Jeszcze sześć lat temu nie potrafił pływać, teraz pokonał Ironmana. Adrian Kostera dla naTemat

Krzysztof Gaweł
24 sierpnia 2022, 06:32 • 1 minuta czytania
189 godzin, 55 minut oraz 20 sekund. Dokładnie tyle zajęło Adrianowi Kosterze pokonanie dziesięciokrotnego Ironmana. Jak tego dokonał? Przecież jeszcze sześć lat temu nie potrafił pływać i chciał tylko rzucić palenie. Tak się to wszystko zaczęło, a dziś 36-latek spełnia swoje marzenia. - Jestem normalnym człowiekiem. Zaczynałem od pracy w szklarni, a teraz jestem tutaj, bo przeszedłem swoją drogę - mówi skromnie w rozmowie z naTemat. I przekonuje, że warto marzyć i krok po kroku iść po swoje. Tak jak on na trasie Ironmana.
Adrian Kostera dla NaTemat po ukończeniu dziesięciokrotnego Ironmana: każdy cel można osiągnąć Fot. Adrian Kostera / Instagram

189 godzin, 55 minut oraz 20 sekund. Osiem dni. Basen, rower, potem bieganie. Nie ma zmiłuj.

Adrian ma 36 lat, ma żonę i synka. A do niedawna miał "normalną" pracę na szklarni. W Holandii, bo tam wyjechał by zarobić na chleb. Jak każdy z nas ma marzenia, jak każdy zmaga się sam z sobą i stawia czoła przeciwnościom. Bieganie? Zaczął sześć lat temu, bo chciał uwolnić się od nałogu. Palił jak smok, jednego za drugim. I się zaczęło.

Do trzydziestego roku życia palił papierosy i mimo iż wielokrotnie próbował nigdy nie dał rady rzucić. Tak, gość który potrafił się zmusić do wytrzymania 76 godzin bez snu i cały czas brał udział w wyścigu nie potrafił powiedzieć "nie" nałogowi, który nim sterował. I wtedy wpadł na genialn pomysł. Uświadomił sobie, że chce coś w życiu zmienić...

Rzucił z dnia na dzień.

A potem postawił na sport, szybko postawił na ultra, by mieć swój cel. I żeby nie wrócić do palenia rzecz jasna. Sześć lat hartowania ciała i ducha. Pracy nad siłą woli i umiejetnością pokonywania przeciwności. A przecież nie potrafił nawet pływać lub nawet zanurzyć głowy w wodzie, a treningi łączył z wielogodzinną pracą w szklarni. Sześć tygodni temu pobił rekord świata w pięciokrotnym Ironmanie w Colmar. A teraz wbiegł trzeci na metę Swiss Ultra Triathlon, niesamowitego wyzwania, dziesięciokrotnego Ironmana.

Wszystko zająło mu osiem dni. Dokładnie: 189 godzin, 55 minut oraz 20 sekund. 38 km pływania, 1800 km roweru i 422 km biegu pokonał szybciej niż wynosił poprzedni, nieaktualny już rekord świata.

- Pracowałem na to w zasadzie przez ostatnich sześć lat, nie tylko przez ostatni tydzień. Żeby coś w ogóle zrobić, to trzeba przestać myśleć, że to jest niewyobrażalne. To jest tylko w naszej głowie, a trzeba widzieć swój cel jako coś możliwego. Na przykład jako drogę od punktu "A" do punktu "B", między którymi istnieje jakaś ścieżka, a czasem jakiś kręty labirynt. Bo taka droga nigdy nie jest lekka i prosta, ale istnieje. I tak się to zaczyna - opowiada naTemat.

Jak sam przyznaje, poprzeczkę zawiesił tak wysoko, jak się tylko dało.

- To zadziałało od razu i od początku mojej przygody ze sportem postawiłem przed sobą gigantyczne wyzwanie. Dlatego moja droga była tak szybka. Mój cel okazał się potężnym magnesem, który zaczął przyciągać mnie coraz szybciej. Wiele rzeczy przez te sześć lat kreowało się samodzielnie, a moja droga została przekierowana przez różne wydarzenia. Na początku to wszystko odbyło się na zasadzie: co zrobić dla siebie i jaki wielki cel sobie postawić? Tak trochę egoistycznie - uśmiecha się dziś do siebie.

