"Kaczyński wystawi wagony z kiełbasą wyborczą". Prof. Dudek o niskim poparciu PiS

Alan Wysocki
Prawo i Sprawiedliwość Jarosława Kaczyńskiego ponownie notuje poparcie na poziomie 31,1 proc. – wynika z sondażu IBRIS dla "Rzeczpospolitej". W rozmowie z naTemat profesor Antoni Dudek przewiduje, że w najbliższych miesiącach Zjednoczona Prawica może utracić kolejnych wyborców. Rządzącym pomaga jednak... opozycja.
Prof. Antoni Dudek o Jarosławie Kaczyńskim i PiS: Tonący brzytwy się chwyta Fot. Andrzej Iwańczuk / Reporter / East News
Jak pisaliśmy w naTemat, najnowszy sondaż IBRiS dla "Rzeczpospolitej" odbiera PiS szansę na samodzielną władzę. Partia Jarosława Kaczyńskiego może liczyć na 31,1 proc. głosów. Na drugim miejscu uplasowała się Koalicja Obywatelska z wynikiem 26,7 proc. Podium zamyka Polska 2050, którą wskazało 11,1 proc. respondentów. Dalej mamy Konfederację (6,6 proc.) i Lewicę (5,2 proc.).

Badanie opinii publicznej przeanalizowaliśmy z profesorem Antonim Dudkiem – politologiem i wykładowcą na UKSW w Warszawie.

Alan Wysocki: Co ten sondaż pokazuje Prawu i Sprawiedliwości?


Prof. Antoni Dudek: Pokazuje proces słabnięcia tego obozu politycznego, który zaczął się jakiś czas temu. To poparcie spadło wczesną wiosną/późnym latem ubiegłego roku i zostało wyhamowane przez kryzys na granicy polsko-białoruskiej.

Po wyrzuceniu z rządu Jarosława Gowina zobaczyliśmy, że ten symboliczny procent Gowina, to coś znacznie więcej. Część wyborców uznała, że PiS idzie w zbyt radykalnym kierunku.

Konflikt na granicy polsko-białoruskiej wygasł. Jeśli nie dojdzie do eskalacji konfliktu Ukraina-Rosja – a to może PiS uratować – ten trend będzie się pogłębiał. Rządzący mają problemy z magicznym środkiem na uzyskanie 40 proc. poparcia, czyli z Polskim Ładem. Ten program przede wszystkim im zaszkodził.

Mamy do czynienia z klasycznym syndromem zmęczenia i zadyszki ekipy rządzącej w drugiej połowie drugiej kadencji. Widzimy wypalenie związane z problemem pandemii. Zjednoczona Prawica miała to szczęście, że rządziła w dobrej koniunkturze gospodarczej.

Powiedział pan o "symbolicznym procencie Gowina" i odejściu umiarkowanych wyborców. Przecież PiS już wcześniej wysuwał radykalne, kontrowersyjne i bulwersujące projekty, które wyprowadzały ludzi na ulice. Pomimo tego, notowania nie spadały.

To prawda, ale proszę pamiętać, że rzecz się sprowadza do mobilizacji około 1/3 ogółu Polaków. Oni demonstrowali między innymi przeciwko pseudoreformom w systemie sprawiedliwości. Mieliśmy też umiarkowanych wyborców, którym nie odpowiadała radykalna retoryka opozycji. Oni dawali PiS kredyt, tak jak każdemu kolejnemu rządowi.

Myślę, że ta sama grupa dała Kaczyńskiemu zwycięstwo w 2019 roku z przekonania, że ta polityka się sprawdza, a "zwykłym ludziom" żyje się lepiej. To się zaczęło sypać wraz z napięciami w obozie władzy.

Wcześniej Gowin i Ziobro siedzieli cicho jak myszki pod miotłą. W drugiej kadencji obaj zaktywizowali się natychmiast po ogłoszeniu wyników wyborów, bo ich drużyny zostały podwojone. Pierwszy do ataku ruszył Gowin. Kaczyński wydał na niego wyrok śmierci politycznej po buncie w sprawie wyborów kopertowych. Prezes potrzebował roku, żeby odebrać mu większość posłów. Wraz z Gowinem wyrzucił z rządu tych umiarkowanych wyborców.

Tej grupie wyborców nie podoba się też bycie zakładnikiem antyszczepionkowców. Oni widzą, że czym innym jest obrona granicy, a czym innym wyrzucanie kobiet z dziećmi przez granicę późną jesienią.

Czynnikiem najważniejszym, jeśli mówimy o odejściu umiarkowanych wyborców, jest inflacja. Tutaj działania rządu i Narodowego Banku Polskiego spotęgowały jego znaczenie. Wielu ludzi, którzy dotąd popierali PiS, teraz widzą, że jak się wypłaca "trzynastki" i "czternastki", to się potęguje inflację. Ona oczywiście w części wynika z czynnika zewnętrznego, ale mamy też swój czynnik wewnętrzny, którym jest rząd PiS.

Mamy też sprawę Pegasusa i Mariana Banasia. Człowieka, wobec którego formułowano poważne zarzuty, wepchnięto na siłę do NIK. Nazwano go kryształowym, a teraz się okazuje, że kryształowy nie jest. Nigdy nie miałem dobrego zdania o ręce Jarosława Kaczyńskiego do spraw kadrowych.

Jak się na to patrzy z boku, to widzimy historię z taniej telenoweli. Te wszystkie kwestie sprawiają, że nawet najcierpliwsi wyborcy, którym przeszkadzał jazgot opozycji o upadku demokracji, widzą, że PiS jest niepoważny.

