"Gdy wszedłem do środka, powiedziałem tylko 'Jezus, Maria...'. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem"

Aneta Olender
23 sierpnia 2022, 06:26 • 1 minuta czytania
Mazurska wieś Kwik. To tam stado krów, niedożywionych i wycieńczonych, tonęło we własnych odchodach. "Mnóstwo zaległych trupów, potopionych, leżących na dnie. Krowy nie mogły przejść przez te zwłoki... Tego nie da się opisać" – podkreśla Krzysztof Pikiel z OTOZ Animals Działdowo, który opowiada również o tym, z jakimi sytuacjami na wsiach najczęściej spotykają się obrońcy praw zwierząt.
Zgodnie z dokumentacją w gospodarstwie we wsi Kwik miało przebywać 90 krów. Udało się uratować około 44. Fot. OTOZ Animals Działdowo

Sporo dramatów zwierząt już na pewno widział pan w trakcie działania w OTOZ. Jednak to, co zobaczył pan w tej mazurskiej oborze, zaskoczyło?


Gdy wszedłem do środka, powiedziałem tylko "Jezus, Maria...". Czegoś jeszcze takiego nie widziałem, choć widziałem już wiele. Przeglądając zdjęcia z interwencji, a 90 proc. materiału sami robiliśmy, cały czas mam łzy w oczach.

Emocje opadły, adrenalina opadała, ale patrząc w oczy tych zwierząt, po prostu chce się człowiekowi płakać. Nie miałem do czynienia z tak potworną interwencją, aczkolwiek w historii OTOZ Animals takie były, choćby niesławne schronisko w Radysach.

Co właściwie zastali państwo, kiedy pojawili się na miejscu?

Zgłoszenie otrzymał Powiatowy Inspektor Weterynarii w Piszu, który, po dotarciu na miejsce około 14, powiadomił policję i prokuraturę. Wtedy zaczęła się interwencja. My dotarliśmy tam około 19, ponieważ wiadomość o tym, co się dzieje, najpierw otrzymał OTOZ Animals w Gdańsku. My byliśmy prawie 170 km od gospodarstwa, ale zebraliśmy się w 15 minut i ruszyliśmy.

Kiedy dotarliśmy, część gnojowicy była już przepompowana, ale krowy i tak stały w niej prawie po pyski – dorosłemu mężczyźnie sięgała praktycznie do pasa.

Problem był o tyle złożony, że ta gnojowica jak bagno wciągała zwierzęta. Gdy któraś z krów się potknęła, zasysało ją. One nie mogły nawet stać.

Słabsze osobniki padały. Ich głowy wyciągaliśmy na powierzchnię i podtrzymywaliśmy, czym się dało, bo topiły się na naszych oczach. Później użyto sprzętu, żeby je wciągnąć. Poza tym nie chciały wyjść z obory lub zawracały do niej, ponieważ nie znały tego, co jest na zewnątrz – zbyt długo przebywały w zamknięciu.

Kolejną przeszkodą było mnóstwo zaległych trupów, potopionych, leżących na dnie. Krowy nie mogły przejść przez te zwłoki... Tego nie da się opisać. Nie ma słów, które oddałyby tamtą rzeczywistość. Zdjęcia pokazują bardzo dużo, ale nie ten potworny smród gryzący w oczy. Gnojowica była bardzo gęsta. Pompa nie była już w stanie tego wypompowywać. Prawdopodobnie zapychała się również szczątkami.

Ile zwierząt udało się uratować?

Walczyliśmy o każde zwierzę. Krowy były obmywane, nawadniane, karmione. Były pionizowane, bo przewracały się na bok, a krowa nie może leżeć na boku. Wszyscy ludzie, którzy tam byli wykonali tytaniczną pracę.

Uratowanych zostało blisko 44 krów. Wywieziono je z tej miejscowości. Rokowania są bardzo ostrożne. Z tego, co wiem, u 20 zwierząt stwierdzono zachłystowe zapalenie płuc. 22 krowy dorosłe i 5 cieląt wydobywaliśmy z gnojowicy. Część była w trochę lepszym stanie – chodziły, nie przewracały się – bo być może stały tam, gdzie gnojowicy nie było tak dużo, ale i tak były niedożywione.

Zastanawiam się, dlaczego ci ludzie nie sprzedali krów? Mieliby za to jakieś pieniądze i nie wyrządziliby krzywdy zwierzętom.

Policjanci w piątek zatrzymali właścicielkę gospodarstwa, a następnego dnia jej 36-letniego syna. Nieoficjalnie wiemy, że kobieta przejęła to gospodarstwo po śmierci drugiego syna. Dwa lata temu, gdy mężczyzna jeszcze żył, kontrolę przeprowadziła tam Powiatowa Inspekcja Weterynaryjna. Wtedy nie było większych zastrzeżeń lub jeśli jakieś były, to drobne. Na pewno ostały usunięte, ponieważ sprawdzono to.

Chyba każdy ma podobne myśli: "Skoro nie dajesz rady, sprzedaj i nie będzie problemu". Jednak w komentarzach pod naszymi wpisami internauci sugerowali, że być może ludzie ci wzięli dotację i nie mogli nic zrobić, bo wtedy musieliby ją zwrócić. To jednak wyjaśni prokuratura. Ja mogę mówić tylko o tym, co widziałem.

