeśli byli kompletnie upaleni to ciężko, żeby coś do nich docierało – wyjaśnia.

Policjant dodaje, że marihuanę cały czas i celowo nazywa środkiem, nie narkotykiem. Jeśli nie nazywamy alkoholu narkotykiem i jest to w naszym społeczeństwie akceptowane, to nie będzie on też nazywać tak marihuany.

– Nie podoba mi się to, że muszę egzekwować prawo, które skazuje osobę, która ma przy sobie jednego skręta pół na pół, tytoń z trawą, a nasrane w papierach na całe życie. (...) Oczywiście można się i od tego uzależnić, tak samo jak od papierosów, kawy, heroiny, i absolutnie nie jestem zwolennikiem nadużywania jakichkolwiek środków psychoaktywnych. Na służbie spotykałem się z osobami, które są uzależnione od marihuany, co jest kolejną patologią. Ale czy jest to powód, żeby nie legalizować tego środka? Uważam, że nie – zaznacza policjant.
Sierżant Bagieta

Dlaczego osoba, która używa alkoholu jest faworyzowana w społeczeństwie, jest faworyzowana w prawie karnym przed osobą używającą marihuany? Są podjęte kroki, które zmierzają w stronę legalizacji czy choćby depenalizacji, i bardzo dobrze. Jeśli nie potrafisz korzystać z alkoholu, to z niego nie korzystaj, jeśli nie potrafisz korzystać z marihuany, to z niej nie korzystaj i jej nie posiadaj.

W całej mojej karierze policyjnej, a jestem policjantem od 6 lat, nie spotkałem się z osobą, która była agresywna wobec mnie, będąc tylko pod wypływem marihuany. Tak, absolutnie jestem za legalizacją marihuany, ale dopóki jestem policjantem to będę egzekwował to prawo, jakie jest. To jest tylko i wyłącznie moja opinia, do której mam prawo.

POLICJANT Z MARIHUANĄ

– Ja też nie miałem pojęcia o marihuanie. W wieku 20 lat, kiedy założyłem kamasze i wyszedłem na ulicę, to bym wszystkich, jakby mi postawili marihuanistę, heroinistę, alkoholika, tak samo ładował do więzienia. Dopiero z czasem, z biegiem lat, zacząłem otwierać oczy – mówi Kamil Kaczorowski, który dziś chce uświadamiać w tym temacie innych policjantów i oczywiście nie tylko ich. Jednak jego historia jest zdecydowanie bardziej skomplikowana.

Do policji chciał wstąpić od zawsze. Pierwsze co zrobił, kiedy odebrał świadectwo po ukończeniu liceum, to wizyta na komendzie, gdzie złożył papiery. Postępowanie przygotowawcze trwało 1,5 roku. Chętnych do szkoły policyjnej było dużo, trzeba było więc dobrze wypaść na egzaminach. Udało się. I dobrze, mimo trudów tej pracy, było przez 8 lat. Został zatrzymany w listopadzie 2020 roku.

– Od stycznia 2018 od miałem zaburzenia nerwicowe, typowo związane ze specyfiką służby. Z czasem moja wiedza o konopiach zaczęła się poszerzać, więc zacząłem ich używać. Początkowo był to tylko i wyłącznie susz CBD, który wydawało mi się, że mi pomagał, ale może to był efekt placebo. Później był olej CBD i wtedy zacząłem czuć istotną różnicę, ale tak naprawdę pełne spektrum tej rośliny jest odczuwalne, kiedy mamy do dyspozycji wszystkie kanabinoidy w niej zawarte, czyli THC. To straszne THC, które jest zakazane. Miałem na tyle wiedzy, że potrafiłem to dozować i stosować – wspomina rozmówca.

– Funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych otrzymali informację, że dokonałem zakupu nasion konopi w sklepie internetowym. Wisieli mi na telefonie od dłuższego czasu. Na podstawie tego otrzymali nakaz prokuratorski na przeszukanie mojego miejsca zamieszkania. Przyjechali do mnie do domu, wpuściłem ich, i podczas tego przeszukania znaleźli u mnie 27 gramów konopi innych niż włókniste i przyrządy do uprawy roślin, roślin, nie marihuany. Dałem im swoje urządzenia multimedialne, z których wyczytali, że uczyłem się o hodowli marihuany, że czytałem o różnych odmianach, co jest prawdą, bo się tym interesuje. Tylko szkoda, że nie znaleźli tego, że czytałem też dużo o leczeniu marihuaną – dodaje Kamil Kaczorowski.

