Napisałam, że faceci powinni mieć w domu podpaski. Usłyszałam, że mam sama sprzątać moją kuwetę

Agnieszka Miastowska
11 lipca 2022, 15:16 • 1 minuta czytania
Nie, podpaski nie są kobietom potrzebne w takim stopniu jak mężczyznom zimne piwko. Nie, jeśli jako mężczyźni nie będziecie mieli ich w domu, to nie przyjedzie po Was feministyczna policja. Nie, nikt nie zmusza was do spełnienia potrzeb roszczeniowych kobiet. Tak, macie problem z okresem i z wizją kobiet, mówiących wprost o swoich potrzebach. Postanowiłam odpowiedzieć Wam na komentarze pod moim artykułem o "różowej skrzyneczce". Trigger warning — "baba powie, co myśli".
Napisałam, że faceci powinni mieć w domu podpaski. Wasze reakcje Fot. Archiwum prywatne/ redaktor Agnieszka Miastowska

Kontrowersyjne jest miesiączkowanie czy kobieta, która mówi, co myśli?

Przyznam szczerze — ostatnio zdarzyło mi się popełnić artykuł, który wywołał wśród Was ogromne kontrowersje. Nie dotyczył polityki, wojny, inflacji, a nawet aborcji. Dotyczył czegoś, co mam wrażenie, pewną część osób przeraża niezmiernie, czyli menstruacji.

Ale nie chodzi tylko strach czy obrzydzenie, chodzi o furię, którą u wielu z was wywołało stwierdzenie, że kobiety mogą czegoś potrzebować i mówić o tym wprost, a faceci tę potrzebę spełniać. A w zarzucaniu mi roszczeniowości i egoizmu zapomnieliście o jednym — na pomysł skrzyneczki wpadł mężczyzna.

Przypomnijmy, co pojawiło się w ostatnim odcinku z serii "najbardziej kontrowersyjne artykuły na Natemat.pl". Zainspirowana moim przyjacielem Tomkiem (imię zmienione było jak widać słusznie, do czego zaraz dojdziemy) napisałam tekst na temat tego, że w swoim mieszkaniu przygotował "różową skrzyneczkę", czyli pudełeczko na podpaski. Możecie go znaleźć tutaj: "Każdy facet powinien mieć w swoim domu różową skrzyneczkę. To ukłon w stronę kobiet".

Jest singlem, nie ma żadnej współlokatorki, ale uznał, że to miły gest w stronę jego znajomych/przyjaciółek/kobiet z rodziny, który nie powinien być uważany za wielką przysługę. Jak sam mi powiedział: "to spełnienie podstawowych potrzeb, pomoc w awaryjnej sytuacji". W artykule wyjaśniłam, dlaczego to dobry pomysł i na prośbę Tomka zachęciłam do podobnego działania męskich czytelników. Nic więcej.

Ograniczyłam wolność mężczyzn?

W tytule podkreśliłam, że "każdy facet powinien" mieć w swoim domu choć jedną podpaskę. W tekście jednak wyjaśniłam, opisałam, zachęciłam. Pozostawiając wolny wybór. I nagle po opublikowaniu artykułu internet wybuchł, a przynajmniej sekcja komentarzy naTemat. Wielu mężczyzn poczuło się żywo dotkniętych "nakazem", który "został im narzucony".

W komentarzach tak wyraźnie podkreślali swoją wolność i niezgodę wobec postulatu mojego przyjaciela, jakby do drzwi właśnie waliła im feministyczna policja i za brak podpasek chciała wtrącać do więzienia. A chodziło przecież o propozycję.

Mimo tego usłyszałam, że "żaden mężczyzna nic nie powinien", bo nie od dziś wiadomo, że żadna baba nie będzie mówić im, jak mają żyć. "Powinien? Musi? Zamiast żądań edukujmy ludzi jak dbać o siebie" - głosił jeden z komentujących.

I połowicznie przyznaję mu rację. Nikt nic nie powinien i nic nie musi. Zmuszanie ludzi do czegokolwiek zawsze przynosi odwrotny efekt. Nie mogę jednak nie ulegać wrażeniu, że to nie ton mojego komunikatu był frustrujący, a raczej jego treść.

Uwierzcie mi, kobiety wiedzą, że miesiączkują i wiedzą, że potrzebują podpasek. Mężczyźni też mogą posiąść tę wiedzę. Przykre, że wrażenie, że mężczyźni są właśnie do czegoś przymuszani, wielu komentującym przysłoniło sens artykułu.

Mężczyźni mogą, nie muszą — podkreślam! Panowie, już nie czujecie się obrażeni? Wolność wyboru to fajna sprawa, przyznaję. Możecie nam o niej poopowiadać w kontekście prawa aborcyjnego w Polsce. Ale o tym innym razem.

"Sama ogarnij swoją kuwetę"

Wiecie, czym różni się osoba, której wydaje się, że jest silna od tej, która naprawdę taka jest? Tym, że ta druga nie boi się prosić o pomoc albo z tej pomocy korzystać. Co nie oznacza, że jest od kogoś zależna i bez tej pomocy nie przeżyje.

Tymczasem od komentujących usłyszałam, że pomysł, by panowie MOGLI (nie musieli) W RAZIE WYPADKU (nie za każdym razem) "poczęstować" swojego gościa podpaską jest dowodem na to, że robię z kobiet "niepełnosprawne ofiary". Wielu komentujących zaatakowało mnie, wprost pisząc, że: "nie umiem sama ogarnąć swojej kuwety".

Polska rok 2022. Zostałam nazwana brudną i porównana do zwierzęcia, które nie jest w stanie posprzątać po spełnieniu własnych potrzeb fizjologicznych, bo zasugerowałam mężczyznom, że mogliby mieć w domu podpaskę.

A przecież chodziło właśnie o to, by o swoją higienę dbać szczególnie. Nawet jeśli okres nas zaskoczy, nawet jeśli zdarzyło nam się zapomnieć wziąć ze sobą podpaski. Chodziło o to, by zachęcić mężczyzn do zainteresowania się tym, co raz w miesiącu przechodzi połowa populacji i zdjąć z menstruacji tabu, by kobiety nie sięgały ukradkiem po podpaskę, rumieniąc się czy wyjaśniając skonsternowanym kolegom, że idą przypudrować nosek. A nawet, by mogły od kolegi taką podpaskę pożyczyć.

Tutaj nie zabrakło mężczyzn, którzy próbowali mi wytłumaczyć, czym jest feminizm. "Ze względu na równouprawnienie traktujmy kobiety jak ludzi odpowiedzialnych i dorosłych, którzy potrafią zadbać o swoje fizjologiczne i okołofizjologiczne potrzeby. Więc w dobie równości płci nie ma miejsca na żadne "ukłony", bo jest to element patriarchalny, który jest przecież zły" - grzmiał ironicznie jeden z mężczyzn.

Często konserwatyści zarzucają feministkom, że te próbują propagować absurdalny postulat o tym, że kobiety i mężczyźni są tacy sami. Faktycznie jest absurdalny. W feminizmie chodzi o to, że są równi. Ale nadal się różnią.

Jednocześnie, gdy powiedziałam wprost, że różnią nas właśnie potrzeby fizjologiczne, usłyszałam, że mamy być "równi więc tacy sami". Serio? Podanie kobiecie podpaski przez mężczyznę jest "patriarchalnym elementem"? Według mnie takim samym jak podanie komuś spragnionemu szklanki wody.

"Dla kobiet podpaski? Dla mężczyzn piwo!"

I jak zwykle, gdy w Polsce zwraca się uwagę na jakiś problem, a nawet wskazuje jego rozwiązanie, zamiast się na nim skupiać, rozpoczynamy licytację na to, kto ma gorzej, dlaczego właściwie powinniśmy komukolwiek pomagać, a jeśli jakikolwiek postulat głosi kobieta, należy nazwać ją:

a) roszczeniową (bo się czegoś domaga, a powinna być cicho),

b) egoistką (bo myślenie w pierwszej kolejności o sobie to w stosunku do kobiet w Polsce to najgorsza obelga),

c) nieporadną (bo feministki egoizmem możemy nie obrazić, więc zarzućmy jej, że nie jest taka niezależna, jak się jej wydaje").

Śmiechom nie było końca, gdy panowie przerzucali się pomysłami, by w takim razie każda kobieta w swojej "męskiej skrzyneczce" miała zimne piwo i prezerwatywy. Inni przekonywali, że "piankę i golarkę zawsze mają w kieszeni, więc kobiety mogą mieć podpaski".

Jeśli dorosły mężczyzna uważa, że jedna z podstawowych fizjologicznych potrzeb kobiet jest porównywalna do "ochoty na piwo", to tylko dowód, że o okresie w Polsce nie mówimy wcale.

Nadal zupełnie niezrozumiały pozostaje dla masy mężczyzn fakt, że okresu nie da się w pełni kontrolować, przewidzieć i, mimo że nie nazwiemy go chorobą, to mogą towarzyszyć mu wszelkie objawy kompletnie wyłączające kobiety z życia codziennego. Wymioty i nudności? Jasne. Biegunka, zaparcia? Czemu nie? Migrena? Chleb powszedni. Uderzenia gorąca czy omdlenia? Raczej każdej z nas się to zdarza.

A potem w komentarzach o postulacie urlopu menstruacyjnego (który w Polsce raczej się w tym stuleciu nie zdarzy — spokojnie panowie) czytamy, że "robimy z siebie ofiary losu, osoby niepełnosprawne, ciągle trzeba dawać nam fory". A przecież to my robimy dokładnie to samo co mężczyźni, dodatkowo krwawiąc.

O okresie powinni uczyć w szkołach

À propos zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce pojawiło się mocne hasło: "gdyby mężczyźni zachodzili w ciąże, aborcja byłaby do wykonania bez recepty". Można dyskutować o tym, czy jest to prawdziwe, czy seksistowskie, ale idąc tym tropem i sugerując komentarzami, mogłabym napisać: jeśli to mężczyźni by miesiączkowali, podpaski byłyby dostępne wszędzie, a urlop menstruacyjny trwałby tyle, ile złe samopoczucie. Brzmi prawdziwie? Nie chcę oceniać, bo to nadal dyskusje pod hasłem "co by było, gdyby".

A fakty są takie, że problem leży w systemie. W pierwszej szkolnej lekcji na temat miesiączki, którą w szkole przeżył (prawie) każdy z nas. U jednych przeprowadzała ją pani od biologii, wychowawczyni, pielęgniarka, u innych specjalna edukatorka. I niezależnie od tego, czy otrzymaliście tam rzetelną wiedzę, czy parę mitów, jestem pewna, od czego ta lekcja się zaczęła. Od hasła: "teraz chłopcy wyjdą".

Chłopcy mieli więc mgliste pojęcie o tym, czym jest okres. Zapewne czymś obrzydliwym. Wstydliwym, bo przy nich się o tym nie mówi. A podpaski? Można je wyrwać koleżance, idącej z nimi do łazienki i pomachać dla zabawy, ale to będzie trudne, bo dziewczynki wiedzą, że to wstydliwy temat i się z tym kryją.

Potem ci sami chłopcy jako nastolatkowie o okresie nadal wiedzą tyle, co nic, ale umieją odpysknąć swojej dziewczynie: "a co ty, okres masz, że taka nerwowa"? A później wyrastają na mężczyzn, którym wydaje się, że ten temat ich nie dotyczy. Urlop menstruacyjny to użalanie się nad sobą, a potrzeba użycia podpaski jest tak kluczowa, jak potrzeba napicia się zimnego piwa.

Ten temat dotyczy każdego mężczyzny, który ma partnerkę, córkę, siostrę, znajomą, przyjaciółkę. A nawet jeśli nie zna żadnej innej ważnej dla siebie kobiety — ma matkę. A zrozumienie, co przechodzi połowa populacji raz w miesiącu i minimum empatii może obydwu płciom zdecydowanie ułatwić koegzystencję.

Czytaj także: https://natemat.pl/351593,urlop-menstruacyjny-chce-miec-dzien-wolny-gdy-mam-okres