"Będziesz zbrodnią wołyńską". Wzięłam udział w kontrowersyjnej "terapii" ustawień rodzinnych

Marta Walendzik
15 sierpnia 2022, 12:36 • 1 minuta czytania
"Hochsztaplerstwo", "pseudopsychologia", "psychodrama połączona ze zbiorową hipnozą" – tak o "terapii" ustawień rodzinnych metodą Berta Hellingera wypowiadają się psychologowie. Jak wygląda taka sesja? Czy uczestnicy naprawdę odgrywają rolę członków swoich rodzin? I przede wszystkim: jak zdesperowanym trzeba być, by szukać tam pomocy? Usiądźcie wygodnie, zapraszam do kręgu. 
Wzięłam udział w kontrowersyjnej terapii ustawień rodzinnych Photo by Rosie Sun on Unsplash

Nie róbcie tego w domu (i uważajcie, jeżeli zdecydujecie się na podobny warsztat prowadzony przez osobę trzecią). Nie ma naukowych dowodów na poparcie skuteczności metody Berta Hellingera. Co więcej, przez wielu psychologów uważana jest za szkodliwą. Decydując się na udział w warsztatach, w czasie gdy wzięłam udział w sesji, a także po niej pozostawałam pod opieką psychologa i psychiatry. 


Ta historia zaczyna się od rozstania. Od rozstania i beznadziei. Takiej, że od patrzenia godzinami w ścianę ze strukturalnego betonu, jej chaotyczną konstrukcję zna się już niemal na pamięć. Trzy równoległe kreski, dołek, większa plama, znowu kreska.

Beznadziei takiej, że można nie myć się przez trzy dni, a kilka kroków z sypialni do salonu to wyprawa, przed którą skrupulatnie analizuje się za i przeciw.

Od terapeuty dowiadujesz się, że terapia w sumie nie jest dla ciebie, dla ciebie to co najwyżej interwencja kryzysowa. Dobrze, poproszę. Brzmi nawet lepiej, bo w słowie “interwencja” jest jakaś dynamika, jakaś obietnica, że wydarzy się szybko i zacznie działać zaraz. W przeciwieństwie do leków, na których efekt muszę jeszcze chwilę poczekać.

Wybawieniem są praca, rodzice i przyjaciele. Dobrze, żeby coś chcieli, najlepiej dużo i na teraz, bo jak coś trzeba, to ja dowiozę. Najgorsze zaczyna się po zamknięciu laptopa lub odłożeniu telefonu. 

Liczba przeczytanych poradników, które powiedzą mi jak żyć: 6.

Liczba przesłuchanych odcinków podcastów, które powiedzą mi jak żyć: 31.

Terapie w ciągu ostatnich trzech miesięcy: 2.

W wyszukiwarce ciągle te same frazy: jak poczuć cokolwiek, co zrobić, żeby zacząć płakać, co zrobić, żeby przestać płakać, jak przeżyć żałobę po rozstaniu, jak zapomnieć o rozstaniu, po czym poznać, że nie powinnam sama zostawać w domu.

A w tym wszystkim wielka chęć uratowania się, skądkolwiek ten ratunek miałby przyjść. To zdecydowanie rozdział, który dziś nazwałabym “Desperacja”. Ale wiecie co? Wcale mi nie wstyd. 

I wtedy pojawiła się ona. Oferta warsztatu ustawień systemowych metodą Berta Hellingera. Jedno spotkanie, które zapoczątkuje w tobie pracę nad uleczeniem się po stracie lub porażce. Osiem godzin wypełnionych głęboką pracą z energią plus przerwa obiadowa. A to wszystko za kilkaset złotych. Niewygórowana cena za spokój i ukojenie.

Klikam “Kup teraz” i opłacam warsztat. Jako człowiek terapii zdaję sobie sprawę, że to, na co właśnie się zdecydowałam, z punktu widzenia nauki jest co najmniej wątpliwe. I żeby była jasność: do tej pory daleko mi było do podobnych ekstrawagancji. Nie czytam horoskopów, trudno mi empatyzować z antyszczepionkowcami, nie biorę udziału w protestach przeciwko skrytemu nękaniu za pomocą fal z mikrofalówek.

