Sojusznik Dudy traci grunt pod nogami. W PiS zachwycają się Włochami, ale tu mogą się rozczarować
- 2 października w Brazylii odbędą się wybory prezydenckie. Jeśli żaden z kandydatów nie zdobędzie bezwzględnej liczby głosów, druga tura odbędzie się 30 października
- W sondażach prowadzi 76-letni Luiz Inacio Lula da Silva, były lewicowy prezydent, który zdobywał 44-48 proc. poparcia. Obecnego prawicowego prezydenta Jaira Bolsonaro popierało ok. 31-34 proc. respondentów.
2 października Brazylijczycy będą wybierać prezydenta. Jeśli żaden z kandydatów nie zdobędzie bezwzględnej większości głosów, II tura odbędzie się 30 października. Polityczny świat czeka na to w napięciu i zastanawia się, jak te wybory się skończą.
Czy będzie to prawdziwa klęska skrajnie prawicowego populisty? Czy Jair Bolsonaro pogodzi się z ewentualną porażką? Czy podważy wynik wyborów? A może zignoruje go i nie zgodzi się oddać władzy? Czy w Brazylii dojdzie do przewrotu? Czy może jednak będzie to jego zwycięstwo? A jeśli tak, to w którą stronę pójdzie Brazylia?
Wybory już okrzyknięto historycznymi i najbardziej spolaryzowanymi od dekad. Media analizują, że jeszcze nigdy nie było tak, żeby tak bardzo liczyli się w nich tylko dwaj kandydaci.
Ich starcie "Washington Post" nazwał wprost referendum ws. młodej brazylijskiej demokracji. "Czy Brazylia wybierze drogę demokracji, czy autorytarną ścieżkę?" – zastanawiają się zagraniczni komentatorzy.
Bolsonaro przegrywa w sondażach
Na pewno sondaże są dla Bolsonaro bezlitosne. Sojusznik PiS, który w 2018 roku pierwszy raz wygrał wybory prezydenckie, od tygodni przegrywa w nich z byłym lewicowym prezydentem, który rządził krajem w latach 2003–2011.
Luiz Inacio Lula da Silva był bardzo popularnym przywódcą. Jego wizerunku nie zmienił nawet fakt, że po latach znalazł się w centrum afery korupcyjnej i 18 miesięcy spędził w więzieniu. Wyrok zapadł przed wyborami prezydenckimi w 2018 roku, w których Lula planował wziąć udział i prowadził w sondażach. W ubiegłym roku został oczyszczony z zarzutów, a gdy ogłosił start w wyborach, od początku idzie jak burza.
We wrześniu 76-letni Lula zdobywał w sondażach 44-48 proc. poparcia, a Bolsonaro – ok. 31-34 proc. Na ostatniej prostej przed niedzielnymi wyborami przepaść między nimi jeszcze się powiększyła.
Nieformalnym barometrem wyborczym okazały się... ręczniki z podobiznami obu, które można kupić na ulicach Sao Paulo i Rio de Janeiro. Które lepiej się sprzedają? Fenomen danych ręcznikowych zyskał już nazwę "DataToalha" – w odniesieniu do ośrodka badania opinii publicznej Datafolha.
Jak się okazuje, tu również Lula bije Bolsonaro na głowę. "Kiedy ludzie kupują ręcznik z Bolsonaro, robią to cicho i szybko, jakby się obawiali. Sprzedajemy więcej Luli" – opowiadał jeden ze sprzedawców w reportażu Al-Dżaziry.
– Wydaje się, że to jest taki moment, w którym widać, że nie wszystkie mechanizmy w kampaniach populistycznych sprawdzają się po czasie. Populizm po prostu ma bardzo krótkie nogi. Takie strategie są obliczone na krótki okres. Agresywna postawa też nie daje wielu sprzymierzeńców – mówi Andrzej Halicki, europoseł PO.
Ale jednocześnie widać, że Bolsonaro nie może pogodzić się z tymi sondażami. Sam zresztą nazwał je kłamstwem.
Już w ubiegłym roku głośne były medialne doniesienia, że boi się utraty władzy i może szykować wojskowy zamach stanu. W lipcu bez żadnych dowodów – przed ambasadorami innych państw – zaczął podważać system wyborczy oparty na elektronicznych maszynach do głosowania, który obowiązuje w Brazylii od 1996 roku. I dzięki któremu sam w 2018 roku doszedł do władzy.
