"Mieszkanie o wielkości 9 m2" to nie mieszkanie. "Nawet miejsce parkingowe musi być większe"
- "Wyborcza" opublikowała tekst, w którym lokatorka kawalerki o rozmiarze 9 metrów kwadratowych zachwala mieszkanie na takiej przestrzeni
- Minimum mieszkaniowe w Polsce wynosi 25 metrów kwadratowych
- Eksperci tłumaczą, co idzie w parze z promowaniem mikroskopijnych mieszkań
Internet ma to do siebie, że czasem, niczym morze, wyrzuca na brzeg stare tematy. Drugie życie dostał ostatnio tekst "Wyborczej" o dziewczynie, która mieszka na dziewięciu metrach kwadratowych i bardzo sobie to chwali.
To stary tekst gazety, który ta "odgrzała" po poblisko dwóch latach na Facebooku. W konsekwencji na bohaterkę spadła lawina komentarzy i hejtu.
Tymczasem na wstępie warto zauważyć, że Lilka Charniuk, która mieszkała na dziewięciu metrach, przeprowadziła się od tego czasu dwa razy i wprost przyznała, że jej minimalizm był wymuszony.
Nic dziwnego. Dziewięć metrów kwadratowych to blisko 3 razy mniej, niż przewiduje ustawa, a limity nie wzięły się z niczego. Jak zgodnie przyznają eksperci, wmawianie ludziom, że to dobre rozwiązanie, jest szerzeniem patologii. Ale również nie wzięło się znikąd.
12 metrów kwadratowych progiem patologii już 70 lat temu
– W latach 90. miałam okazję mieszkać kilka lat w uniwersyteckim Hotelu Asystenta, w pokoju o metrażu zbliżonym do dzisiejszych "mikroapartamentów" i z całą stanowczością mogę powiedzieć, że wmawianie komuś, że da się tak żyć przez lata, jest mówieniem o patologii mieszkaniowej – mówi dr Iwona Borowik, socjolożka z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jak tłumaczy, już w latach 50. XX wieku we Francji, minimum przestrzeni mieszkaniowej wyznaczone dla jednej osoby to 12 metrów kwadratowych.
– Już wtedy uważano to za próg patologii mieszkaniowej, zapewniający minimum przestrzeni osobistej i minimalne warunki mieszkaniowe – komentuje w naTemat.pl socjolożka.
Jak tłumaczy dr Iwona Borowik, wprowadzanie takich rozwiązań, jak tzw. mikroapartamenty promowane jako "pełnowymiarowe" mieszkania, nie tylko psuje rynek mieszkaniowy, ale też obniża jakość mieszkania i mieszkalnictwa oraz wymagań i oczekiwań z nimi związanych. Degraduje również potrzeby indywidualne i społeczne.
O tym mówi także sama najemczyni ze słynnego artykułu "Wyborczej". Jak tłumaczy, zamieszkała tam, bo nie miała pieniędzy na mieszkanie w "normalnej, ludzkiej kawalerce".
– Uważam, że to jest okrutne (...), że nie mając wyboru tak naprawdę, lądujemy w takich przestrzeniach – wyjaśniła Lilka Charniuk w filmiku-komentarzu.
Kawalerka 25 metrów za 2500 złotych
Dawid jest studentem drugiego roku, który miał mieć zagwarantowane mieszkanie we Wrocławiu od października. Właściciel poprosił o wyprowadzkę na wakacje, bo chciał zrobić remont. Na tydzień przed rozpoczęciem roku akademickiego okazało się niestety, że właściciel umowę wypowiedział, bez podawania przyczyny.
Dawid mówi, że może się sądzić, ale co to da, skoro nie ma gdzie mieszkać. Jak mówi, w tym momencie jest w sytuacji, w której nie pogardzi niczym. Był gotów wynająć 26-metrową kawalerkę za 2500 złotych, ale gdy zadzwonił, okazało się, że ogłoszenie jest już nieaktualne.
Zdaniem Jakuba Nowotarskiego z największego wrocławskiego ruchu miejskiego "Akcji Miasto", to co dzieje się dziś na rynku mieszkaniowym w dużych miastach, jest dowodem na to, jak źle działają samorządy.
Te, jak podkreśla aktywista, mają możliwość tworzenia własnego zasobu lokalowego, które mogłoby stać się realną alternatywą dla najmu prywatnego (i dla wielu osób jedyną możliwością), ale często z tego nie korzystają.
– Dekadę temu główny urbanista Wrocławia oficjalnie powiedział, że sposobem gminy na radzenie sobie z niewystarczającą liczbą mieszkań, jest sprzedawanie deweloperom działek na polu kukurydzy. Skoro taką wówczas przyjęto politykę, dziś mamy to, co mamy – komentuje aktywista.
Jak podkreśla, deweloperom oddano potężną broń, którą jest zarządzanie gospodarką mieszkaniową miasta. Ci zabijają nią rynek.
– Trudno się dziwić, że ktoś decyduje się na kupno dziewięciu metrów, skoro na nic go nie stać. Kiedyś jeszcze można było się zadłużyć na 30 lat. Dziś, kiedy nikt nie ma zdolności kredytowej, a popyt na rynku najmu jest większy od podaży, trudno się dziwić, że ludzie rzucają się na patodeweloperskie kawalerki, które jeszcze sobie chwalą – komentuje Jakub Nowotarski.
Dodaje, że dziewięć metrów kwadratowych to mniej niż musi mieć miejsce parkingowe. Faktycznie, zgodnie z przepisami miejsce postojowe dla samochodu musi mieć minimalnie 11,5 metra kwadratowego.
Czym są mikroapartamenty?
Tworzenie pseudo kawalerek i wmawianie ludziom, że to mieszkania, które przeznaczone są do życia na wiele lat, powinno być nielegalne. Zwłaszcza że tak też mówią przepisy, bo mieszkanie to minimum 25 metrów kwadratowych. Zatem mikroapartament nie jest mieszkaniem i nazywanie go w ten sposób jest zwyczajnym kłamstwem.
Jak mówi Przemysław Samocki z Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego we Wrocławiu, mikroapartamenty to nic innego jak lokale usługowe. Zabieg, który stosują deweloperzy to budowa/wykup budynku lub jego części, z której wyodrębnia się poszczególne pomieszczenia. Później sprzedaje się jako własnościowe.
Nie bez znaczenia jest także cena, bo podatek od takiego lokalu to nie 2 proc., jak w przypadku mieszkania, lecz 23 proc. Suma summarum, wcale nie wychodzi taniej.