Syn Tadli opisał, co dzieje się na granicy węgiersko-ukraińskiej. Nie wszyscy się z nim zgodzili

Weronika Tomaszewska
Jan Kietliński włączył się w pomoc dla uchodźców Ukrainy. W najnowszym wywiadzie syn Beaty Tadli skrytykował sytuację, jaką zastał na granicy węgiersko-ukraińskiej. Nie wszystkim spodobały się jego słowa.
Syn Beaty Tadli opisał, co dzieje się na granicy węgiersko-ukraińskiej. Fot. VIPHOTO/East News
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

Syn Beaty Tadli pomaga uchodźcom z Ukrainy


Beata Tadla i Jan Kietliński byli ostatnio gośćmi programu "Dzień dobry TVN" gdzie opowiedzieli o tym, jak działają na rzecz Ukrainy po inwazji Rosji. Syn dziennikarki kilka dni temu podjął misję humanitarną na rzecz naszych wschodnich sąsiadów.


Podczas rozmowy podzielił się swoimi spostrzeżeniami o tym, co dzieje się na przejściach granicznych. Opisał, jakie trudności napotkał, kiedy próbował pomóc Ukraińcom, którzy są na Węgrzech.

– Na granicy z Ukrainą, a wcześniej na granicy z Polską, w dniach ostatnich na granicy ukraińsko-węgierskiej i ukraińsko-słowackiej działam już od kilku dni. W ostatnich dniach pojechaliśmy na Węgry, żeby odebrać grupę ludzi – zaczął. – Pojechaliśmy tam z misją humanitarną, z misją transportową. Oczekiwaliśmy przez wiele, wiele godzin. Niestety na granicy z Węgrami sytuacja jest zupełne inna – ocenił Kietliński.

– Na Węgrzech nie ma absolutnie niczego. (...) Jeżeli nie posiadamy samochodu, jeżeli jesteśmy pieszo lub jedziemy autokarem, to utrudnienia są po prostu ogromne – przyznał syn Beaty Tadli.

– Nie ma po stronie Węgier żadnej pomocy. Nie ma absolutnie nawet jednego wolontariusza, nie ma nawet jednej pary butów, jednej ciepłej odzieży, koca czy ciepłej herbaty. Nic – mówił.

Listy od mieszkańców Węgier, którzy nie zgadzają się z wypowiedzią Kietlińskiego


W odpowiedzi na tę ocenę Jana Kietlińskiego, portal "Plejada" opublikował listy od mieszkańców Węgier, którzy mieli inne zdanie w tym temacie.

"Niemniej od samego początku konfliktu zaczęły się zbierać większe i mniejsze grupy, które z własnej woli zaczęły kursować między Budapesztem i okolicami a granicą od Zahony do Tiszabecs, dostarczając jedzenie, lekarstwa i środki czystości. (...) Przykłady takich udanych akcji mogłabym mnożyć w nieskończoność, bo to nie była jednorazowa sytuacja. To się dzieje cały czas" – czytamy w jednym z listów.

W kolejnym internautka również przekonuje, że mieszkańcy Węgier zaangażowali się w pomoc uchodźcom.

"Mieszkam na Węgrzech, znam osobiście ludzi, którzy organizują tutaj pomoc, firmy działające lokalnie zachęcają pracowników do wzięcia dodanych specjalnie na ten cel dni wolnych, żeby podjąć się zadań wolontariackich. Ludzie jeżdżą na granicę, by odbierać uchodźców i przyjmują ich w domach. W tej sytuacji ogłaszanie, że Węgrzy nie pomagają, jest bardzo nie na miejscu" – napisała.

Zobacz także:

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut