DS 4 przyciąga gapiów i zadaje francuskiego szyku. Jazda nim może być jednak kosztowną ucztą

Łukasz Grzegorczyk
18 maja 2022, 12:29 • 1 minuta czytania
"Francja elegancja" to tak zgrane powiedzenie, że aż głupio mi zacząć od niego ten tekst. Z drugiej strony najlepiej oddaje moją reakcję na to, jak wygląda DS 4, którym przez kilka dni jeździłem po Polsce. Mało który crossover potrafi tak bardzo przyciągnąć wzrok. Niestety ta stylowa uczta sporo kosztuje.
DS 4 jako hybryda plug-in może być oszczędny, ale jest jeden warunek: trzeba pilnować, by bateria nie była pusta. Fot. naTemat

To było moje trzecie podejście do DS-a. Jeździłem już starszą "trójką" Crossback, a także jego młodszym, w pełni elektrycznym bratem z dopiskiem E-Tense. To były dwa różne napędy, ale ten sam design, który wybija się z tłumu. Macie czasami wrażenie, że popularne crossovery zjeżdżają z jednej taśmy? W przypadku tego francuskiego rodzynka wszystko wygląda inaczej.


Tym razem wskoczyłem za kierownicę DS-a 4 E-Tense Rivoli. Niektórzy widzą w nim zwykłego hatchbacka, ale zobaczcie na ten prześwit – prawie 19 centymetrów. Gdyby przelecieć wzrokiem po katalogach to więcej niż w niektórych SUV-ach.

DS 4 z zewnątrz przekonuje do siebie dodatkami, dzięki którym nie da się go pomylić z żadnym innym autem z tej półki. Ruchome klamki, świetne wzory przednich i tylnych świateł oraz ogólna linia samochodu – wszystko robi tutaj różnicę. Ten design był strzałem w dziesiątkę i wabikiem na ciekawskie spojrzenia.

Miałem auto testowe w białym kolorze, do którego na początku nie byłem przekonany. Później nabrałem dystansu i stwierdziłem, że to jedyna pasująca konfiguracja, która idealnie współgra ze srebrnymi wstawkami, jak emblematy marki czy atrapy wydechów.

To nie jest tak, że DS tylko z zewnątrz błyszczy nowoczesnością. Po otwarciu drzwi dostajecie się do wnętrza, które w żaden sposób nie odstaje w tym odważnym projekcie. Pomyślałem nawet, że jest przekombinowane, ale przecież chodziło o to, by się wyróżnić na tle konkurencji.

Co ważne, do wykończenia użyto przyjemnych w dotyku materiałów, a żaden twardy plastik nie bije po oczach. Jeśli ktoś chciałby DS-a wpisać do segmentu premium, ten design i wyposażenie w środku byłyby kluczowymi argumentami.

Jest jednak coś, co wyszło trochę kuriozalnie i zabawnie. Obok przełącznika skrzyni biegów znalazł się mały ekran, który wpisałem na listę najmniej przydatnych gadżetów. Przy pierwszym kontakcie myślałem, że służy do obsługi menu. Rysowałem na nim różne wzory, ale finalnie okazało się, że mogę tylko pisać litery, którymi obsługuje się nawigację. Pomijam już fakt, że to kompletnie niewygodne, bo i tak każdy wpisze adres za pomocą klawiatury na dużym wyświetlaczu w centralnej części.

Ten symboliczny ekran nie przydał mi się do niczego więcej, oprócz tego, że przez trzy dni próbowałem ogarnąć, o co z nim chodzi. Zostałem z wrażeniem, że zmarnowano jego potencjał, bo ta zabawka mogłaby być czymś w rodzaju pilota, np, do sterowania głośnością czy przewijania opcji w menu. Dla mnie stała się jedynie elementem dekoracyjnym, w dodatku mało praktycznym.

Wróćmy jednak do tego, czym DS kupił mnie błyskawicznie. Bardzo wygodne fotele, minimalistyczny wirtualny kokpit, przyjemnie zaprojektowane przyciski, których na szczęście nie zabrakło. Co prawda klimatyzacją częściowo steruje się dotykowo, ale nie sprawia to większych problemów.

Podróżowanie DS-em może być bardziej przyjemne dzięki funkcji masażu, który da się aktywować w przednich fotelach. Działa on w różnych ustawieniach o dziwnych nazwach, ale przynajmniej będziecie mieć z czego się pośmiać w czasie jazdy. I tak z "węża" możecie przełączyć się choćby na "kocią łapę". Tych kombinacji znajdziecie znacznie więcej.