Usłyszał wyrok: 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata i grzywna 5 tys. zł, która miała trafić na konto Monaru. – Zakaz wykonywania zawodu na okres 3 lat i kurator sądowy. Wpłacałem jeszcze poręczenie 3 tys. zł. Do tego przepadek mienia zabezpieczonego na przeszukaniu, czyli wszystkie moje urządzenia, cała historia mojego życia na nich i ponad 11 tys. zł, które miałem w sejfie. Około 10 tys. to koszty postępowania. Uzbierało się prawie 35 tys., czego nie rozumiem, ponieważ z doświadczenia wiem, że nawet dealerzy, tacy typowo podwórkowi, nie dostawali tak surowych wyroków, jaki dostałem ja. Poszli do sądu, pogadali, że mają 2 dzieci na utrzymaniu, nie pracują itd. – zaznacza mężczyzna.

– Dlaczego, skoro stosował pan marihuanę ze względów medycznych, nie uzyskał pan zaświadczenia i nie kupował jej w aptece na receptę? – zastanawiam się.

– Aktualnie leczę PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. I nie było problemu, żeby dostać receptę na marihuanę. Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłem? Każdy policjant przechodzi okresowe badania lekarskie zakończone komisją lekarską, te badania jeśli wszystko jest w porządku są co 3 lata, ja ostatnią komisję lekarską przechodziłem we wrześniu 2020 roku, a zatrzymali mnie 2 miesiące później. Na tę komisję zostałem skierowany przed czasem. Komisja może stwierdzić niezdolność do służby i nic nie można już z tym zrobić. Dlatego nie legalizowałem terapii marihuaną – odpowiada rozmówca.
Kamil Kaczorowski
były policjant

Już wcześniej zgłaszałem, że leczę się psychiatrycznie. Na poprzedniej komisji lekarskiej dało się zauważyć, że bardzo się to nie spodobało lekarzom. Byli zdziwieni, że w tak młodym wieku chodzę do psychiatry. Miałem szereg nieprzyjemnych pytań. Kiedy czekałem na orzeczenie miałem 3 tygodnie wyjęte z życia.

Bałem się, co napiszą w orzeczeniu. Miałem chyba około 12 lekarzy, badani krwi, wszystko przeszedłem pozytywnie, a w orzeczeniu komisji lekarskiej dostałem "zdolny do służby na zajmowanym stanowisku z ograniczeniami".

Jeżeli więc zgłosiłbym na komisji lekarskiej, że leczę się konopiami i przedstawił na to dokumenty, to nie wydaje mi się, że otrzymałbym zdolność do służby. Takie piętnowanie leczenia jest oczywiście dyskryminacją totalną.

Też nie wszyscy lekarze mają o tym pojęcie, dlatego traktują ludzi w sposób kuriozalny, straszny, zgłaszają ludzie mi takie przypadki. Wrzucają wszystkich do jednego worka. Mam wrażenie, jakby zrównywano marihuanistę do kogoś, kto wciąga koks albo sobie robi zastrzyki z jakiegoś kompotu.

Kamil Kaczorowski chce wrócić do do służby. Zresztą jeśli uda mu się oczyścić z zarzutów, musi zostać do niej przywrócony. Mówi, że w tej pracy się spełniał, dlatego bardzo jej mu brakuje.

– Policja to specyficzna służba, pewnie większość będzie przeklinała tę pracę, narzekała. Jest to ciężki kawałek chleba, ale koniec końców mijał tydzień, dwa, kiedy człowiek miał jakieś wolne, i tylko czekało się, żeby sznurować buty i dalej na ulicę – zaznacza.

Czas, który mija od zatrzymania, jest dla niego bardzo trudny, choć jednocześnie udało mu się założyć rodzinę, co, jak mówi, pewnie nie udałoby mu się, gdyby dalej był w mundurze.

– Miałem na siebie plany i pomysły. Żeby było śmieszniej, zawsze chciałem walczyć z narkotykami, oczywiście nie z marihuaną, bo się wyedukowałem. Ona powinna być dostępna, choć oczywiście w sposób uregulowany – mówi Kamil Kaczorowski.

Na Instagramie i na Facebooku prowadzi konto Policjant Aktywista, gdzie opisując interwencje, stara się pokazywać ludziom, że służba w policji nie polega tylko na wypisywaniu mandatów.

– Nie. Jest szereg sytuacji stresowych. Policjant powinien być objęty opieką psychologa, psychiatry, obligatoryjnie od pierwszego dnia służby. Nie tak jak ja, że dopiero po 5 latach poszedłem i bałem się co będzie. Psycholodzy policyjni nie cieszą się najlepszą opinią wśród policjantów. A przecież nie ma dnia, żeby policjant nie kopał się z jakąś problematyczną interwencją bądź nie bił się z jakimiś myślami. Policjanci chodzą do klinik prywatnych, jak i ja to zrobiłem – podkreśla.

Negatywne zdanie dotyczące użytkowników marihuany, w jego ocenie, bierze się z nieświadomości i z niewiedzy. W niedalekiej przyszłości planuje rozpocząć współpracę z Mateuszem Zbojną, twórcą podcastu i bloga Otwieramy Oczy. Wszystko po to, aby dalej edukować, wspierać, mówić o pacjentach.

