"Wielka woda" to "Czarnobyl" we Wrocławiu. Polski serial Netfliksa wciąga jak rwąca Odra
- "Wielka Woda" to polski katastroficzny serial Netfliksa inspirowany powodzią tysiąclecia z 1997 roku
- Klimatem przypomina serial HBO "Czarnobyl", ale bardziej skupia się na fikcyjnych bohaterach niż samej klęsce żywiołowej
- Pomysłodawczynią i producentką "Wielkiej Wody" jest Anna Kępińska. Razem z reżyserami (Janem Holoubkiem i Bartłomiejem Ignaciukiem) oraz scenarzystami (Kasprem Bajonem i Kingą Krzemińską) przeprowadziła setki rozmów z powodzianami i świadkami wydarzeń sprzed 25 lat
- Serial "Wielka Woda" ma 6 odcinków i już go można oglądać na Netfliksie
Powódź tysiąclecia z 1997 roku to tragedia, która wstrząsnęła nami wszystkimi i nawet jeśli nas wtedy nie było na świecie, to i tak słyszeliśmy o niej z opowieści. Minęło już ćwierćwiecze, ale ślad w pamięci wydaje się wciąż świeży. To jedno z tych wydarzeń, które nigdy nie wypada z głowy, wiemy dokładnie, gdzie wtedy byliśmy i co robiliśmy. Wielu z nas niestety w nim uczestniczyło, straciło bliskich lub dobytek.
Anna Kępińska z ekipą podeszła do tematu z wyczuciem i od razu nie wrzuca nas na, nomen omen, głęboką wodę, a z ekranu nie wylewają się na nas topielcy. Kiedy bowiem myślimy o kinie katastroficznym, takie obrazki wcale nie byłyby czymś niezwykłym. Bliżej mu właśnie do "Czarnobyla", który pokazywał katastrofę z 1986 roku z perspektywy pojedynczych osób – zwykłych ludzi, naukowców, mundurowych i urzędników. Jednak spokojnie, zdjęcia zalanego Wrocławia też są.
"Wielka Woda" to serial podobny do "Czarnobyla", choć z większą liczbą fikcyjnych postaci.
"Wielka Woda" ma kilku głównych bohaterów, ale najważniejszym z nich jest Jaśmina Tremer. Hydrolożka, która walczy z nałogiem, a także urzędniczym betonem pod hasłem: "jak to tak, przychodzi jakaś niedoświadczona kobieta i będzie nam mówić co mamy robić? Przecież jest susza, a Wrocław ostatni raz zalało 100 lat temu i nic nam nie grozi". Jest silną postacią z trudną przeszłością, która może czasem może irytować swoim zachowaniem, ale nie ma ludzi idealnych. Za to Agnieszka Żulewska idealnie ją zagrała.
Poza nią serial oscyluje wokół dwóch bohaterów reprezentujących sprzeczne interesy. Tomasz Schuchardt gra Jakuba Marczaka, kiedyś był anarchistą, a teraz jest urzędnikiem we Wrocławiu, który jeszcze nie został spaczony tym półświatkiem i chce naprawdę dobrze. Ireneusz Czop wciela się z kolei w postać Andrzeja Rębacza, który razem z innymi mieszkańcami wioski Kęty (w rzeczywistości były to Łany), nie chce dopuścić do wysadzenia wałów, by kosztem ich domów, powódź nie zalała Wrocławia.
Poza nimi mamy przekrój osób, które w mniejszym lub większym stopniu są zaangażowane w akcję ratowania miasta lub po prostu w nim mieszkają, a ich losy się przeplatają. W serialu występuje też m.in. Tomasz Kot, który wciela się w zabieganego prezydenta Wrocławia, a jego córka Blanka Kot debiutuje rolą córki serialowego Jakuba Marczaka. Na drugim planie wybija się szczególnie pułkownik Czacki grany przez Mirosława Kropielnickiego, który jest typowym trepem i nieco rozładowuje napięcie. Niespodzianką dla wielu będzie też kreacja Anny Dymnej, której przeszła niesamowitą metamorfozę i trudną ją rozpoznać.
