Obozy odchudzające dla dzieci mają pełne obłożenie. Jak wyglądają? Niektórzy przyjeżdżają co roku

Dorota Kuźnik
06 lipca 2022, 12:56 • 1 minuta czytania
To nie są wakacje, na których przez jedną część dnia leży się na plaży, a drugą w pokoju. Jest pot, wysiłek i zakwasy, ale też satysfakcja i łzy szczęścia. Obozy odchudzające dają dzieciom szansę na rozpoczęcie nowego etapu w życiu - bez wyszydzania, widma chorób i z perspektywą na pokochanie siebie.
Wakacje i obozy odchudzające dla dzieci cieszą się ogromną popularnością Fot. BURGER / PHANIE

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


Anna Tarnowska-Person organizuje obozy odchudzające od 18 lat. Pierwszy raz zrobiła to dlatego, że problem dotknął ją samą. A w zasadzie jej córkę, która jako nastolatka bardzo przytyła.

- Ja tego nie zauważyłam, bo przebywałam z nią codziennie. Dopiero kiedy lekarka kazała jej wejść na wagę, uświadomiłam sobie skalę problemu. Moja córka miała bardzo dużą nadwagę i bałam się tego, co może iść z tym w parze - mówi właścicielka firmy Amitur, dodając, że choć od tego czasu minęło wiele lat, a jej córka problem ma już za sobą, dzieci takich jak wówczas ona jest bardzo wiele.

Czytaj także: Jak nadwaga wpływa na zdrowie intymne? Brak miesiączki, bezpłodność. Lista skutków szokuje!

- Za każdym dzieckiem stoi indywidualna historia. Przyjeżdżają do nas dzieci z ogromnymi problemami i bagażem doświadczeń większym, niż niesie niejedna dorosła osoba. Dzieci są przezywane i wyszydzane, a problem z nadwagą mają przez to, że na przykład zajadają stres, rozwód rodziców czy samotność. Ocenić jest łatwo, pomóc trudniej - tłumaczy organizatorka.

Depresja, próba samobójcza i autoagresja

- Dzieci "poharatanych", czyli z epizodami związanymi z autoagresją, jest cała masa. Tną się, bo wydaje im się, że ból jest najlepszą metodą na odreagowanie stresu, która nie wymaga zaangażowania w nią osób trzech - mówi Ola Dąbrowska, która jest wychowawczynią na obozach w Karpaczu już szósty turnus. Wcześniej, sześć lat z rzędu, sama była uczestniczką.

- Nie byłam bardzo gruba, ale miałam duże problemy z samooceną, bo w gimnazjum codziennie byłam gnębiona przez jedną dziewczynę. Dzięki tym przykrym doświadczeniom wiem, z czym mierzą się moi podopieczni i mogę im pomóc - mówi Ola. Dodaje, że sporo dzieci na obozie ma także epizody depresyjne.

Ola nie trafiła na niedoszłych samobójców, ale inni wychowawcy potwierdzają, że są na obozach dzieci, którym zdarzyło się w przeszłości targnąć na swoje życie. Nie były w stanie znieść codziennych drwin i poniżania, z powodu swojego wyglądu. Są też bulimicy i nastolatki, które przez lata leczą się na depresję, a także spora grupa dzieci zapracowanych rodziców.

- One mają "przywilej" samodzielnego szykowania sobie jedzenia z lodówki, nad którą nie ma kontroli, za to w której jest wszystko. Jedzą więc z nudów, to, na co mają ochotę. Rodzice zostawiają im wolny wybór, bo nie mają czasu zająć się przygotowaniem pełnowartościowych posiłków. Nagle okazuje się, że dziecko ma 20 kilogramów nadwagi i cukrzycę - opowiada jedna z wychowawczyń i dodaje, że dopiero na wakacjach, w gronie "innych takich samych" mają możliwość prawdziwie się otworzyć.

Czytaj także: Dieta Dukana. Jennifer Lopez schudła na niej 25 kg, inni zachorowali. Jaka jest o niej prawda?

- Kiedy jednak dzieci zobaczą, że nie są ze swoim problemem same i sporo ich rówieśników boryka się z tym samym, łatwiej jest im pokonać strach i zmotywować się do walki - dodaje Inga - wychowawczyni z Amituru.

Inga jest córką Anny. To z jej powodu 18 lat temu, został zorganizowany pierwszy obóz odchudzający dla dzieci.

- Nie ma się co oszukiwać. Jako nastolatka bardzo przytyłam. Obóz był dla mnie motywacją i impulsem, żeby coś zmienić. Mnie się udało, a teraz udaje się setkom dzieciaków, które są z nami przez wiele lat - tłumaczy Inga i dodaje, że wcześniej mama uzgodniła z nią, czy chciałaby podjąć takie działanie.

Tajemniczy obóz

Ale nie każdy rodzic tak robi. Są dzieci, które nie wiedzą, że wakacje, na które jadą, to wczasy odchudzające i z tymi jest największy problem.

- Mieliśmy chłopca, który celowo wsadził nogę pod nadjeżdżający rower, żeby się kontuzjować i żeby rodzice musieli zabrać go do domu. Są też dzieci, które za wszelką cenę próbują oszukać wychowawców, na przykład przekupując innych. Dają pieniądze innym dzieciom z ośrodka albo dorosłym w sklepie i proszą o kupienie im słodyczy - mówi Anna i dodaje, że dzieci muszą wiedzieć gdzie i po co jadą.

- Zawsze namawiamy rodziców, żeby nie ukrywali przed nimi celów i założenia obozu. Większość to robi, ale raz na kilka turnusów zdarza się dziecko, któremu rodzice nie powiedzieli, co wydarzy się na miejscu. To potwierdzają także inni organizatorzy.

- Kilka dni temu miałam nawet taką sytuację, że wraz z nowym turnusem pojawił się wycofany chłopiec. Z nikim zbytnio nie rozmawiał, nie dojadał. Wzięłam go na rozmowę i okazało się, że nie wiedział, że jedzie na obóz odchudzający. Czuł się oszukany, a ilość aktywności fizycznej kompletnie go przytłoczyła - mówi Ola. W takich sytuacjach wychowawcy starają się reagować, na przykład wprowadzając inne aktywności, jak taniec, które nie przypominają klasycznych treningów. - Ale nie ma opcji, że codziennie będzie oglądał telewizję czy leżał pół dnia w pokoju - dodaje.

Czytaj także: Groźny efekt Elona Muska. W aptekach brakuje leku dla cukrzyków, bo ludzie kupują go, żeby schudnąć

To nie wczasy all inclusive

Organizatorzy na żadnym etapie nie ukrywają, że obóz odchudzający daleki jest od wczasów all inclusive. To problem głównie dla dzieci, które przyzwyczajone są do zwykłych kolonii, a na miejscu okazuje się, że jest inaczej. - Tu nie leży się przez pół dnia na plaży, a drugie pół w pokoju. Jest bardzo dużo ruchu, nie ma kupowania słodyczy, jest ważenie i pomiary i zdrowe posiłki. To dla dzieci, zwłaszcza w typie "kanapowca", jest szokiem - mówi Inga.

Plan dnia składa się z codziennej aktywności fizycznej, wycieczek górskich, pływania, i szeregu innych aktywności, w czasie których dzieci nie mają czasu myśleć o tym, że nie spędzają czasu na jedzeniu, do czego wiele z nich przywykło.

- Stawiamy na ruch. Chcemy, żeby zajęcia były atrakcyjne, więc jest basen, park trampolin, taniec czy spływy kajakowe, ale to wszystko jest męczące i tego nie da się ukryć. Dzieci dużo chodzą, po pierwszych dniach mają zakwasy, a zorganizowana jest im niemal każda minuta. Mimo to, chętnych przybywa, a dzieci przyjeżdżają na kilka turnusów z rzędu i wyjeżdżają z uśmiechem na ustach oraz przyjaźniami na całe życie - mówi Małgorzata Leniewicz.

Chętnych coraz więcej

- Kiedyś organizowaliśmy po dwa turnusy na całe wakacje i to wystarczało. Teraz mamy po osiem i jest pełne obłożenie. Gdybyśmy organizowali więcej, też byliby chętni, ale nie mamy już sił i mocy przerobowych - mówi Anna Tarnowska-Person.

Tak samo jest w przypadku innych organizatorów. - W marcu uruchomiliśmy zapisy. Miejsca wyprzedały się w dwa tygodnie - mówi Małgorzata Leniewicz, która wczasy odchudzające dla dzieci organizuje już 14 lat. - Mamy też długą listę rezerwową, w razie, gdyby ktoś się rozchorował, albo wypadł z przyczyn losowych. Nie ma możliwości, żeby jakieś miejsce zostało puste, bo za dużo jest chętnych. Dzieci proszą rodziców, żeby pozwolili im jechać na kilka turnusów z rzędu - dodaje organizatorka.

Rodziców nie przerażają ceny, bo te nie są wiele wyższe od standardowych kolonii. Odchudzanie na obozie to koszt między 2200 a 3000 złotych.

Czytaj także: W pomyśle "diety na kredyt" od Chodakowskiej jest więcej obrzydliwego, niż myślicie. Zdradzę wam co

Jedni jadą już kolejny raz, bo dzięki odchudzającym wakacjom zmieniło się ich życie. Są też tacy, którzy dopiero tam, wśród "swoich", czyli dzieci z tym samym problemem, czują się akceptowani i mogą prawdziwie odpocząć.

Strefa akceptacji

Podstawowym założeniem organizatorów wczasów odchudzających dla dzieci, jak mówią, wbrew pozorom nie jest walka o jak największą utratę kilogramów.

- Dzieci mają nauczyć się zdrowej relacji z jedzeniem i aktywnością fizyczną, która może być fajna, tego, że prawidłowa waga musi być utrzymana po to, żeby nie doprowadzić się do chorób oraz tego, że nie muszą wyglądać zgodnie z jakimś chorym modelem. Bo to, że ktoś nie wygląda jak z Instagrama, nie warunkuje tego, jaką ma wartość - mówi Ola i tłumaczy, że codziennie przeprowadza z obozowiczami szeregi rozmów i wysłuchuje mnóstwa historii, które dotąd dzieci, latami, dusiły w sobie.

Słodycze w poszewce

Organizatorzy zgodnie podkreślają jednak, że obóz to tylko impuls, który może coś zacząć, ale reszta jest w rękach dzieci. - I ich rodziców, oczywiście. Bo zdarzają się sytuacje, że mamusie witają dzieci po zakończonej ciężkiej pracy zestawem z McDonalda. Albo pytają przez telefon, jakie ciasto przygotować na powitanie obozowicza - mówi Inga. I dodaje, że pamięta paczkę od rodziców, w której batoniki schowane były w poszewce od poduszki.

Czytaj także: Każde ciało nadaje się na plażę, ale wcale nie musisz go pokazywać. Skończmy z tym terrorem

Pomysłowe są również same dzieci. Ponieważ sklepowe zakupy są monitorowane przez wychowawcę, który stoi przy kasie i patrzy, co dzieci kupują, obozowiczom zdarza się przekupstwo dorosłych. Są tacy, którzy proszą o zakup "nielegalnych" towarów innych klientów, a także tacy, którzy "zlecają przemyt" innym wczasowiczom. Inga tłumaczy jednak, że takie historie zawsze kończą się tak samo - wpadką przemytników.

"Body positive nie może opierać się na ryzyku utraty życia"

Zapytałam Ingę, czy jako organizator wakacji odchudzających dla dzieci, w erze promowania idei body positive, nie skazują się na ostracyzm. Inga śmieje się jednak i dodaje, że jej samej, jako osobie z "wagową przeszłością", nurt body positive jest bardzo bliski.

- Oczywiście, że akceptacja siebie jest bardzo ważna. Odchudzanie się dla idei zupełnie nie ma sensu, stąd namawiamy rodziców, żeby nie wysyłali dzieci w ciemno, ale wzbudzili w nich najpierw chęć zmiany - tłumaczy wychowawczyni i dodaje, że nie można mówić o akceptowaniu poważnej, ciężkiej choroby, która ciągnie za sobą kolejne.

- Otyłość jest chorobą, z którą należy sobie poradzić, zanim doprowadzi tych młodych ludzi do śmierci. Wiem z doświadczenia, że samemu jest bardzo trudno. Trudno jest nawet, żeby w towarzystwie szczupłych założyć dres i wyjść pobiegać - mówi Inga i dodaje, że na obozie dzieci mają na to szansę.

To potwierdza również Ola, mówiąc, że nie ma gorszego stereotypu niż ten, że "gruby to na bramkę".

I dodaje: - Tutaj, dzieciaki mogą wyjść ze schematu, w którym reszta jest piękna, a oni grubi. Tu mogą poczuć, że ktoś ocenia ich za osobowość, a jak założą dres i będą ćwiczyć, to nikt nie spojrzy na nich dziwnie. Tu nikt się z nich nie śmieje. Tutaj mogą prawdziwie być sobą. Tutaj mogą otworzyć nowy rozdział i skosztować życia pełną piersią.

Czytaj także: https://natemat.pl/337233,podcasty-body-positive-8-polskich-cialopozytywnych-podcastow-lista