Co w takim razie widują inspektorzy OTOZ w trakcie interwencji na wsiach?

Interwencje głównie dotyczą nie zwierząt gospodarskich, ale zwierząt domowych, czyli psów i kotów – szczególnie psów.

Psy na wsi ciągle się źle traktowane?

Są bardzo źle traktowane. Nie mają zapewnionych podstawowych rzeczy, takich, jak choćby przyzwoita buda, która chroniłaby zwierzę przed deszczem, słońcem itd. O kojcu nawet nie wspominam, bo kojec to już jest marzenie.

Jeśli pies jest na łańcuchu, to łańcuch musi mieć co najmniej 3 m długości, a tego też wiele osób nie przestrzega. Nie ma miski z wodą, odrobiny cienia latem. Często brakuje szczepień i leczenia.

Ostatnio mieliśmy interwencję w okolicach Żuromina, podczas której znaleźliśmy suczkę z guzem wielkości dużego grejpfruta na listwie mlecznej. To nowotwór, który w początkowej fazie jest dość prosty do usunięcia. Zwierzę było skrajnie wyniszczone, wychudzone. Miało marną budę, na której środku leżała wielka cegła – chyba po to, by suka miała na czym ten guz opierać.

Miska oczywiście pusta, brak wody, a właściwie brak wszystkiego. Psa odebrała policja, ale niestety nie było szans na uratowanie go. Po badaniach lekarskich okazało się, że są liczne przerzuty do płuc, więc został uśpiony. Takie przykłady można mnożyć. Dzieją się właściwie codziennie.

Uważam, że trzeba o tym mówić głośno, bo może do kogoś cokolwiek dotrze. Niekoniecznie poruszy sumienie u wszystkich, ale wzbudzi strach, bo przecież znęcanie się nad zwierzętami to przestępstwo.

Jak się tłumaczą tacy właściciele?

W najróżniejszy sposób: "To nie mój pies", "Przybłąkał się", "Właśnie mieliśmy to zrobić". Bzdurne tłumaczenia. Jeśli jest to możliwe, jeśli da się z człowiekiem rozmawiać, staramy się nie wzywać organów ścigania. Wszystko oczywiście zależy od sytuacji, ale dajemy jakiś czas na naprawę.

Następnie pojawiamy się, że sprawdzić, czy jest poprawa. Jeśli nie ma, to wtedy już nie ma innej drogi, sprawa trafia do organów ścigania – złożone jest zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Jedna ze spraw o znęcanie się będzie we wrześniu miała finał w sądzie. Mężczyzna kupił zwierzęta z mini zoo w Braniewie – lamę, pięć kóz, kucyka i bażanta. Zwierzęta, które były oswojone, każde miało swoje imię. Okazało się jednak, że w trakcie transakcji podał dane firmy, która nie istniała od jakichś 3 lat, dlatego poproszono nas o sprawdzenie dobrostanu tych zwierząt.

Mężczyzna nie wpuścił nas na posesję. Udało się tam wejść dopiero z policją, ale nie znaleźliśmy żadnych zwierząt. Ten człowiek śmiał się nam w oczy, mówił, że może nas poczęstować kiełbaską z lamy.

Często zdarza się taka, nazwijmy to, bardzo świadoma przemoc wobec zwierząt?

Zdarza się, ale to trudniejsze do udowodnienia. Łatwiej jest, jeśli mamy nagranie. Przykładem jest choćby filmik, na którym widać młodzieńca, który zakatował kota metalową rurką. Wszystko to nagrywała jego dziewczyna. Nie usłyszał wyroku, który w jakikolwiek sposób mógłby satysfakcjonować...

Problemem jest chyba nie to, że przewidziane kary są zbyt niskie, niedolegliwe, ale to, że sądy są łaskawe dla oprawców.

To bardzo niewygodny temat. Nie chciałbym wypowiadać się na temat wyroków. Przyznam jednak, że to, o czym pani mówi, budzi poczucie niesprawiedliwości. Jeśli ktoś znęca się latami nad zwierzęciem i dostaje za to 3 miesiące w zawieszeniu plus karę pieniężną w wysokości 500 zł, to ręce opadają. Za to cierpienie nie ma kary.

Prawo dopuszcza do pięciu lat pozbawienia wolności za szczególne okrucieństwo, a w zwykłych przypadkach do 3 lat, ale nie wiem, czy choćby kilka takich wyroków zapadło.

Nie ma pan czasami dość? Staracie się, walczycie o zwierzęta, a ich oprawcy spokojnie wracają do domu.

Czasami jest zwyczajnie przykro, bo wydaje się, że nasza praca idzie na marne. Pojawiają się myśli "Już nie będę tego robił", ale równie szybko pojawia się refleksja "Jeśli nie zrobię tego ja, to kto zrobi?". I robi się dalej. Myślę, że będę to robił do ostatniego dnia mojego życia.

Czytaj także: https://natemat.pl/418765,skandal-w-schronisku-w-wojtyszkach-nadal-dostaja-pieniadze