Powódź w "Wielkiej Wodzie" jest tłem dla ludzkich historii. Nie wszystkim to się spodoba.
Przez pierwsze dwa odcinki napięcie rośnie wraz z poziomem wód. Wiemy, do czego wszystko to zmierza, ale pomimo tego serial ogląda się z zapartym tchem. Rzecz jasna nie każdemu mogą się spodobać rozbudowane wątki osobiste, więc jeśli liczymy na serial akcji w stylu Michaela Baya czy J.J. Abramsa, to możemy się srogo zawieźć. Nie oznacza to też, że serial jest idealny pod względem ludzkim. Niektóre postacie są stereotypowe do bólu i za dużo w nim jest też zbiegów okoliczności.
Jan Holoubek i Kasper Bajon stworzyli wcześniej inny serial, który dzieje się w tym samym roku i podobnych realiach - "Rojst '97". Oba tytuły Netfliksa nie są powiązane fabularnie, ale na pewno łączy je ten sam mroczny klimat. "Wielka Woda" ma ziarnisty obraz, a kolory przypominają relacje telewizyjne z końcówki ubiegłego wieku. Nie epatuje retro-stylistyką, jednak kiedy zobaczyłem dyskietkę w rękach pani hydrolog, to poczułem ten przyjemny przypływ nostalgii.
W serialu fikcja miesza z faktami. Powódź, owszem miała miejsce, ale nazwiska bohaterów raczej nic nie będą mówić wrocławianom. Tomasz Kot zresztą w serialu nawet nie ma nazwiska, ale i tak wiemy, o kogo chodzi. "Wielka Woda" jednak nigdy nie miała być serialem historycznym, lecz dramatyczno-katastroficznym z prawdziwą tragedią w tle. Stara się nie obstawiać po żadnej ze stron, oddaje emocje towarzyszące tamtym czasom, a jako widzowie nieraz będziemy się zastanawiać, co sami byśmy zrobili w obliczu nadciągającego żywiołu.
"Wielka Woda" opowiada o wydarzeniach sprzed 25 lat, które nadal są tak samo aktualne.
Zwykle seriale "historyczne" kręci się po to, by pokazać, że pewne rzeczy, a zwłaszcza ludzka mentalność, nigdy się nie zmieniają. Powódź w południowo-zachodniej Polsce jest "kaszką z mleczkiem" przy kryzysie klimatycznym, który ciąży nad całą naszą planetą, ale myślenie wielu z nas jest podobne do bohaterów serialu. Jakie zmiany klimatu? Przecież zimą jest śnieg, latem upały, a klimat zawsze się zmieniał.
Przed wydarzeniami z 1997 roku też nikt nie wierzył, że woda może zalać Wrocław. Teraz też nikt nie wierzy, że za kilka dekad możemy się zabijać o butelkę wody. Czy w końcu zaczniemy wyciągać wnioski i słuchać mądrzejszych od nas? To samo tyczy się pandemii czy innych, mniejszych katastrof.
Na nic nigdy nie jesteśmy przygotowani, a w momentach kryzysowych bardziej liczą się słupki poparcia, niż niepopularne, odważne działania, zdanie naukowców i ludzkie życie. Nie trzeba nawet daleko szukać – w tym roku analogiczną sytuację mieliśmy w tych samych okolicach, gdy doszło do skażenia Odry, a sprawę długo zamiatano pod dywan.
"Wielka Woda" opowiada o wydarzeniach sprzed 25 lat, ale jest aktualniejsza, niż zakładali jej twórcy. I tylko udowodnia, że totalnie nie umiemy się uczyć na błędach, a ludzkość ma więcej szczęścia, niż rozumu.