Wojna w dobie internetu to surrealistyczne przeżycie. Ale nie hejtujmy memów, skoro nas ratują
Wojna w dobie mediów cyfrowych jest absolutnie dziwacznym przeżyciem. Relacje na żywo z frontu, tańczący ukraińscy żołnierze, Ukraińcy kradnący czołg i blokujący drogi, koszmarne wojenne obrazy. Jak zauważyła w naTemat Alicja Cembrowska, wojna nigdy nie była tak blisko. Nie tylko trwa w internecie 24 godziny na dobę, ale jest również na bieżąco komentowana – często przez ludzi, którzy o obecnej sytuacji nie mają pojęcia. Internet sprzyja też fake newsom. Coraz trudniej oddzielić nam prawdę od fałszu, a na dezinformację i propagandę trzeba być szczególnie wyczulonym.
Memy to jeden z elementów wojny w dobie internetu, którego już nie unikniemy. Tak, trwa wojna, a w internecie są prześmiewcze filmiki, grafiki i zdjęcia. Niektóre absolutnie głupie i nie na miejscu, przekraczające granice dobrego smaku, o czym w naTemat pisała Zuza Tomaszewicz.
"Największa burza kręci się na TikToku, gdzie prawda miesza się z fikcją. Nie dajcie się nabrać na trolli żartujących z Wołynia, przywołujących Stepana Banderę czy prowokujących osoby z Ukrainy przebywające teraz w Polsce tekstami "wynocha do swojego kraju". Moralność nie pozwala mi udostępniać tych nagrań, ponieważ ostatnią rzeczą, którą chciałabym zrobić, jest dawanie takim ludziom jeszcze większej platformy do szerzenia krzywdzących i ksenofobicznych postulatów" – apelowała.
Jednak, pomijając memy obraźliwe, fejkowe i dezinformujące (których nie należy udostępniać, a zgłaszać), to sam śmiech nie robi nikomu krzywdy. Ale dlaczego w czasach kryzysu uciekamy w ironiczne obrazki, prześmiewcze wideo i internetowe peany na cześć "seksownego prezydenta Ukrainy" (tak, Wołodymyr Zełeński jest obecnie najpopularniejszym bohaterem TikToka)?
Wojna na memy
"Nie wierzę, że będziemy tweetować podczas wojny" – napisała na Twitterze Zara Rahim. Faktycznie, sami nie byliśmy na to przygotowani.
Kiedy Rosja najechała na Ukrainę, pierwszą reakcją był szok, przerażenie i odrętwienie. Nagle znaleźliśmy się w kryzysie (kolejnym po pandemii COVID-19), którego nie mogliśmy pojąć umysłem. Pierwsze osłupienie minęło i rzuciliśmy się na pomoc Ukrainie: polskie społeczeństwo już dawno nie było tak zmobilizowane i zgodne. Pomoc uchodźcom, test, który zdaliśmy jako naród celująco, to jedna z reakcji na wojnę w Ukrainie.
Ale są też inne: ucieczka od tematu, zajadanie nerwów jedzeniem (koleżanka z redakcji wyjawiła, że podczas oglądania serwisu informacyjnego ze stresu zjadła ostatnio 16 pierogów na raz) albo tłumienie ich kompulsywnymi zakupami, tworzenie teorii spiskowych (pozdrowienia dla antyszczepionkowców) i... właśnie tworzenie memów.
Jasne, nikogo to nie raczej nie dziwi. Memy istnieją od lat i powstają na absolutnie każdy temat. Ba, tworzymy nawet memy o tworzeniu memów. Tyle że podczas gdy wcześniejsze prześmiewcze obrazki o III wojnie światowej były abstrakcją, to nagle abstrakcja się skończyła. Rosyjskie wojska przekroczyły granicę z Ukrainą i nagle znaleźliśmy się w ponurej rzeczywistości, której nie wyobrażaliśmy sobie nawet w nagłupszych memach. Nagle zaczęliśmy zadawać sobie pytanie: czy wypada śmiać się z przerażającej prawdy, która rozgrywa się na naszych oczach?
Wiele osób twierdzi, że nie. Na każdą prześmiewczą reakcję okołowojenną reagują alergią, bo "przecież nie wypada". "Śmiejecie się, a giną ludzie!", "To wcale nie jest śmieszne", "To nie czas na żarty" – piszą w komentarzach. Ale inni twierdzą zgoła inaczej. Tworzyliśmy memy o pandemii COVID-19, podczas której przecież także umierali i cierpieli ludzie, to dlaczego nie tworzyć również o wojnie?
Dobre memy nie śmieją się jednak z ofiar, samych walk czy cierpienia Ukrainek i Ukraińców. Nie, to jest wstrętne, o czym pisała wcześniej wspomniana Zuza Tomaszewicz. Nie przekraczajmy granic dobrego smaku. Co innego memy żartujące z Władimira Putina i rosyjsko-białoruskiej propagandy czy wychwalające ukraiński heroizm.
Teoretycznie również memy o Wołodymyrze Zełeńskim, obecnie globalnym bohaterze, są w porządku. Pytanie brzmi tylko: czy ślinienie się do człowieka, który jest głównym celem Kremla, jest na miejscu? Prezydent Ukrainy potrzebuje naszej pomocy, a nie filmików, w których gapimy się na niego z otwartymi ustami i wypowiadamy pełne pożądania słowo "fuck".
Memowanie dla uprzywilejowanych?
Prawda jest taka, że od memów nie ma już odwrotu. Nawet w czasach kryzysu. Memy niekoniecznie są jednak dowodem na zidiocenie społeczeństwa. Ludzie są zjednoczeni i zaangażowani jak nigdy dotąd: przyjmują pod swój dach uchodźców, wpłacają pieniądze na zbiórki, informują Rosjan o wojnie w opiniach o rosyjskich restauracjach w Google. Jednocześnie są jednak zestresowani i przerażeni, stąd ucieczka w śmiech. Gdybyśmy memowali, zamiast pomagać, wtedy mielibyśmy się czym martwić. Tak jednak na szczęście (na razie) nie jest.
Radzenie sobie ze strachem przez śmiech jest naturalną ludzką reakcją, Ba, nawet na oficjalnym koncie Ukrainy na Twitterze pojawiła się 24 lutego grafika z Putinem i... Hitlerem. Nie wszyscy byli zadowoleni. "To nie jest mem, ale nasza i wasza obecna rzeczywistość" – odpowiedzieli administratorzy konta.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że memy jako mechanizm obronny w sytuacji kryzysowej są głównie wykorzystywane przez ludzi spoza Ukrainy. Ciężko się bowiem śmiać, gdy jesteś bombardowany albo uciekasz z własnego domu. Może memy są więc luksusem ludzi uprzywilejowanych? Być może. Jednak paradoksalnie włączają nas w narrację o wojnie i są oznaką solidarności.
Czy powinniśmy więc memować podczas wojny? Dopóki nikomu nie szkodzimy i angażujemy się w pomoc – czemu nie? Jeśli w ten sposób dbamy o zdrowie psychiczne i uwalniamy emocje, to nie ma w tym nic złego. Warto jednak mieć na uwadze, że jeśli mamy przestrzeń do śmiania się z memów, to jesteśmy po prostu szczęściarzami.
Czytaj także: https://natemat.pl/399979,wojna-w-czasach-mediow-spolecznosciowych-jest-blizej-niz-zwykle