Traktat 2+4 ważniejszy niż decyzja z 1953 r. PiS ws. reparacji otwiera puszkę Pandory
Czwartkowym spotkaniem na Zamku Królewskim w Warszawie Jarosław Kaczyński po raz kolejny uruchomił reparacyjną machinę i politykom swojej partii dał jasny sygnał, że mogą się ostro wypowiadać na temat Niemiec. Niektórzy, jak na przykład Marek Suski, potrafią jednak odlecieć.
– Niemcy mówią, że są cywilizowanym krajem, że przestrzegają międzynarodowych zasad. No, to jeżeli są cywilizowanym krajem, to powinni przystąpić do negocjacji i wypłacić nam reparacje. A jeżeli mówią "nie", to są tacy sami jak Rosja – wypalił Suski w Polskim Radiu.
Traktat 2+4 ważniejszy niż decyzja z 1953 roku
Tymczasem o tym, że nie otrzymamy złamanego grosza, tuż po konferencji Kaczyńskiego poinformowało niemieckie MSZ. "Polska w 1953 roku zrzekła się dalszych reparacji" – napisano w komunikacie, a rzecznik resortu przekazał mediom, że "sprawa jest zamknięta".
Nadzieję na reparacje PiS wiąże właśnie z podważeniem decyzji PRL-owskiego rządu z lat 50., ale za Odrą przypominają też o innym – kluczowym – Traktacie o ostatecznym uregulowaniu w odniesieniu do Niemiec. To umowa międzynarodowa z 1990 roku, a więc z czasu, kiedy Polska była już wolnym krajem. Dlaczego był on tak ważny, że władze RFN wymownie o nim przypominają?
Dokument potocznie nazywany jest "Traktatem 2+4", gdyż w moskiewskich negocjacjach uczestniczyły Niemcy podzielone jeszcze na RFN i NRD, a także cztery mocarstwa alianckie z czasów II wojny światowej: USA, ZSRR, Wielka Brytania i Francja.
Na specjalnych warunkach traktat po części negocjowała też Polska. I jeszcze raz: już nie Polska Rzeczpospolita Ludowa, a wolna i demokratyczna III RP potwierdziła wówczas decyzję z 1953 roku. Jak to później ujęto w ekspertyzie Bundestagu, "Polska w ramach negocjacji traktatowych co najmniej milcząco zrezygnowała z dochodzenia reparacji wojennych".
Najwyraźniej w obozie władzy albo o tym nie wiedzą, albo wiedzieć nie chcą.
Polska i "Traktat 2+4"
Traktat otworzył drogę do zjednoczenia Niemiec, podczas rozmów omawiano dodatkowo kształt granic na Odrze i Nysie Łużyckiej, przynależność Niemiec do struktur międzynarodowych czy wielkość jej armii. Odbyły się cztery rundy konferencji, a w trzeciej – w Paryżu – uczestniczyła także Polska. Uzgodniono wówczas między innymi, że zjednoczone państwo niemieckie potwierdzi istniejącą granicę w stosownej umowie ze stroną polską. Wszystkie ustalenia potwierdzono w układzie zjednoczeniowym, w którym Niemcy wyrzekły się roszczeń terytorialnych wobec innych państw i zobowiązały do niewysuwania ich w przyszłości.
Paryskie postanowienia w zakresie niemieckiego zobowiązania do traktatowego uregulowania kwestii granicy z Polską przypieczętowano osobnym Traktatem o potwierdzeniu istniejącej granicy polsko-niemieckiej. Podpisano go 14 listopada 1990.
Mrzonkami o reparacjach PiS otwiera puszkę Pandory
Dr Janusz Sibora, historyk i badacz dziejów dyplomacji oraz protokołu dyplomatycznego, nie ma wątpliwości, że nowy raport ws. reparacji "jest szyty na miarę polityki PiS". – To stosunkowo łatwe i tanie szukanie sukcesu w polityce wewnętrznej – ocenił w rozmowie z naTemat.
Jednak wewnętrzna rozgrywka Kaczyńskiego i jego wiernych ludzi z partii tym razem wymyka się daleko poza granicę naszego kraju. Polska w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości, zamiast przedstawiać się światu jako słuszna ofiara hitlerowskich Niemiec i potężnego zła z lat 1939-1945, może niedługo uchodzić za kraj chcący wrócić do czasów sprzed "Traktatu 2+4".
Już kilka chwil po czwartkowym show Kaczyńskiego na Zamku Królewskim w Warszawie po zachodniej stronie Odry media przypomniały, że kiedy w 1990 roku Polacy potwierdzili decyzję z 1953 roku, Niemcy pogodzili się z "ostateczną utratą ziem wschodnich".
A co, jeśli wyrzucilibyśmy do kosza obecny porządek na politycznej mapie Europy? RFN natychmiast mogłaby domagać się nas zwrotu utraconych terenów. Bo dlaczego nie? Warmińsko-mazurskie, zachodniopomorskie, lubuskie, dolnośląskie... Olbrzymia część Pomorza i Wielkopolski, województw opolskiego i śląskiego. Jedna trzecia dzisiejszej Polski. 10 milionów ludzi.
Nikt z obozu władzy nie wyjdzie jednak na mównicę i nie powie, że powrót do pozycji sprzed "Traktatu 2+4" kosztowałby nas o wiele więcej niż te 6,2 bln zł.