Żałuję, że o Żurnaliście nie mówi cała Polska. Marzę, żebyśmy w końcu ostro piętnowali takich ludzi

Alicja Cembrowska
Plan był niemal idealny, ale się posypał. Cieszę się, że Żurnalista w końcu wpadł, chociaż nie mam w zwyczaju cieszyć się z porażek innych. Cieszę się, nie dlatego, że jestem zawistną babą, ale dlatego, że może wielu odechce się przekrętów. Kolejny raz przekonaliśmy się, że kłamstwo ma krótkie nogi, a my musimy być bardziej czujni.
Cała Polska powinna piętnować takich cwaniaczków jak Żurnalista Archiwum prywatne/Żurnalista/Mamadu.pl
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

Poezja od siedmiu boleści

Pod ostatnimi doniesieniami o Żurnaliście zaroiło się od pytań, "kto to w ogóle jest". Niektórzy niejako z wyższością poinformowali cały świat, że nie wiedzą, kimże jest ten tajemniczy osobnik, nagle nazywany przez wiele osób "oszustem" i łączony z celebrytami. Nie ma się też czym przesadnie chwalić. Plan Dawid (tak ma na imię Żurnalista) w sumie zrealizował: znało go wystarczająco dużo osób, by mógł na tym zarobić, ale nie tak dużo, by wyniknął z tego prawdziwy skandal na całą Polskę.


Genialne.
No prawie.

Trochę żałuję, że artykuł Jakuba Wątora ze Spider's Web nie zalał sieci i nie był cytowany wszędzie. Głównie dlatego, że wypinanie się na informacje i ignorowanie, że ktoś bezkarnie buszował w sieci i miał oszukiwać ludzi, jest bardzo na rękę sprawcy zamieszania (poza tym, oszustwa internetowe naprawdę dotyczą każdego z nas, nawet jeżeli wydaje nam się, że "tylko głupi dają się łapać"). Pomyślcie: typ wybrał sobie dosyć łatwy, pardon, target. Nastolatki i młode kobiety przesiąknięte bajkami Disneya i opowiastkami o miłości, która ekscytuje, porywa namiętnością i rani.

Nie będę oceniać ludzi, którzy poszli za tyle łzawą, co grafomańską twórczością pana Żurnalisty. Są gusta i guściki, potrzeby i oczekiwania. I właściwie wszyscy nieraz potrzebujemy poetyki w stylu Paulo Coehlo, żeby wyrazić jak nam źle i że w ogóle świat jest podły.

Dlatego gdy pierwszy raz trafiłam na instagramowe konto Żurnalisty, to przyznam – zatrzymałam się. Dużo reakcji, dużo komentarzy, a wśród nich dominujące "czuję to samo" i "ależ ty potrafisz wszystko ubrać w słowa". Tutaj jest jedno słowo "klucz". CZUJĘ.

Cierpię za miljon

Emocje to wspaniała sprawa, która nas gubi, jeżeli mowa o marketingu. Wszyscy twórcy reklam i treści do sieci to wiedzą: chcesz coś sprzedać, musisz inteligentnie obudować to emocjami. W pewnym sensie Żurnalista zrobił to inteligentnie (chociaż ogólnie uważam, że jest człowiekiem nieskalanym myślą), bo wybrał coś tak uniwersalnego, jak złamane serce.

Uwaga, przyznaję się do bardzo wstydliwej rzeczy: gdy mnie zdarzało się przeżywać zawód miłosny, to w zeszycie zapisywałam zdania w stylu "oh, cóż za ból, jakże ciężko istnieć, gdy serce rozerwane jest na kawałki", płakałam do najdebilniejszych piosenek i projektowałam sobie w głowie scenariusze z filmów (wpadamy na siebie w sklepie, spojrzenie się przeciąga, on muska mą dłoń – wiecie, takie tam bzdury).

Bo tak jest: jak cierpimy, to jesteśmy dla siebie łaskawsi, próbujemy znaleźć najlepsze ujście dla emocji. Dla kogoś będzie to pisanie łzawych bzdur w zeszycie (ja), dla kogoś plan na zbicie kapitału (Żurnalista).

I tutaj też rada dla rodziców: uczcie swoje dzieci, jak radzić sobie z emocjami, żeby w przyszłości nie sięgały po byle co, żeby sobie ulżyć. Przy okazji możecie też szepnąć słówko, że lepiej być mądrym i zarabiać uczciwie, a nie wierzyć w historie sukcesów z Instagramów i TikToków, bo pomysły na fundamencie z gówna szybko się sypią.

Taktyka "tajemniczego" cierpiętnika, który skrywa swe lico za kapturem bawełnianej bluzy lub czapką z daszkiem była tutaj tyleż konieczna, co logiczna. I pięknie wytłumaczalna: kto chciałby się publicznie odkrywać z najgorszych lęków, traum i dramatycznych historii z przeszłości? No nikt. Więc anonimowość była absolutnie zrozumiała. Co lepsze: pan Żurnalista próbował przykryć nią mieszankę swoich głównych cech. Cech, które nie pasowały do wizerunku zranionego chłopca.

