Kolejna kuriozalna decyzja federacji. Polska kadra wraca do domu już po jednym meczu MŚ

Krzysztof Gaweł
24 września 2022, 22:11 • 1 minuta czytania
Polskie siatkarki wygrały w Arnhem mecz inaugurujący mistrzostwa świata siatkarek z Chorwatkami (3:1) i już po jednym spotkaniu wracają do kraju z Holandii. To istne kuriozum, bo nie dość, że nasz zespół musiał lecieć tysiąc kilometrów w jedną stronę, to po kilku dniach wraca do kraju i musi czekać na drugi mecz aż cztery dni. FIVB i tym razem nas nie zawiodła i zgodziła się na kuriozalny początek mundialu.
Kolejna kuriozalna decyzja federacji. Polska kadra wraca do domu już po jednym meczu MŚ Fot. Volleyball World / FIVB

Polskie siatkarki w piątek w Arnhem rozpoczęły rywalizację w mistrzostwach świata siatkarek i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do Holandii poleciały tylko na jeden mecz. Tak, bo pozostałe starcia fazy grupowej zagrają w Ergo Arenie w Gdańsku, ale na ten jeden jedyny pojedynek musiały lecieć we wtorek aż 1000 kilometrów w jedną stronę. Na miejscu trenowały, spotkały się z rodakami, wzięły udział w prezentacji i otwarciu MŚ.

A potem wyszły na parkiet, by wygrać pierwszy mecz w turnieju. W piątek w Arnhem zagrały swój pierwszy mecz w finałach mistrzostw świata od 12 lat. Zaczęły świetnie, miały moment poważnego kryzysu, ale na koniec pokazały wielką siłę na parkiecie i wygrały bardzo ważny mecz z Chorwacją 3:1 (25:19, 21:25, 25:23, 25:15). Pierwszy krok w stronę awansu z grupy został wykonany, drugi możemy postawić we wtorek w meczu z Tajlandią.

Czyli dokładnie za trzy dni. Wszak teraz Biało-Czerwone muszą wrócić do kraju, odpocząć po podróży, potrenować na miejscu i odetchnąć na tyle, by móc wrócić do rywalizacji w finałach MŚ. Do końca pierwszej części mistrzostw rywalizować będziemy już w Ergo Arenie w Gdańsku, więc na jeden mecz zespół Stefano Lavariniego musiał lecieć 2000 km i tracić kilka dni, które można było wykorzystać znacznie lepiej.

Powód? Decyzja władz FIVB, które zgodziły się na pomysł Holendrów i niecodzienne otwarcie turnieju. Miejscowi ściągnęli wszystkoe drużyny do Apeldoorn, gdzie w czwartek na scenie zaprezentowano finalistki MŚ i zorganizowano imprezę. Bawiło się na niej około 4000 ludzi, wszystko nie wyglądało zbyt efektownie i można śmiało powiedzieć, że całą ceremonię śmiało można było odpuścić. Ale FIVB się uparła i trzeba było lecieć.

Do tego w trakcie prezentacji w przypadku naszej reprezentacji nie obyło się bez zgrzytu. Biało-Czerwone wybiegły na scenę ustawioną w centrum miasta w rytm szlagieru zespołu Weekend "Ona tańczy dla mnie" i nie kryły, że gospodarze mocno je zaskoczyli. – Byłyśmy zaskoczone, a niektóre dziewczyny były zszokowane – mówiła Weronika Szlagowska, nasza skrzydłowa. Siatkarek o zdanie nikt nie zapytał...

Nasz zespół wrócił na szczęście do kraju i od niedzieli zaczyna spokojną pracę przed wtorkowym meczem z Tajlandią, tymczasem nasze rywalki w sobotę grały w Arnhem na stadionie GelreDome, który zamieniono na trzy boiska do siatkówki na czas MŚ. Na początek rywalizacji w grupie B faworyzowane Turczynki sensacyjnie uległy Tajlandii (2:3), a Dominikana odprawiła Koreę Południową (3:0). Teraz każda z tych ekip również rusza w podróż do Gdańska.

To nie pierwsza idiotyczna decyzja FIVB, dość wspomnieć niedawne MŚ siatkarzy i decyzję władz siatkarskich - o którą żadna z drużyn nie prosiła - by rozstawić Polskę i Słowenię po fazie grupowej, co paradoksalnie skomplikowało nam drogę po medal. Działacze światowej federacji nie zawodzą i brodzą w oparach absurdu od lat. Dlaczego tak się dzieje? Bo mogą.