Powiedział pan, że Jarosławowi Kaczyńskiemu może pomóc wybuch wojny na Ukrainie lub eskalacja kryzysu na granicy. Czy wicepremier może jednak podjąć własne działania, które uratują jego poparcie?

Jarosław Kaczyński może zacząć grzebać w ordynacji wyborczej, czyli pokroić okręgi wyborcze pod partię rządzącą. Nie wiadomo, czy znajdzie do tego większość. Kukiz może tego nie poprzeć.

Drugim elementem są wyprofilowane tarcze antyinflacyjne. PiS ma dokładne dane o nastrojach w poszczególnych powiatach. Oni prowadzą kosztujące grube miliony badania socjologiczne na ogromną skalę. Dzięki temu mogą pod hasłem "pomagamy najbardziej potrzebującym" oferować wsparcie za poparcie przy urnach.

Wcześniej robiono to prymitywnie: programem 500 plus, 13. i 14. emeryturą. Teraz można pomagać niektórym grupom zawodowym, określonym powiatom, które raz popierają PiS, a raz opozycję. To trudne, ale tonący brzytwy się chwyta. Kaczyński nie ma alternatywy i będzie ratował się przed porażką kolejnymi wagonami kiełbasy wyborczej.

Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że nie będzie mieć większości w następnym Sejmie?

PiS w następnym Sejmie samodzielniej większości mieć nie będzie. Walka toczy się o zachowanie największego klubu. Kaczyński widzi kilkadziesiąt sondaży i żaden nie daje mu samodzielnej większości. Musiałoby dojść do jakiegoś niesamowitego odbicia nastrojów społecznych. Tak zwana Zjednoczona Prawica może spaść poniżej 30 proc.

Wiemy, co utrudnia PiS walkę o głosy, a co im pomaga?

Pomagają liderzy opozycji, którzy nawet nie próbują pozorować ze sobą współpracy. Sondaże pokazują, że wszyscy muszą się dogadać. Jeśli zabraknie jednego z czterech podmiotów, to nie będą mieć własnego rządu.

Jeśli wszyscy krzyczą o odsunięciu PiS od władzy, bo PiS jest zły, a nikt z nich nie jest w stanie samodzielnie przejąć władzy, to muszą przynajmniej pozorować wspólne działania. Można publikować, przykładowo, wspólne oświadczenia programowe.

Ludzie widzą kopiących się po kostkach polityków. Jeden zwala na drugiego, co i dlaczego jest niemożliwe. To wygląda na dziecinadę i to pomaga PiS.

Mówiłem, jak kryzys na granicy pomógł wstrzymać spadek w sondażach. Gdyby politycy opozycji byli poważni, to wystąpiliby na konferencji ze wspólnym stanowiskiem i powiedzieliby: Mamy pomysł na rozwiązanie kryzysu.

Zamiast tego każdy na własną rękę PiS potępiał, ale żadnego spójnego stanowiska nie było. Mieliśmy za to niefortunne występy różnych posłów, którzy robili dziwne rzeczy. Opozycja nie ma też pomysłu na inflację, poza krzyczeniem, że to przez PiS.

Donald Tusk zachowuje się tak, jakby zlikwidowanie rządu Morawieckiego rozwiązało wszystkie problemy. Wahający się wyborcy zastanawiają się, co konkretnie będzie lepiej. Rozumiem, dlaczego opozycja ze sobą rywalizuje, ale działając krótkoterminowo utrudniają sobie przejęcie władzy.

Partie opozycyjne myślą, że jeśli wprowadzą kilku posłów więcej, to dostaną dodatkowego ministra. Przecież ten minister musi jeszcze coś robić.

Zwróćmy uwagę na PiS, który bardzo długo przygotowywał się do objęcia władzy. Kaczyński przyjął po trzech latach Ziobrę i Kurskiego. Wrócił również Gowin, a po odejściu Tuska wystawiono Dudę, który wygrał wybory.

Od 2019 roku zobaczyliśmy jeden sukces opozycji, kiedy wystawiono jednego kandydata na prezydenta w Rzeszowie. Konrad Fijołek nie dość, że wygrał, to jeszcze wygrał w pierwszej turze.

To pokazuje premię za jedność. Teraz opozycja tej premii nie ma. "Lekcja rzeszowska" nie została odrobiona.

Niepewna jest sytuacja Szymona Hołowni, a co z Lewicą, która w sondażu wykazała 5,2 proc. poparcia. Od 2019 odpłynęła im ponad połowa wyborców.

Mamy też Koalicję Polską, czyli Polskie Stronnictwo Ludowe, które w większości sondaży ma poniżej 5 proc. Największym zagrożeniem jest powtórka z 2015 roku, czyli samodzielne pójście Lewicy lub PSL do wyborów i wylądowanie pod progiem. Wtedy Jarosław Kaczyński dostanie bonus i dodatkowe mandaty.

Niewejście Lewicy do Sejmu w 2015 roku dało PiS 235 mandatów, mając 37 proc. głosów. Po 4 latach Zjednoczona Prawica miała ponad 43 proc. głosów, ale skończyło się na takiej samej liczbie mandatów. Dlaczego? Bo tym razem Lewica weszła.

Dla PiS najkorzystniejsze jest rozbicie opozycji na trzy bloki. Wtedy jest szansa, że trzeci blok nie wejdzie do Sejmu. Zakładam, że tam istnieje instynkt samozachowawczy i więcej niż dwóch bloków nie będzie.
Czytaj także: Ekspert od mowy ciała o nagraniu z Morawieckim i Macierewiczem. "To głęboka reakcja sygnalizująca"

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut