Jak przygotować się do jesiennej fali COVID-19? Musimy mieć szybki dostęp do leczenia
- Pandemia już doprowadziła w Polsce do ok. 200 tys. niepotrzebnych zgonów
- Jesienią może czekać nas kolejna fala, ale dotychczasowe doświadczenia oraz szczepienia i leki mogą ograniczyć jej ewentualne skutki
- Eksperci wskazują model ścieżki terapeutyczno-diagnostycznej dla pacjentów
- Szczególnie chronić trzeba grupy ryzyka, w tym osoby z chorobami przewlekłymi czy nowotworami
Eksperci szacują, że w wyniku COVID-19 w Polsce do tej pory zmarło nie ponad 116 tys. osób, ale nawet 200 tys. Takie liczby padły podczas prezentacji raportu "Ścieżka terapeutyczno-diagnostyczna pacjenta z COVID-19”.
Według jego autorów, trzeba więc zrobić wszystko, aby uniknąć kolejnych nadmiarowych zgonach przy ewentualnej kolejnej fali koronawirusa, która może przyjść do nas jesienią. Leczenie powinno rozpoczynać się w momencie uzyskania pełnej oceny objawów oraz czynników ryzyka i nasilenia choroby.
- Padła już liczba 110 lub 116 tys. zmarłych w Polsce z powodu COVID-19 oraz powiązanych z nim chorób współistniejących. Stosując jednak wystandaryzowany współczynnik zgonów i odnosząc go do okresu pięcioletniego przed pandemią, szacujemy, że w wyniku COVID-19 w Polsce straciło życie 200 tys. osób – podkreśla prof. dr hab. med. Krzysztof J. Filipiak, rektor Uczelni Medycznej im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie, współautor raportu.
Jak dodał, są to osoby, które zmarły zarówno z powodu COVID-19 czy chorób współistniejących, jak też osoby zaliczane w epidemiologii czy zdrowiu publicznym do "zgonów obocznych”.
Oznacza to zgony głównie z powodu przeciążenia systemu ochrony zdrowia oraz tego, że osoby z grup ryzyka nie otrzymały na czas pomocy, nie było ścieżki diagnostyczno-terapeutycznej w chorobie nowotworowej czy sercowo-naczyniowej, którą powinny iść.
- Takie rzeczy działy się głównie w państwach, gdzie system ochrony zdrowia był gorzej zorganizowany, niedofinansowany, m.in. w Polsce – stwierdził otwarcie prof. K.Filipiak.
Ochronić zwłasza osoby z grup ryzyka
Według niego, z tym doświadczeniem, jakie mamy po dwóch latach pandemii, konieczne są działania prewencyjne, nakierowane szczególnie na osoby z grup ryzyka, głównie ze schorzeniami przewlekłymi, bowiem "to są osoby, o które musimy się najbardziej zatroszczyć, kiedy przyjdzie następna, szósta już fala”.
Jak przekonywał prof. K. Filipiak system ochrona zdrowia jest w o tyle dobrej sytuacji, że poza szczepionkami istnieją już leki doustne, przeciwwirusowe, które można podać pacjentom na samym początku choroby.
Pierwszy z nich to Paxlovid. Kuracja, to połączenie inhibitora proteazy SARS-CoV-2 (stosowanego także w leczeniu HIV czy zapalenia wątroby typu C) oraz substancji przedłużającej działanie głównego środka. Drugi lekiem jest przeciwwirusowy Molnupiravir. Jednak ten lek nie ma rejestracji na terenie Unii Europejskiej, a jedynie w Wielkiej Brytanii. Jak dodał prof. K. Filipiak, w Polsce zgodnie z wymogami rejstracji UE, możemy więc mówić o używaniu jednego leku.
Dane z badań UE - jak mówił ekspert - pokazują, że pierwszy z leków nawet o 90 proc. zmniejsza ryzyko hospitalizacji.
To chroni i pacjenta, ale może uchronić też system ochrony zdrowia.
Mało zaszczepionych, większe ryzyko
Jak podkreślał, Polska, jako kraj słabo wyszczepiony jeszcze barddziej potrzebuje tego leku na jesień.
- Powinniśmy zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy w dołku epidemicznym, pamiętać o tym i uzupełnić szczepienia. Pełnym schematem zaszczepiło się zaledwie 59 proc. społeczeństwa, a boosterem - 31 proc. Średnia dla wszystkich krajów UE to odpowiednio 85 i 65 proc. - wyliczał.
Według niego, ze względu na niski poziom wyszczepienia w Polsce, dla naszego kraju drugii booster powinien być dostępny dla młodszych osób, niż w pozostałych krajach UE. Dodatkowo trzeba brać pod uwagę ok. 2 mln osób z Ukrainy, które przyjechały do Polski, a znikoma część ma za sobą szczepienie przeciw COVID-19.
Rekomendował więc uzupełnienie szczepień wśród uchodźców, ale też skuteczniejszą niż dotychcas walkę z ruchami antyszczepionkowymi oraz odbudowanie systemu testowania.
Z kolei Igor Grzesiak z Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej podkreslał wagę edukacji pacjentów na temat profilaktyki i dostępu do leczenia na wczesnym etapie choroby. Według niego, wyzwaniem będzie dotarcie nie do grup zagrożonych, bo wielu pacjentów, jest zrzeszonych w stowarzyszeniach, które prężnie działają w tym zakresie, ale do ogółu społeczeństwa.
Wzorcowa ścieżka dla pacjenta
Z kolei dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych w Polsce, skupił się na przedstawieniu opisanej w raporcie wzorcowej ścieżki terapeutyczno-diagnostycznej dla osób z COVID-19. Obejmuje ona osoby dorosłe, powyżej 18. roku życia.
Według autorów raportu, leczenie powinno rozpoczynać się w momencie i uzyskania pełnej oceny objawów oraz czynników ryzyka oraz nasilenia choroby. Rozpoznanie powinno być potwierdzone testem antygenowym lub PCR, a pacjent powinien mieć stwierdzone czynniki ryzyka.
Są to m.in. wiek powyżej 60 r.ż., choroby przewlekłe jak otyłość zwłaszcza 2 stopnia, nadciśnienie, cukrzyca, zaburzenia psychiczne, choroby przewlekłe nerek, immunosupresja, nowotwory, otyłość, choroby naczyń mózgowych czy neurodegeneracyjne, a także brak szczepień przeciwko COVID-19.
Preferowana w takiej ścieżce byłaby więc wizyta osobista u lekarza POZ w dniu zgłoszenia.
Po tej ocenie musi następować włączenie terapii, kiedy należy "podać pacjentowi leki jak najszybciej i w postaci dla niego najłatwiejszej, czyli leku doustnego”. Co bardzo istotne, leki działają hamująco na wirusa, w momencie, gdy się namnaża. Podanie leków powinno więc odbywać się do 5. doby od momentu pojawienia się objawów.
Taka ścieżka na wczesnym etapie skutkuje tym, że późniejszy przebieg choroby jest łagodny lub umiarkowany i nie wymaga hospitalizacji czy tlenoterapii.
Istotny szybki dostęp do lekarza i wczesne włączenie terapii
- Mamy teraz inne narzędzia, mamy leki, które możemy zaordynować jak najszybciej na określonym etapie. Aby tak się stało, pacjent powinien być u nas jak najwcześniej – podkreślał dr M. Sutkowski.
Jak zauważył, z szybkim dostępem do lekarza czy wizyty bezpośredniej, bywało w pandemii różnie, zwłaszcza w dużych miastach. Relacjonował, że sam pracuje w przychodni w małej miejscowości poza Warszawą i podczas pandemii sporo pacjentów przyjeżdżało tam ze stolicy tylko po to, aby umówić się z lekarzem rodzinnym, “który jest w stanie mieć kontakt z pacjentem w ciągu doby, maksymalnie dwóch”.