Egocentryzm. Narcyzm. Zakochanie w sobie. Uwielbienie do własnej osoby. Poczucie wyższości. Jeju, ego wybija na kilometr, a przy okazji tapla się w kompleksach i parciu na sukces.

Chodź, opowiem ci bajeczkę o moim bólu...

Kiedyś takie było moje wyobrażenie o tym człowieku. Po ostatnich artykułach o Żurnaliście wyobrażenie zaczęło zbliżać się do pewności. Okazało się, że trening z psychopatami z Tindera na coś się przydał. Intuicja zadziałała, wyczułam energię toksyka. Może to zbieg okoliczności, a może jakiś schemat (dobra, literaturo psychologiczna, wiem, że schemat!).

Dlatego uważam, że musimy sobie ładnie i głośno omówić Żurnalistę. Bo nie on pierwszy i nie ostatni zastosował książkowe metody manipulacji (udostępnienie listu samobójczego sprzed lat i opisywanie "trudnej przeszłości", gdy dowiedział się, że przygotowywany jest artykuł na jego temat, to w ogóle szczyt bezczelności – dla formalności dodam, że wykorzystywanie takich tematów w celach jedynie zarobkowych jest bardzo wątpliwe moralnie i może być krzywdzące dla innych, tym bardziej że nie wiemy, czy pan Dawid wszystkiego nie zmyślił; być może niebawem się dowiemy).

Nie on pierwszy i nie ostatni jest leniuszkiem, któremu chyba nie chce się pracować. Nie on pierwszy i nie ostatni nie ma za bardzo kompetencji i zdolności, a stał się sławny, bo połączył kilka słów w zdania i nałożył na materiał napis "miło(ść)".

Obecnie założenie firmy, poprowadzenie podcastu, pisanie bloga i wrzucanie fot na Instagram to naprawdę nie jest jakiś wyczyn. Każdy może mianować się ekspertem od czegoś, tak jak pan Żurnalista mianował się ekspertem od emocji. Wydał kilka miernych tomików, założył jakąś firmę, w przeszłości próbował być menadżerem, ale coś mu nie wychodziło, bo ponoć, jak opisuje Spider's Web, ma mieć problem z odpowiedzialnością, dotrzymywaniem umów i płaceniem za wykonane usługi. I lubi znikać.

Nie dziwię się, że zdecydował, że z taką przeszłością lepiej nie świecić twarzą. Ta anonimowość była mu również potrzebna, by dowolnie lepić swoją historię. Nie będę zaskoczona, jeżeli okaże się, że opowiastki o rodzinie są wymysłem koniecznym do wzbudzenia litości i współczucia.

Społeczna lekcja

I tutaj zaczyna się społeczna lekcja: Żurnalistę łyknęli internauci (my też, w naszym siostrzanym wywiadzie mamaDU.pl był z nim wywiad), panie, które lubią tematykę miłosną, młodzież chętna, by na kark zarzucić kolorową bluzę, ale też celebryci, którzy z lekkością olewają dziennikarzy (pozdrawiam), a jakiemuś dziwnemu typowi regularnie się zwierzali.

Dlaczego? Jak? Nie żebym jakoś szczególnie zazdrościła, że pan Dawid pogadał sobie z Małgosią Rozenek-Majdan, Patrykiem Vegą czy Julią Wieniawą, bo to nie moja działka tematyczna, ale jednak – wkurza mnie to.

Tym bardziej że już kilka lat temu wokół marki z bluzami był szum. Klienci pisali, że jakość produktów leży i kwiczy, na przesyłkę czekają tygodniami, a do zamówienia niedodawane są paragony i faktury (Wykop, 2020, "Czy właściciel marki miłość.co to janusz biznesu?"). Nie mogę się powstrzymać, by nie rzucić suchym żartem, że przecież "miłość ci wszystko wybaczy".

Wszystkich skusił pozór, chociaż wszyscy wokół pieprzą, że gardzą pozorami i fałszem. Chcą prawdziwości i szczerości, a bez zastanowienia zadławili się wykreowanym typem. Chcą świata bez filtrów i wygładzania cery, a wpadli w sidła kreacji sztucznej od A do Z. Bo Żurnalista miał być wrażliwy, inteligentny, zabawny, zraniony, ciepły, romantyczny, subtelny i kreatywny. Miał być taki jak my. Takiego go chcieliśmy. I w sumie takim się okazał.

Okazał się bublem, który skupia w sobie najgorsze cechy. Okazał się torebką z Aliexpress, która na zdjęciu wyglądała cudnie, a jak po pięciu tygodniach w końcu dotarła do Polski, to niemal rozleciała się w rękach. I śmierdzi plastikiem. Oj, tak, poliester często świetnie imituje bawełnę.

Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl

Czytaj także: Żurnalista ma kosmiczne długi, ale jest nieuchwytny. Nawet Poczta Polska go pozwała