Uważa, że maszyny są podatne na manipulacje. I że sędziowie, którzy przekonywali, że są bezpieczne, mogą fałszować wyniki na korzyść Luli.
Niektórzy eksperci zwracają uwagę, że jego zwolennicy już zapowiadali, że nie zaakceptują ewentualnej porażki. Że skrajna prawica szerzy dezinformację w sieci i w przypadku przegranej Bolsonaro nawołują do puczu, czy akcji podobnej do tej, która miała miejsce na amerykańskim Kapitolu 6 stycznia 2021 roku.
Co prawda Bolsonaro zarzekał się, że żadnego przewrotu nie będzie, ale niepokój przed 2 października widać wszędzie.
W obawie przed czarnym scenariuszem około 50 europarlamentarzystów – w tym przwodnicząca PE Ursula von der Leyen – zwróciło się do Komisji Europejskiej o monitorowanie wyborów w Brazylii. "Wzywamy do podjęcia dodatkowych kroków, aby jednoznacznie powiedzieć prezydentowi Bolsonaro i jego rządowi, że konstytucja Brazylii musi być szanowana, a próby podważenia zasad demokracji są niedopuszczalne” – cytuje ich list Reuters.
Również w USA przyjęto rezolucję, wzywającą rząd Brazylii do zapewnienia "wolnych, uczciwych, wiarygodnych, przejrzystych i pokojowych" wyborów.
A wszystko przez jednego człowieka, którego – zanim doszedł do władzy – właściwie nikt wcześniej nie znał.
Kim jest Jair Bolsonaro
Były oficer brazylijskiej armii i wieloletni parlamentarzysta ma 67 lat. Nazywany jest "Brazylijskim Trumpem", który zasłynął już z tylu rzeczy, że nie sposób wszystkich wymienić.
Pozytywnie wypowiadał się na temat dyktatury wojskowej w Brazylii. Okazał się antyszczepionkowcem i nie wierzył w COVID-19, czego rzesze Brazylijczyków nie mogą mu darować. Jego wypowiedzi homofobicznych trudno zliczyć. Obarczany jest winą za niszczenie lasów deszczowych Amazonii.
"Atakuje środowiska LGBT, bo zagrażają chrześcijańskim wartościom. Chce wycinać puszczę amazońską. Jego ludzie utrudniają pracę dziennikarzom, m.in. blokując ich na Twitterze za krytykę. Chce zmieniać podręczniki szkolne, by nie było w nich wzmianek o feministkach czy homoseksualistach – pisaliśmy o nim w 2019 roku.
– To jeden z dziwniejszych sukcesów w politykach krajowych. Ten prezydent jest odwrotnością tego, co powinien robić prezydent. Kompletnie nie dbając o tak podstawowe rzeczy, jak kwestie klimatyczne i przyrodę własnego kraju, już nie mówiąc o kwestiach zdrowotnych. Robiąc wszystko wbrew temu, co powinien robić przedstawiciel społeczeństwa w trosce o jego dobro – mówi Andrzej Halicki, europoseł PO.
Gdy Bolsonaro doszedł do władzy, bardzo szybko zaczęły się rozwijać jego relacje z Polską. A "wyraźnym sygnałem" ich zacieśnienia było – jak informuje polska strona rządowa – uczestnictwo ówczesnego szefa MSZ Jacka Czaputowicza w uroczystości zaprzysiężenia Bolsonaro 1 stycznia 2019 roku "oraz seria spotkań z przedstawicielami nowego gabinetu".
Zacieśnianie relacji Polska-Brazylia
Najciekawszym rozdziałem tych relacji jest jednak historia spotkań Bolsonaro z Andrzejem Dudą. Również kilka dni temu, podczas ostatniej, 77. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, także ze sobą rozmawiali.
– W wielu sprawach mamy ten sam punkt widzenia: jeżeli chodzi o politykę, jeżeli chodzi o kwestie ideologiczne. Obaj jesteśmy politykami konserwatywnymi, więc na pewno mamy wiele elementów wspólnych, a przede wszystkim myślę, że obaj chcemy jak najlepiej dla naszych społeczeństw i naszych krajów – tak prezydent RP komplementował go w 2019 roku.