Pacjenci z chorobami przewlekłymi nie chą żyć w strachu
Na taką optymalną opiekę i dostęp do leczenia na wczesnym etapie choroby, co pomoże uniknąć ciężkiego przebiegu oraz hospitalizacji oraz śmierci, liczą szczególnie pacjenci z chorobami przewlekłymi czy nowotworami. Ich doświadczenia po dotychczasowych falach pandemii i przejściu zakażenia są często traumatyczne.
Elżbieta Gnas, która choruje na cukrzycę typu I, insulinozależną, na COVID-19 zachorowała w listopadzie 2020 r.
- To przeokropna choroba. Cały pokój ze mną chodził, bujął się, gorączka ponad 40 stopni, poziom cukru ponad 500. Miałam przy sobie wszystkie przyrządy, mierzyłam poziom cukru, który skakał niesamowicie(...), ciężar kubeczka z herbatą, który musiałam przenieść z kuchni, sprawiał mi ogromną trudność - relacjonuje.
Jak podkreśla, tylko dzięki opiece lekarzy rodzinnych, którzy dzwonili do niej codziennie i kontrolowali wszystkie parametry, a także zaordynowali odpowiednie leki, po trzech tygodniach jej stan zdrowia zaczął sie poprawiać. COVID-19 spowodował, że wydolność jej organizmu pogorszyła się, ale uniknęła najgorszego scenariusza.
Anna Śliwińska, prezes Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków potwierdza, że sytuacja pacjentów z cukrzycą była bardzo trudna, bo dość szybko okazało się, że diabetycy są narażeni na cięższy przebieg zakażenia koronawirusem, a także śmierć.
- Szybko okazało się, żę 1/3 zmarłych z powodu COVID-19 miała cukrzycę. To bardzo działało na psychikę. Były osoby wręcz sparaliżowane strachem – mówi A. Śliwińska I dodaje, że pacjenci mieli też obawy o dostęp do kontynuacji terapii, ale w tym zakresie problemów nie było. Jak mówi, cukrzycy obawiają się więc także kolejnej fali.
Samotna śmierć w szpitalu
Z kolei dziennikarki Katarzyna Pinkosz i Agnieszka Sztyler-Turovsky, które postanowiły dokumentować sytuację pacjentów z COVID-19 w swoich książkach, opowiedziały o trudnych rozmowach z pacjentami, którym udało się wyjść z choroby oraz z medykami, którzy stali na I linii frontu.
Katarzyna Pinkosz spisała rozmowy z ok. 50 osobami, które jednocześnie chorują na szpiczaka, a więc były szczególnie zagrożone ciężkim przebiegiem COVID-19 i śmiercią. To też często osoby starsze, z innymi chorobami. Z kolei Agnieszka Sztyler-Turovsky zwracała uwagę, że z relacji medyków, którzy zajmowali się w szpitalach chorymi na COVID-19 wynika że najtrudniejsza okazała się samotność, w jakiej przyszło umierać starszym ludziom.
- Dla starszych ludzi, to było najbardziej dołujące, to była największa tragedia. Podobnie dla medyków, którzy ich obserwowali – relacjonowała.
Jaka jesień nas czeka?
Na konferencji przedstawiono także ocenę rozwoju pandemii wirusa SARS-CoV-2 w Polsce autorstwa dra hab. n. med. Jerzego Jaroszewicza, specjalisty chorób zakaźnych, kierownika Katedry i Oddziału Klinicznego Chorób Zakaźnych i Hepatologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.
Jego zdaniem można liczyć na osłabienie penetracji wirusa i zmniejszenie liczby zakażeń do jesieni 2022 roku. Jednak ostrzegał, że analizy danych pokazały, że COVID nie jest grypą, a jego śmiertelność jest wyższa.
Zwracał uwagę, że przełomem w pandemii było zarejestrowanie leków oraz szczepień.
Czytaj także: https://natemat.pl/zdrowie/416566,lek-na-covid-19-zarejestrowano-zbyt-szybko-nik-miazdzy-decyzje-urpl