Jak wyjaśnia "marihuana pomaga na wiele różnych przypadłości, ale też nie jest to lek na wszystko. Ona też niesie ze sobą zagrożenie w postaci uzależnienia".

– Teraz moim celem jest uświadamianie i edukacja w temacie marihuany, ale też dbanie o dobre imię policji. Dużo ludzi się odzywało do mnie, komentowało w taki sposób, że nie powinno tak być, że policjant leczy się marihuaną, bo ona upośledza jakąś motorykę, a taki policjant musi być ciągle pod telefonem. W ogóle nie rozumieli, że policjant może się leczyć psychiatrycznie. Panuje opinia, że jest to czymś złym, że świadczy o tym, że ktoś jest głupi, że powinien siedzieć w domu, nie wychodzić do ludzi, a na pewno już nie być policjantem. Nie może tak być. Każdy ma prawo do leczenia – dodaje.

80 PROC. INTERWENCJI Z ALKOHOLEM W TLE

Kamil Kaczorowski zaznacza w rozmowie ze mną, że przez 8 lat służby nie miał do czynienia z użytkownikami marihuany, a przynajmniej nie przypomina sobie takiej sytuacji.

– Nie miałem żadnej, powtarzam żadnej takiej interwencji, a przypomnę, że pracowałem w ogniwie patrolowo-prewencyjnym, czyli w tym ogniwie, które jako pierwsze jest na każdej interwencji. Gdzieś widziało się takie osoby, ale nie musiałem prowadzić z nimi czynności.
Kamil Kaczorowski
były policjant

Przypominam też, że policjant nie ma możliwości w przypadku suszu marihuany rozliczyć osobę na miejscu. Musi wykonać wszystkie czynności procesowe. Musi, bo taki jest system. To nie jest wykroczenie, to jest w dalszym ciągu przestępstwo.

Funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia, a niewykonanie czynności też tym jest, sam kwalifikuje się na zarzuty. Dlatego każdy policjant ma to w głowie, więc nawet jeśli z czymś się nie godzi, to i tak musi to zrobić. To jest przykre, bo szkodliwość społeczna użytkowania marihuany jest znikoma. Nie mogę powiedzieć, że żadna, bo na pewno ktoś znajdzie jakiś powód, ale jest znikoma.

Rozmówca naTemat podkreśla, że głównie uczestniczył w interwencjach, w których występował alkohol. Tych było nawet 80 proc.
– Problemy typowo poalkoholowe, interwencje domowe, przemoc domowa, szereg innych przestępstw i wykroczeń. Wiele ludzi myśli, że skoro byli po alkoholu, to nie wiedzieli, co robią, więc nie powinni być tak surowo karani. Ludzie myślą, że alkohol jest wytłumaczeniem, a nie jest żadnym wytłumaczeniem – zaznacza.

– A pamięta pan najtrudniejszą interwencję, gdzie alkohol miał znaczenie?
– Pamiętam… Ale nie wiem, czy nie będzie to za mocne.

TŁUKŁ DO KOŃCA

Przykry temat. To była chyba 4 rano. Pojechaliśmy kiedyś na interwencję, bo zgłaszający mówił, że coś stało się z jego matką. Pamiętam, że na miejscu było widać, że ewidentnie kilka godzin wcześniej odbywała się tam libacja alkoholowa, kilkuosobowa. Łatwo to było poznać, bo były jeszcze kieliszki, niedopita wódka, talerzyki, biała kiełbasa w garnku...

Zgłaszający, który sam zadzwonił na policję, zabił matkę... Może 2-3 godziny wcześniej. Coś mu się stało po tej wódce i zatłukł ją gołymi rękami. Ona miała całą głowę kwadratową. Widać, że to było uderzanie na siłę, uderzanie do końca, uderzanie po to, żeby zabić.

Próbował tę sprawę zatuszować. Umył ściany, bo było na niej pełno krwi, i przebrał tę matkę. Robił to wszystko nieudolnie. Ona była cała mokra. Jak weszliśmy siedziała na łóżku, ułożył ją w takiej pozycji. Oparł jej ręce o kolana. Dopiero kiedy kolega do niej podszedł, złapał ją za ramię, a ona się przewróciła na łóżku na plecy, zobaczyliśmy, że nie żyje. Od razu tego mężczyznę zatrzymaliśmy.

Dlatego staram się pisać o tym trudzie, o tych interwencjach. Nikt o słabej psychice nie przerobiłby takiego tematu, a to naprawdę zostaje w głowie. I te obrazy będą ze mną do końca życia.
Czytaj także: A to Polska właśnie. Tu zatrzymuje się 21-latka za 1,5 grama trawki, ale pedofile chodzą wolno