Od początku wiedział, że to będzie wyścig o spełnienie jego marzeń. Marzeń o tym by móc spędzać więcej czasu ze swoim synem, a nie tylko odbierać go ze żłobka, marzeń o tym by móc zapewnić żonie to na co zasługuje i móc wyjechać na długie wakacje i w końcu marzeń o tym by udowodnić sobie, że to on jest panem swego losu, a ograniczenia sam sobie człowiek konstruuje. A Adrian nie lubi się poddawać i nie zrezygnuje z marzeń.

- Jestem normalnym człowiekiem, który żyje tak, jak każdy inny człowiek. Zaczynałem od pracy w szklarni, a teraz jestem tutaj, bo przeszedłem swoją drogę. I chcę pokazywać, że każdy kto ma marzenia, nie musi z nich rezygnować. Że istnieje droga, że każdy cel można osiągnąć. Trzeba tylko w nie wierzyć i każdego dnia stawiać jeden krok - przekonuje nasz człowiek z żelaza.

- To długa i żmudna praca, trzeba być sobą i trzeba być konsekwentnym. No bo jak przebiec te 422 kilometry? Trzeba stawiać krok za krokiem i jedno jest pewne. Nie wiadomo kiedy, ale w końcu tych kroków uzbiera się tyle, że pokonasz 422 kilometry - śmieje się Adrian Kostera. On pokonywał je z trudem, wbrew przeciwnościom i zmęczeniu, ale przede wszystkim z radością. Wiedział, że to zrobi. Trochę przeszkadzały puchnące nogi, więc biegł w... klapkach.

- Za każdym razem mam tak samo. Od mojego pierwszego maratonu, triathlonu czy Ironmana, gdy staję na starcie, to tylko jakiś promil myśli mam taki, że to będzie wszystko bolesne, że będzie mnie dużo kosztować. Myślę o tym, jak to wszystko zaplanowałem, jak kiedyś to wszystko obserwowałem z boku i to było moje marzenie. Jak podziwiałem innych, a dziś jestem na starcie z zawodnikami, których kiedyś mogłem tylko oglądać i którzy są dla mnie legendami.

- Teraz rywalizuję z nimi, jak równy z równym. Do tego w tak pięknym miejscu, jak Francja czy Szwajcaria. Cieszę się, że mogę startować i brać udział w takich zawodach. Że zmieniło się moje życie. Nie jestem w pracy na szklarni, tylko stoję na brzegu basenu i za chwilę rozpocznę rywalizację. Że mogę tutaj być - dodał Kostera.

Jak radzi sobie ze zmęczeniem w trakcie rywalizacji?

- Ja tak naprawdę nie toczę ze sobą jakichś wielkich walk. Nie mam nigdy takiego momentu, że chciałbym się wycofać, zrezygnować i poddać się. Czasem mam takie przerażenie, taki moment gdy się reflektuję, że mam na przykład dwa dni przed sobą na rowerze, a ja mam już na stopach otarcia. Nie myślę nigdy tak, że to coś strasznego i że jakoś muszę to wytrzymać. Ja wiem, że to wytrzymam i to jest normalne. Wiem, że i tak ten start ukończę. Cierpienie? Mam na to swoje techniki - zdradził nam sportowiec.

Kluczowa jest mocna głowa i odpowiednie nastawienie.

- Staram się przekierować moje myślenie, by odciągnąć uwagę od bólu. Wszystko, byle nie myśleć o bólu. Przed pierwszym startem na 20 kilometrów w basenie zastanawiałem się, jak przygotować do tego głowę. Żeby się w basenie nie zanudzić, żeby sobie jakoś poradzić. Wymyśliłem sobie tak, że skoro mam 20 kilometrów pływania, to będę co kilometr wspominał każdy rok mojego życia. Od dziesiątego do trzydziestego roku życia: jak była komunia, jak poznałem moją żonę i tak dalej. Miałem o czym myśleć - przyznał.

I w zasadzie w trakcie całej rywalizacji, etap po etapie, rok po roku, przeżył ponownie całe swoje życie. Rozmyślał, przypominał sobie różne wydarzenia. Smak papierosów? Ślub? Pierwsze treningi i pierwszy w życiu triathlon? A może pierwszego Ironmana?

- Jechałem na rowerze przez kilka dni i miałem czas, by szukać tematów do rozmyślań. Albo coś liczyłem. A jak już było naprawdę nudno, to włączałem sobie muzykę. Tak to wyglądało, że biegłem i krzyczałem po tych lasach sam do siebie. W trakcie tego startu bardzo dużo myślałem też o moich relacjach z żoną i z dzieckiem. Znalazłem sporo rzeczy, które można poprawić w przyszłości. Przecież na co dzień człowiek nie ma za wiele czasu, by pomyśleć o czymś przez trzy kolejne dni intensywnie. To dużo daje i to jest w tym wszystkim niesamowite - przyznał Adrian.