Nowy DS jest dyskusyjny pod względem miejsca w środku. Przez opadającą linię dachu na tylnej kanapie mogą cierpieć osoby średniego wzrostu. Nawet jak przez godzinę będziecie im opowiadać o pięknej stylistyce auta, to po przejażdżce ze zgiętymi nogami wysiądą mocno rozczarowane.

Widzę tu duży kontrast, bo DS sprawia wrażenie pojemnego samochodu. W praktyce tylko pasażerowie z przodu mogą liczyć na naprawdę komfortową wielogodzinną podróż. Szału nie ma też w bagażniku – 390 litrów odstraszy na pewno klientów, którzy szukają rodzinnego pojazdu. A przecież wypada jeszcze zawsze wozić kabel do ładowania…

Zostawiamy na chwilę francuski szyk, by przyjrzeć się napędowi i rozstrzygnąć, jak jeździ DS 4. Model, który testowałem to hybryda plug-in. Pod maską miałem benzynowy silnik 1.6, oczywiście współpracujący z jednostką elektryczną. Moc tego układu to 225 KM.

Nie będę zanudzał was danymi z broszurki o możliwościach jazdy na prądzie i od razu napiszę, że w trybie elektrycznym przejedzie maksymalnie 40 km. To mniej niż podaje producent, chociaż tak naprawdę wiele zależy od was. Jeśli przyciśniecie auto i zaczniecie używać wszystkich pożeraczy energii na pokładzie, zasięg będzie leciał w oczach.

Musicie też wiedzieć, że jeśli zdecydujecie o kupnie hybrydy plug-in, później nie opłaca się jej nie ładować. Tylko w sytuacjach, kiedy macie chociaż trochę zapasu energii elektrycznej auto pozwoli wam odczuć, że cokolwiek oszczędzacie. Ja po raz kolejny zrobiłem "test rozładowanej baterii", by sprawdzić, ile paliwa zużywa sama jednostka spalinowa.

Wyszło tak, że przy przepisowych prędkościach na ekspresówce, DS spalał około 8 litrów. W mieście te liczby skaczą do ponad 9 l, a zwykłe spokojne przejażdżki pod miastem kończyły się zużyciem na poziomie 6-7 l. Wniosek jest prosty: nie ma oszczędzania bez ładowania.

DS 4 nie dostarczy wam szalonych wrażeń z jazdy, chociaż te 225 KM na papierze wygląda obiecująco. Do setki można rozpędzić się w niecałe 8 sekund, ale auto raczej nie lubi wciskania gazu w podłogę. Wkręcanie go na wyższe obroty kończy się nieprzyjemnym wyciem silnika, który daje znać, by po prostu odpuścić. Z drugiej strony auto zachowuje się naprawdę dynamicznie, nawet bez piłowania prawego pedału. Warto ten fakt docenić, bo przecież DS jest dociążony baterią.

Prowadzenie DS-a to nastawienie raczej na komfort – podobnie jak praca zawieszenia. Względnie wygodnie przejedziecie po dziurawych drogach, ponadto samochód ma sporą tolerancję, jeśli chodzi o przeginanie z prędkością w zakrętach. Mimo to, warto mieć z tyłu głowy, że ze słowem "sport" DS ma niewiele wspólnego. Na pewno szybko docenicie jego prześwit przy podjeździe na krawężnik oraz niezłą zwrotność, kiedy zabłądzicie gdzieś w zatłoczonym centrum.

A teraz będzie bolało. Ceny tego DS-a startują od niecałych 170 tys. zł, ale to tylko podstawa. Wersja, którą testowałem, to wydatek rzędu prawie 210 tys. zł, a mój egzemplarz był skonfigurowany za około 240 tys. zł. Jasne, w zamian dostałem samochód z bogatym wyposażeniem, które w innych autach z półki premium kosztowałoby mnie znacznie więcej. Tylko czy chcielibyście tyle zapłacić za tę "Francję elegancję"? Taniej będzie tylko w przypadku, jeśli zrezygnujecie z hybrydy i zdecydujecie się na tradycyjną wersję benzynową.

Nie mam wątpliwości, że DS 4 to udane auto z paroma oczywistymi wadami. Raczej nie rodzinne, ale dla dwóch osób, które muszą często się przemieszczać, jak najbardziej. Problem w tym, że samochód najbardziej przekonuje designem, więc argument "bo mi się podoba" w momencie, kiedy trzeba wyłożyć prawie 250 tys. zł, może okazać się zbyt słaby. Koneserzy pięknego stylu będą jednak zachwyceni. Dla nich ten DS to gotowy sposób, by wyróżnić się na drodze.

Czytaj także: https://natemat.pl/308197,ds7-crossback-e-tense-4x4-test-czy-wersja-hybrydowa-jest-najlepsza