"Oszust z Tindera" to film o odważnych kobietach. Zacznijmy karać frajerów, a nie winimy ofiary

Alicja Cembrowska
Czy obejrzałam "Oszusta z Tindera" z zainteresowaniem? Tak. Czy jestem zaskoczona tym, co zobaczyłam? Nie. Korzystałam z aplikacji randkowych i wiem, że podobnych Simonów jest w samej tylko Polsce kilkunastu. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że może nim być ten uprzejmy kolega z pracy.
"Oszust z Tindera" to film dokumentalny, który podbija świat Zrzut z ekranu/Netflix.com

Dobry thriller, bo prawdziwy

"Oszust z Tindera" to film dokumentalny w reżyserii Felicity Morris, który ledwo pojawił się na Netfliksie, a już mówi o nim prawie każdy. Trudno chyba znaleźć bardziej nośny temat niż opowieść rodem z thrillera, z groźnym typem w tle, wielką kasą i równie wielką miłością (a raczej jej wizją). Dodatkowe smaczki: historia jest prawdziwa, nie wydarzyła się sto lat temu, a jej bohaterowie żyją i mogą mówić.


Trudno się dziwić, że widzowie masowo klikają "odtwórz", a nawet nie do końca wierzą, w to, co obejrzeli. W istocie jednak "Oszust z Tindera" to opowieść o czymś więcej niż "sprytnym" chłopcu z Izraela i "naiwnych" dziewczynkach, które żyją bajkami Disneya, chociaż wpływu romantycznych opowieści, które znamy wszyscy z kinowych ekranów, nie da się tu przemilczeć.

Ba, twórcy nie owijają w bawełnę. Pokazują kadry i cytują teksty kultury, które od pokoleń wbijają nam do głów wyobrażenia o motylkach w brzuchu, pocałunkach w deszczu i szaleństwie, które pojawia się, gdy się zakochujemy. Bo przecież jak jest "spokojnie", powoli i bez zawrotów głowy, to znak, że nie jest to prawdziwa miłość zapisana w gwiazdach.

I dlatego czuję, że ten film powinien obejrzeć każdy, bo wszyscy jesteśmy w te schematy uwikłani. Wiem, że to trochę utarte hasło, ale Morris wykonała kawał dobrej reżyserskiej roboty, chociaż zdaję sobie sprawy, że forma jej dokumentu może nie każdemu przypaść do gustu.
"Oszusta" ogląda się bowiem, jak trzymający w napięciu thriller (co może być zarzutem), ale nie zabrakło w nim konkretów i detali, które przypominają, że nie, nie oglądamy fikcji. Twórcy pokazują dowody i błyskotliwie dokładają kolejne klocki opowieści o wielkim kłamstwie.

O tym – jak łatwo takie kłamstwo stworzyć (nawet w czasach, gdy każdy ma dostęp do Internetu i niby wszystko da się zweryfikować). I jak łatwo w takie kłamstwo wpaść. Podobne oszustwa nie są wynalazkiem XXI wieku, Simon Leviev (lub Shimon Hayut) nie jest pierwszym i ostatnim, a każdego roku społeczeństwa tracą miliony na działalności takich cwaniaczków, którzy po ujawnieniu, zamiast gnić na więziennej pryczy, robią karierę w mediach społecznościowych.
Netflix.com

Simon super star

Tak, Simon już ma fanpage na Instagramie, gdzie można podziwiać kolekcję jego sweterków od Gucci. Nagrał relację na żywo. Jego oficjalne konto stało się natomiast prywatne, a następnie zniknęło. Mężczyzna nie zgodził się na udział w dokumencie, już jednak grozi pozwami. I sugeruje, że zeznania kilkunastu osób to jedno wielkie kłamstwo.

Zasmucający jest w tym kontekście fakt, jak wiele osób po obejrzeniu filmu na Netliksie ruszyło z zarzutami. Oczywiście w kierunku kobiet. Że lecą na kasę, że są naiwne, że same sobie winne, że głupie. Ups, victim blaming.

Między innymi z tego powodu "Oszust z Tindera" jest dla widzów takim szokiem. Nie wierzą, pytają, jak to możliwe, są zdezorientowani. A takie historie się dzieją, ale kobiety o tym nie mówią głośno. Boją się i wstydzą. Bo przecież zamiast na sprawiedliwość, będą mogły liczyć na zarzuty. Zresztą – kobiety oszukane przez Simona mówią o tym w filmie. Niezależnie od szerokości geograficznej każda z nas ma wkodowane, że to nasza wina, nasza naiwność, nasza głupota.

Konsekwencje nadal prędzej poniesie ofiara. Nie sprawca. Tym bardziej że w tym przypadku sprawca nie jest pierwszym lepszym cwaniakiem. To wytrawny manipulator, drapieżca z całym wachlarzem socjopatycznych zachowań.
Netflix.com

Potęga manipulacji

Co jednak najbardziej znamienne – i ten film, i obraźliwe komentarze skierowane do oszukanych kobiet pokazują, że wiele osób nie ma pojęcia, czym jest i jak działa zaplanowana, inteligentna manipulacja. Jak potężne jest to narzędzie i że niewielu z nas ma umiejętności, by się przed nią obronić.

Patrzenie na "naiwne idiotki", które "poleciały na kasę i się dały wkręcić" i komentowanie, że "ja bym sobie tak nie dał" ("facet wyglądał na pajaca, jak ktoś gustuje w takich, to ma za swoje") to właściwie nic więcej niż ignorancja. Albo szczęście – że nigdy nie miało się do czynienia z tak doświadczonym oszustem, jak Simon Leviev, któremu sprzyja wielki mit o bajkowej miłości.

Wszystkim randkującym polecam z czujnością przyjrzeć się metodom Simona i wsłuchać w jego słowa. Takich frajerów jest na pęczki i często działają bardzo podobnie. Wierzę, że im więcej ofiar znajdzie w sobie siłę i odwagę, by opowiedzieć o swoich doświadczeniach, tym więcej osób będzie mogło wyuczyć się mechanizmów obronnych.

Ale to już wszyscy musimy zadbać o to, by skrzywdzone osoby nie bały się ujawnić, co je spotkało. Dlatego oglądajcie "Oszusta" i darujcie sobie wielce oświecone komentarze o "naiwnych babach". Bo szukanie miłości nie jest naiwnością.
Czytaj także: Daleko od miłości. Ludzie z wielkich miast i malutkich wsi mówią, jak trudno znaleźć bliskość