Obaj mieli się nawet spotkać w Warszawie, jednak nad tą wizytą zawisło jakieś fatum. Albo po prostu pech. A na pewno najpierw pandemia, potem wojna w Ukrainie, podczas który sojusznik PiS jeszcze mocniej pokazał swoją prawdziwą twarz.
Oto krótkie przypomnienie, jak wyglądała ta historia.
Relacje Duda– Bolsonaro
Pierwszy raz Duda spotkał się z Bolsonaro w styczniu 2019 roku w Davos. "Rozmawiali o współpracy politycznej i gospodarczej. Polski Prezydent ocenił, że biorąc pod uwagę potencjał obu państw można wielokrotnie zwiększyć wzajemną wymianę handlową" – brzmiał komunikat na stronie prezydent.pl.
Właśnie wtedy Andrzej Duda zaprosił Bolsonaro do Polski i prezydent Brazylii zaproszenie przyjął. Atmosfera spotkania miała być bardzo dobra i – jak podano – prezydent RP "wyraził nadzieję, że przełoży się ona na dobrą współpracę polityczną, ale przede wszystkim na dobry klimat gospodarczy".
– To nasz największy partner w Ameryce Południowej. Chciałbym poprzez moje spotkanie z panem prezydentem tę relację pogłębić. Mam nadzieję, że może będziemy się mogli spodziewać wizyty prezydenta Brazylii w Polsce. Te relacje chciałbym budować – mówił Duda w TVP Info.
Miał nadzieję, że do wizyty dojdzie jeszcze w 2019 roku, ale tak się nie stało.
Jednak w lutym 2020 roku, po wizycie ministra Czaputowicza w Brazylii, MSZ poinformował: Bolsonaro potwierdził, że w tym roku złoży wizytę w Polsce.
Jak wiadomo, wybuchła pandemia i do wizyty nie doszło. Z planów jednak nie zrezygnowano.
Gdy we wrześniu 2021 roku Duda i Bolsonaro spotkali się w Nowym Jorku, przy okazji 76. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, usłyszeliśmy, że Bolsonaro prawdopodobnie przyjedzie do Warszawy w przyszłym roku.
- Rozmawialiśmy na temat zbliżającej się wizyty pana prezydenta w Polsce. Mamy nadzieję, że w marcu albo na początku kwietnia pan prezydent do nas przyjedzie. Cieszę się z tego, bo Brazylia to partner gospodarczy Polski, ale przede wszystkim największy kraj Ameryki Południowej, o wielkim potencjale. Byłoby dobrze, gdybyśmy te nasze stosunki, przede wszystkim gospodarcze, rozwijali – zapowiadał Duda.
W Polsce trwały już nawet rozmowy na ten temat.
Tylko że w lutym 2022 roku Rosja napadła na Ukrainę. A cztery dni po inwazji prezydent Brazylii zapowiedział, że jego kraj nie nałoży sankcji na Rosję. Prezydenta Ukrainy nazwał zaś komikiem.
Bolsonaro i wojna w Ukrainie
Co więcej, w połowie lutego, tuż przed inwazją na Ukrainę, Bolsonaro był w Moskwie. Zapowiedź jego spotkania z Putinem od tygodni wzbudzała ogromne kontrowersje i międzynarodowe poruszenie. Zastanawiano się, czy nie zrezygnuje.
Nie zrezygnował. Zamiast tego świat zobaczył, jak serdecznie witał się z człowiekiem, który kilka dni później wydał rozkaz napaści na sąsiedni kraj.
W tym wszystkim można zastanawiać się, jak – w kontekście Rosji i Ukrainy – ułożyłyby się relacje PiS z Brazylii po ewentualnym zwycięstwie Bolsonaro. Ale jeszcze bardziej, jak wyglądałyby po jego porażce. Czy byłoby podobnie jak z Joe Bidenem w USA?
Z lewicowym liderem Partii Pracujących, PiS na pewno nie jest po drodze. Choć Lula, jako prezydent, zasłynął z tego, czym PiS dziś bardzo się chwali – programu reform prospołecznych, który pomógł wyjść z biedy milionom ludzi.
– Jeśli najbiedniejsi pójdą głosować, jest prawdopodobne, że Lula wygra już w pierwszej turze – ocenił jeden z brazylijskich politologów.