I jak przekonuje, ten Ironman to nie było dla niego coś niewyobrażalnego.

- Ja jestem na tyle wytrenowany, że cały ten dystans nie był dla mnie piekielnie trudny, jak może się ludziom wydawać. Podchodzę do tego tak, jak ktoś do 10 kilometrów biegu. Wiesz, że się zmęczysz. Że będzie bolało. I tak to działa. Dla kogoś takim biegiem jest maraton, dla innego Ironman, a dla mnie dziesięciokrotny Ironman. Ten dystans nie wywołał w moim organizmie jakiegoś potwornego zmęczenia, czy ryzyka kontuzji - przekonuje.

Zdążył odpocząć, nacieszyć się z miejsca na podium i już nawet lekko potrenować.

- Już po zakończeniu rywalizacji trenowałem na rowerze, wstałem rano wypoczęty. A teraz najważniejsze jest odpowiednie jedzenie i nawadnianie. Mam jeszcze trochę napuchnięte stopy, bo jednak przez osiem dni byłem praktycznie cały czas pionowo i siła grawitacji zrobiła swoje. Nic mi nie dolega, funkcjonuję normalnie i tylko lekko kuśtykam przez te nogi - śmieje się po ośmiu dniach morderczej walki.

Cóż, każdy ma swój horyzont, ale ten Adriana jest bardzo daleko nawet poza większością ultrasów. Jego osiągnięcia są po prostu niebywałe. Ale sportowiec dzieli się swoją wiedzą, swoimi spostrzeżeniami, opisuje swoje przeżycia i tak od samego początku. Nawet wtedy, gdy śledziło go kilkaset osób i tak naprawdę nikt nie zdawał sobie sprawy, z jak znakomitym zawodnikiem i człowiekiem mają do czynienia.

- Od początku chciałem to wszystko robić wykorzystując social media, bo to dawało mi dodatkową motywację. Chciałem opowiadać o tym, co robię i być odpowiedzialnym także przed ludźmi, którzy mnie obserwują. Tak jest łatwiej. Zadziałało to bardzo fajnie, ludzie reagowali, a wielu mówiło, że moja droga ich motywuje. Zaczęło się od chęci uprawiania sportu i pokonywania granic - tłumaczy.

Odpoczynek to jedno, ale on już planuje i ma nowy cel. Jaki?

- Mogę na szybko teraz powiedzieć o moich planach. W przyszłym roku planuję najdłuższy triathlon na świecie. Wyzwanie polega na tym, żeby w ciągu jednego roku w formule triathlonu pokonać dystans 40 750 kilometrów, czyli równowartość obwodu kuli ziemskiej wzdłuż równika. Po więcej zapraszam na moją stronę www: adriankostera.com - zdradził nasz człowiek z żelaza. Zamierza pokonać 1205 km pływania, 31 132 km jazdy na rowerze i 7833 km biegu!

Jeżeli chcecie i macie możliwości, wciąż szuka partnerów do współpracy, by móc skupić się na sporcie i sięgnąć po kolejny cel.

- Jeszcze do zeszłego roku pracowałem na szklarni i trenowałem amatorsko. Ale od tego czasu udało mi się znaleźć sponsorów, którzy opłacali mi wpisowe, czyli udział w zawodach. A cała logistyka, przejazdy, hotele i tak dalej była na mojej głowie. W tym roku, gdy ustanowiłem rekord świata w pięciokrotnym Ironmanie, odezwali się sponsorzy i do Szwajcarii przyjechałem już nie ponosząc żadnych kosztów. Zapraszam każdego, kto chciałby ze mną współpracować - zachęca Adrian Kostera.

Rywalizacja i rekordy? To ważne, ale od początku w jego sportowej drodze chodzi o coś więcej.

- Jakoś naturalnie zmieniło się to wszystko tak, by robić coś dla ludzi. Zrozumiałem, że mamy taką możliwość. Dla nas sport nie jest celem samym w sobie. Jest narzędziem, by przekazywać coś ludziom. Nie musimy wygrywać, to nie jest dla nas cel sam w sobie. Nie muszę się pokazywać jako ktoś niezłomny i nieskazitelny, jak Bóg wie kto - zakończył Adrian Kostera, człowiek z żelaza, który pokonał dziesięciokrotnego Ironmana jako trzeci na świecie.