Czy jestem przygotowana na to, co wkrótce zobaczę? Bynajmniej. Ale po kolei… 

Wiedza, która spłynęła

Bert Hellinger to niemiecki psychoterapeuta, który wbrew obiegowej opinii wcale nie odebrał solidnego psychologicznego wykształcenia. A w zasadzie żadnego psychologicznego wykształcenia. Studiował, ale teologię, filozofię i pedagogikę, a i to nie do skutku, bo żadnego z tych kierunków nie ukończył.

Przez 25 lat żył w zakonie, z czego przez 16 na misji u Zulusów, jednego z plemion Południowej Afryki. To wtedy  zainteresował się wpływem relacji rodzinnych i historii przodków na nasze tu i teraz.

Po wystąpieniu z zakonu poświęcił się psychoterapii, a jednym z przełomowych momentów miał okazać się dla niego kurs terapii Gestalt. Niedługo później, czerpiąc z wiedzy, która miała na niego “spłynąć”, i różnych metod pracy terapeutycznej, wypracował własną, nazywaną "metodą ustawień rodzinnych". 

O co w niej chodzi? Według Hellingera przyczyną wszystkich naszych problemów są konflikty rodzinne, a podczas sesji możemy je naprawić poprzez pojednanie się z członkami naszej rodziny, zarówno tymi żyjącymi, jak i martwymi.

Uważa, że na życie mogą wpływać wydarzenia, które w naszej rodzinie miały miejsce nawet na długo przed naszymi narodzinami. W swojej metodzie szczególnie skupia się na takich, które mogły zaburzyć tzw. naturalny porządek. Są wśród nich: poronienia, aborcje, zabójstwa i nagłe śmierci, zbrodnie wojenne, porzucenia, wykluczenia, wyrządzone zło. Ustawienia Hellingera – poprzez uznanie, pojednanie i wybaczenie – mają ten “naturalny porządek” przywracać. 

Jak wygląda sama sesja? Najczęściej bierze w niej udział od kilku do kilkunastu osób, które “odgrywają” wzajemnie role członków swoich rodzin.

Dr Bartosz Zalewski, psycholog, psychoterapeuta i wykładowca Uniwersytetu SWPS, w rozmowie z Ewą Plutą dla SWPS: “Prowadzący wybiera reprezentantów osób żywych i zmarłych, następnie „ustawia” ich w przestrzeni we wzajemnej relacji do siebie. Reprezentanci zaczynają zachowywać się, jakby byli rzeczywistymi członkami rodziny. Dzięki temu ma wyjść na jaw to, co naprawdę się w niej dzieje”.

Reprezentanci mają więc współodczuwać z rzeczywistymi uczestnikami odgrywanych zdarzeń, jeśli tylko posłuchają swojej intuicji i poddadzą się sygnałom płynącym z ciała. Według Hellingera umożliwia to pole morficzne, które łączy nas z pozostałymi istotami na planecie. Efekt? Reprezentanci zaczynają płakać, tupać nogami ze złości, wygrażać sobie pięściami, ale też przytulać się i witać radośnie niczym rozdzieleni przed laty kochankowie czy utracone rodzeństwo. 

W skrócie chodzi o to, że każda istota ma pole wszystkowiedzące, w którym zapisano wydarzenia z dalekiej przeszłości. Jeśli na przykład pańska prababcia zdradzała pradziadka, to jest to zapisane w pańskim polu i może na pana źle wpływać. Trzeba więc ustawić ludzi w symboliczny układ, postawić jako prababkę kogoś tam i potem poprzestawiać tak, żeby było dobrze. Pytam kiedyś takiego hellingerowca, jak można się nauczyć widzieć to pole. A on na to, że nie wie, bo to nie nauka, ale sztuka. Dr Tomasz Witkowski w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim (Wysokie Obcasy)Polski psycholog, pisarz, publicysta i epistemolog psychologii.

Tyle jeżeli chodzi o teorię. Zapraszam na praktykę. 

Zwykły krąg

Kwiecień 2022, piątkowy poranek, jedna z zabytkowych kamienic łódzkiego śródmieścia. Do sali, w której ma odbyć się warsztat, wchodzę dziesięć minut przed czasem. Na środku stoi kilkanaście krzeseł ustawionych w okręgu, a skojarzenie z terapią grupową pojawia się samo.

Poza tym przestrzeń jest niemal pusta: w rogu sali trzy egzotyczne doniczkowe kwiaty, dalej mała lodówka z napojami, na parapecie paczka Ptasiego Mleczka. Kilka miejsc jest już zajętych. Szybko zaczynam kalkulować, które powinnam zająć ja (“nie tyłem do drzwi, nie przodem do lustra, nie pierwsze z brzegu, bo jak trzeba będzie coś mówić, to pójdę na pierwszy ogień”). Ostatecznie zajmuję trzecie krzesło, licząc od lewej.

Do sali wchodzą kolejne kobiety, a ja zastanawiam się, kim są i co takiego wydarzyło się w ich życiu, że znalazły się tu razem ze mną. Jestem jedną z najmłodszych uczestniczek, najstarsze są na oko koło sześćdziesiątki. Potem dowiem się, jak różnorodną grupę tworzymy.

Są wśród nas: nauczycielka, sprzedawczyni z osiedlowego sklepu, księgowa, rolniczka, a nawet lekarka. To, co nas łączy, to poszukiwanie spokoju i wolne kilka stów. Patrzę na te kobiety i im współczuję. 

Punktualnie o 8:00 do sali wchodzi prowadząca. Nie przypomina szamanki, nie ma na sobie jutowego worka, tatuaży, dziwnie splecionych włosów ani dziesiątek kamieni na szyi, z których każdy miałby inną moc. Gdyby zamienić ją miejscami z dziewczyną, która chwilę temu sprzedawała mi kawę w piekarni za rogiem, nic nie wzbudziłoby moich podejrzeń.

Zaczynamy od rytuału oczyszczania pomieszczenia białą szałwią. Niektórzy wierzą, że to roślina, która pozwala zdejmować rzucone uroki i uwalniać od negatywnej energii ludzi, miejsca i przedmioty. Prowadząca podpala suszone liście i okadza nimi naszą salę. Wszystko zgodnie z zasadami: szałwię trzyma w prawej ręce, a specyficznie pachnący dym rozprowadza od drzwi w prawą stronę. 

Największa porażka twojego życia

Warsztat zaczynamy od ćwiczenia, które pozwoli nam osadzić się bardziej w tu i teraz. Mamy dobrać się w pary i wyobrazić sobie, że osoba naprzeciwko nas to największa porażka lub strata, jakiej doświadczyliśmy. “Absurd, ale mogło być gorzej” – myślę – i staję obok blondynki, która chwilę przed ósmą zajęła krzesło po mojej lewej stronie.

Czas start.

W pierwszej rundzie to ja jestem jej porażką. W mojej głowie brzmi to bardzo zabawnie, bo zawsze myślałam, że to określenie zarezerwowane dla osób, z którymi w życiu nam nie wyszło.

Dziewczyna patrzy na mnie, jakby ją to bolało, a ja nie wiem, gdzie mam podziać wzrok. Ma łzy w oczach. Nie chcę podtrzymywać tego spojrzenia, zaczynam najzwyczajniej w świecie czuć się winna jej stanu, bo przecież to ja jestem tą porażką, to przecież przeze mnie się tak czuje (sic!). Nagle słyszę głośne tąpnięcie.

Kobieta z pary obok upada na ziemię. 

To, co się z nią dzieje, przypomina atak padaczki. Stoję jak sparaliżowana i patrzę w jej stronę, ale nikt poza mną nie przerywa ćwiczenia.

– Wszystko jest dobrze – mówi dziewczyna z mojej pary, patrząc na mnie jak gdyby nigdy nic. “Jak, ku**a, dobrze?” – myślę, chcąc jak najszybciej się stamtąd ewakuować. Prowadząca zauważa moją reakcję, idzie w moim kierunku.

– To zupełnie normalne, tak działa pole morficzne, to pole podpowiada jej, jak ma się ruszać – mówi, ale widząc, że nie rozumiem, dodaje po chwili:

- Boisz się?

– Tak – odpowiadam.

– Dlaczego jej nie pomagamy? Dlaczego nikt nie dzwoni po pogotowie?

– Każda z nas ma telefon. Gdyby coś się działo, wezwiemy pomoc. Wszystko jest dobrze. Możesz przerwać ćwiczenie i usiąść – mówi, a ja opuszczam krąg, czując, że zepsułam zabawę.

Moje miejsce w parze zajmuje prowadząca. Gdy “wchodzi” w ćwiczenie i staje się największą porażką blondynki, zaczyna poruszać się w dziwny sposób. Człapie, głośno stukając butami, chodzi w kółko. “Tak działa pole morficzne” – przypominam sobie i siadam na swoim miejscu.

W pseudoteorii Hellingera jest zawarte twierdzenie, że za cierpienie odpowiada tylko jedno wydarzenie z przeszłości. To znaczy, że na skomplikowane problemy można znaleźć łatwe rozwiązanie. Jest to kwintesencja psychologicznego populizmu. Ma być szybko i spektakularnie.Dr Bartosz Zalewski w rozmowie z Ewą Plutą dla SWPSpsycholog, psychoterapeuta i wykładowca Uniwersytetu SWPS

Przechodzimy do właściwej części warsztatu.

Powiedz: kocham cię siostrzyczko

W centralnej części kręgu przy prowadzącej pojawia się gorące krzesło. Gorące, bo będziemy zajmować je po kolei. W kręgu odtwarzana będzie historia tej, która w danej chwili będzie siedziała na krześle. Oczywiście najpierw musi podzielić się z nami swoim problemem.

– Ile z was jest na ustawieniach po raz pierwszy? – pyta prowadząca, a ja i pięć innych dziewczyn nieśmiało podnosimy ręce. Prowadząca kiwa głową. – Czy któraś z was chciałaby być pierwsza? Odwracam głowę tak jak wtedy, gdy na matematyce pani wywoływała nas do tablicy.

Zgłasza się Aneta, na oko około trzydziestoletnia. Ma w sobie subtelność, której jej zazdroszczę, choć chwilami mam wrażenie, że jest tak delikatna, że mogłaby złamać się w pół. 

Aneta siada na krześle. Opowiada o trudnej relacji z mamą i o tym, że jakoś jej w życiu niewygodnie. Pojawiają się łzy.

– Czy w rodzinie było poronienie? – pyta prowadząca po chwili. Aneta kiwa głową, pociągając nosem.

– Tak, miałabym siostrę, moja mama nie donosiła tej ciąży.

– Ty nie możesz do życia, jeżeli ona nie może – mówi prowadząca w zadumie.

– Wybierz z kręgu swoją reprezentantkę (Aneta wskazuje jedną z nas), wybierz reprezentantkę swojej mamy (Aneta wskazuje drugą), wybierz swoją nienarodzoną siostrę (Aneta wskazuje trzecią osobę, a ja czuję, że to za dużo). 

Dziewczyny wchodzą do kręgu i od tej pory to pole morficzne ma mówić im, jak mają się zachowywać.

“Nienarodzona siostra” kładzie się na ziemi, “matka” siada obok, patrząc w jej stronę. Dziewczyna, która w tym układzie jest Anetą, stoi z boku z opuszczonymi ramionami. Głowa opada jej coraz niżej i niżej i zaraz naprawdę złamie się w pół.

– One razem, ty z boku. Mama nie może cię widzieć, bo patrzy w stronę siostry. Ona nigdy nie przepłakała tej straty. Czy w domu mówiło się o poronieniu? – pyta prowadząca, zwracając się do Anety.

– Nigdy. Dowiedziałam się przez przypadek, gdy miałam 26 lat – odpowiada dziewczyna.

– Chcesz wejść do kręgu i zająć swoje miejsce?

– Tak – Aneta wstaje z gorącego krzesła i zajmuje miejsce swojej reprezentantki.

“Matka” podchodzi do “nienarodzonej siostry”, obejmuje ją i głaszcze. Aneta zaczyna płakać.

Hellingerowscy ustawiacze są mistrzami w zadawaniu pytań, po których ludzie zaczynają przeżywać silne emocje, m.in. płakać.Dr Bartosz Zalewski w rozmowie z Ewą Plutą dla SWPSpsycholog, psychoterapeuta i wykładowca Uniwersytetu SWPS

– Mamo, czemu zawsze byłam na drugim miejscu? Czemu nigdy nie potrafiłaś mnie tak kochać? – pyta reprezentantki swojej matki, a ja jestem przerażona, bo widzę prawdziwe cierpienie.

– Takie to było, Aneta. Mama dała ci najpiękniejsze, co miała. Jeżeli możesz, pokłoń się temu doświadczeniu i powiedz: takie to było, mamo, taką cię miałam.

Aneta powtarza niepewnie, połykając słowa.

– A teraz podejdź do siostry i powiedz: kocham cię siostrzyczko, całe życie za tobą tęskniłam, od dzisiaj ja za siebie i ty za siebie.

Aneta podchodzi i powtarza, przytulając “siostrę”. Pod koniec, gdy ociera łzy rękawem, na jej twarzy widzę ulgę. 

On nie ma swojego miejsca w tej rodzinie

Czwarta z kolei jest Maria. Maria ciągle się boi, że coś straci, choć nigdy jeszcze niczego nie straciła.

– Kto stracił w rodzinie? – pyta prowadząca.

– Oj, dużo było strat. Babcia straciła trzech braci w trakcie wojny. I ojca. A mama narzeczonego. Utopił się nad rzeką, kiedy ratował kolegę. Kolega przeżył, on nie  – opowiada Maria.  

– Dużo strat, one cały czas pracują. Wybierz z kręgu ich reprezentantkę.

Maria kiwa głową w stronę jednej z nas.

– Teraz wybierz mamę i babcię.

Maria wybiera.

– Jest tata?

Maria przytakuje i wskazuje reprezentantkę ojca.

– I wybierz siebie.

W rolę Marii będzie wcielała się Aneta. Dziewczyny stają w polu. “Matka” przy “babci”, trzymając ją za rękę, “ojciec” na drugim biegunie, Aneta pośrodku. 

– Dużo cierpienia. Czy tata pije?

– Nie, ale gra. Jest hazardzistą.

– Uzależnienie. On nie ma swojego miejsca w tej rodzinie. Mężczyźni nie mają miejsca w tej rodzinie.

– Tak, chyba tak – odpowiada Maria.

– A mama i babcia tak blisko, tak blisko w swoich stratach, ty pomiędzy nimi a ojcem – kontynuuje prowadząca.

– Jak się czujesz? – zwraca się do Anety, która w polu reprezentuje Marię.

– Trudno, duszno, chcę odejść.

– Odejdź – zachęca.

Aneta odchodzi na drugi koniec sali.

– Dopiero tu czuję się bezpiecznie.

– Tak, pomiędzy nimi trudno. By wyjść do życia, Maria musi się oddalić. 

Myślę, że te seanse tworzone najpewniej na bazie psychodramy i być może zbiorowej hipnozy, cieszą się takim wzięciem, bo ludzie w nich uczestniczący bardzo chcą pewne rzeczy ujrzeć i przeżyć. Sądzę, że wszystkim, którzy biorą udział w tym szaleństwie, udziela się euforia i zapał charakterystyczne dla większości nowych metod terapi. Prof. Dariusz Doliński w rozmowie z Anną Szulc (Polityka)Psycholog, członek Komitetu Nauk Psychologicznych PAN oraz dziekan zamiejscowego wydziału SWPS we Wrocławiu.

Idź do taty. Już wolno

Jako ostatnia na gorącym krześle siada Bogusia. Bogusia opowiada o ojcu, którego nie było, bo siedział i kochanku, którego nie było, bo zmarł. Gdy mówi o tym drugim, zanosi się łzami. Widzę, jak jest jej trudno i mam ochotę ją przytulić.

– A jak mama się miała z tatą? – pyta prowadząca.

– Nie miała się. Ciągle na niego gadała. Jak poszedł siedzieć, to się rozstali. Niby nie miała nic przeciwko temu, żebym chodziła na widzenia, ale jak wracałam, to była jakaś inna.

– Mama nie puszczała do taty, czyli nie puszczała do świata.

– Niby puszczała, ale tak naprawdę to nie. Tata zmarł cztery lata temu – mówi Bogusia.

– A kochanek? To była prawdziwa miłość, prawda?

– Oj tak, nie mogę mu wybaczyć. Nie mogę mu wybaczyć, że nie żyje.

– Wybierz z kręgu siebie, mamę, tatę i swojego partnera.

“Jasny gwint, ona patrzy na mnie” – myślę, ale jest za późno na jakąkolwiek reakcję, bo jej ręka jest już skierowana w moją stronę.

– Będziesz mną – pyta?

– Jasne – odpowiadam cicho.

Wkrótce w kręgu pojawiają się kolejne reprezentantki. “Partner” staje za mną, mocno trzymając mnie za ramiona, “tata” ustawia się na wyciągnięcie ręki, ale pomiędzy nim a mną staje reprezentantka matki.

– Mam ochotę go odepchnąć, szarpać, muszę odejść – mówi po chwili.

Zaczyna wygrażać pięściami. Oddala się. Kręci mi się w głowie. Nie wiem, czy to leki, emocje, placebo czy naprawdę “zbiorowa hipnoza”.

– Bogusia, chcesz wejść na swoje miejsce?

– Tak – słyszę i z ulgą wychodzę z kręgu.

– Bogusia, oprzyj się na partnerze. Możesz czerpać z tego siłę – mówi prowadząca, a Bogusia wykonuje jej polecenie. “Matka” stoi tyłem na końcu sali, głową opiera się o ścianę.

– A teraz idź do taty. Już wolno.

Bogusia podchodzi i, wtulając się w reprezentantkę ojca, zaczyna głośno płakać. Wkrótce dołączają do nich “partner” i “matka”. Wzruszam się, bo wiem, że dla Bogusi to namiastka kontaktu z tymi, których w jej życiu już nie ma. 

(Podczas seansu - red. ) pojawiają się silne emocje, które konsolidują grupę. To przypomina zjawisko zwierania się sekt. Poza tym seanse mają filmową dynamikę, która może stanowić o ich atrakcyjności. Dr Bartosz Zalewski w wywiadzie z Ewą Plutą

Będziesz zbrodnią

“Magda, chodź do kręgu, będziesz zbrodnią wołyńską” – to zdanie, które z całego warsztatu zapadło mi w pamięć najmocniej. Padło w trakcie ustawienia Moniki, której babcia była uczestniczką wydarzeń z 1943 roku. Nieprzepracowana trauma miała wpływać na losy nie tylko babci, ale też matki Moniki i jej samej.

Trudno mi wyobrazić sobie, jak to jest być rzezią wołyńską i jakie sygnały można wtedy dostawać z ciała, ale nie reaguję na te słowa podobnie jak inne dziewczyny.

Jeżeli kiedyś byłam zdziwiona bardziej niż wtedy, gdy dowiedziałam się, że Michał Wiśniewski nie wie, czym jest “sęp miłości”, to właśnie w tym momencie. Prawdę mówiąc: mam sieczkę w głowie.

Dystansujemy się od tego sposobu ustawień rodziny, w której odżegnuje się od wszelkiej osobistej odpowiedzialności za możliwe następstwa, unika się wszelkiego nadzoru nad jakością postępowania z klientami (np. w formie superwizji). Poddaje się ludzi pewnego rodzaju oddziaływaniu "uzdrawiania", gdzie rozbudzane są nierealne nadzieje przy szerzeniu ekstremalnie upraszczającej współzależności (jak np. że rak piersi jest nieuniknionym następstwem braku poszanowania dla własnej matki). Stanowisko Towarzystwa Systemowego w Niemczech wobec metody ustawień rodzin Berta Hellingera

Nie mówcie nikomu

Sesja dobiega końca, gdy na gorącym krześle usiądzie każda z nas. 

– Z czym wychodzicie? – pyta nas prowadząca, a my po kolei zabieramy głos. “Oczyszczenie”, “ogromna wdzięczność”, “wolność”, “mam w sobie mnóstwo miłości” – mówią kobiety.

– Ja? Ja jeszcze nie wiem – dukam, gdy przychodzi moja kolej. Nie rozumiem tego, co właśnie się wydarzyło, ale ładunek emocjonalny jest tak duży, że nie potrafię go zignorować ani wyśmiać. Zastanawiam się, jak wpłynie na nas ten warsztat.

Twierdzenie, że ustawienia rodzinne są skuteczne, przyjmuje się na podstawie zadowolenia osoby tuż po zakończeniu seansu. Co się dzieje z nią po pół roku – nie wiadomo.Dr Bartosz Zalewski w rozmowie z Ewą Plutą dla SWPSpsycholog, psychoterapeuta i wykładowca Uniwersytetu SWPS

– Przez najbliższe trzy dni nie rozmawiajcie z nikim o tym, co się tutaj wydarzyło. Tyle mniej więcej ta energia będzie w was pracować. Możecie też zauważyć u siebie typowe objawy chorobowe: bóle mięśni, głowy, gorączkę, wymioty czy biegunkę. To zupełnie normalne – mówi na odchodne, a ja cieszę się, że to już za mną.

Szybko opuszczam budynek. 

Tak (nie) pracuje energia

Tego dnia doświadczyłam wielu absurdalnych sytuacji. Bałam się, płakałam, śmiałam się pod nosem. Czy zdecydowałabym się na to jeszcze raz? Nie. Czy czuję, że pomogło mi to otrząsnąć się po rozstaniu? Też nie. Czy wtedy nie widziałam dla siebie innego ratunku? Tak.

Staram się nie oceniać tamtej siebie ani innych kobiet, których cierpienia doświadczyłam. Było przecież prawdziwe, niezależnie od okoliczności. Widzę w tych kobietach osoby poranione tak samo, jak ja, którym tradycyjne metody nie przyniosły ukojenia. Bardziej niż to “gdzie”, staram się dostrzegać to “co” zaprowadziło je wtedy do tamtej sali. 

Wiem, że nie zbadano, co dzieje się z uczestnikami ustawień rodzinnych po sesjach. Wiem, że osoby, które nie poradziły sobie z tym ładunkiem emocjonalnym, lądowały na kozetce – alarmowała w tej sprawie m.in. Ewa Stankowska z Wielkopolskiego Towarzystwa Terapii Systemowej. I przede wszystkim wiem, że nasza prowadząca nie musiała mieć żadnych uprawnień.

Dwa dni później termometr nie pozostawia złudzeń: 37,6. Zaczynam wątpić w swoją racjonalność i zastanawiać się, czy słusznie podeszłam do warsztatu tak sceptycznie.

”Tak pracuje energia” – mam w głowie słowa prowadzącej.

Dwie godziny później sprzątam mieszkanie, a z szafki w kuchni uśmiecha się do mnie test na COVID. Robię pro forma. Chwilę później widzę dwie kreski.

“Mówiłem ci: jedź w samotną podróż. To robi najlepiej na głowę. Nie wiem, co wymyśliłaś z tym warsztatem. Miałaś złapać wiatr w żagle życia, a złapałaś COVID” – śmieje się ze mnie mój szef, gdy opowiadam mu tę historię.

“A tak w ogóle, to nie chcesz o tym napisać?”. 

Imiona uczestniczek warsztatu i szczegóły historii rodzinnych zostały zmienione.