Pamiętacie słowa Cimoszewicza "Trzeba było się ubezpieczyć"? "Wielka woda" a prawdziwa wypowiedź
- "Wielka woda" to polski serial o powodzi tysiąclecia we Wrocławiu
- Wrocław był jedną z miejscowości dotkniętych przez kataklizm w 1997 roku
- Żywioł pochłonął w Polsce 56 ofiar śmiertelnych, straty materialne oszacowano na ok. 4 mld dolarów
"Wielka woda" praktycznie od momentu premiery, czyli 5 października, jest najchętniej oglądanym w Polsce serialem Netflixa. Sześcioodcinkowa produkcja z Agnieszką Żulewską w roli głównej zyskała także uznanie krytyków. Widzowie, zwłaszcza ci młodsi, którzy nie pamiętają powodzi tysiąclecia, szukają w Google, co jest prawdą, a co fikcją.
Jednym z wątków opowieści są losy wsi Kęty, której mieszkańcy nie zgodzili się na kontrolowane zalanie swoich domów i pól, by ocalić Wrocław przed falą powodziową. Serialowe Kęty były wzorowane na wsi Łany, gdzie służbom mundurowym nie udało się wysadzić wałów przeciwpowodziowych z powodu zdecydowanego sprzeciwu mieszkańców.
Odcinek trzeci "Wielkiej wody" zaczyna się od pełnej napięcia konfrontacji mieszkańców z żołnierzami, którzy dostali rozkaz, by zalać wieś. Prowizorycznie uzbrojeni ludzie zastępują drogę funkcjonariuszom, dochodzi do awantury. – A co premier mówił o tych odszkodowaniach?! – krzyczy wściekły mieszkaniec wsi. – Trzeba się było we Wrocławiu ubezpieczyć! – dokłada z przekąsem sołtyska.
To nawiązanie do słów, które padły naprawdę z ust ówczesnego premiera Włodzimierza Cimoszewicza z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Jednak "trzeba było się ubezpieczyć", które przylgnęło do polityka, to nie jest cała prawda. W Polsce trwała wówczas ostra kampania wyborcza, a słowa Cimoszewicza dotyczące powodzi zostały zmanipulowane przez media i przeciwników ówczesnej władzy. Dla społeczeństwa wyrwana z kontekstu wypowiedź stała się symbolem arogancji rządzących.
Trzeba było się ubezpieczyć...
Jest wtorek, 8 lipca 1997 roku. W kilkadziesiąt godzin deszcz przynosi tyle wody, ile zwykle spada przez cały miesiąc. Powódź tysiąclecia dopiero się rozkręca. Opole zostanie zalane 10 lipca. Fala kulminacyjna dotrze do Wrocławia dwa dni później.
W katowickiej "Gazecie Wyborczej" ukazuje się wywiad z premierem Włodzimierzem Cimoszewiczem. To dzień, w którym szef rządu powołał sztab antykryzysowy.
– Czy rząd przeznaczy jakieś pieniądze dla poszkodowanych? – pyta Krzysztof Mejer z Radia Flash.
– Chcę się zorientować, jakie są szkody i czy będą wymagały dodatkowych pieniędzy – odpowiada Włodzimierz Cimoszewicz.
Na pytanie dziennikarza, czy trzeba ogłosić stan klęski żywiołowej, szef rządu odpowiada, że w tym momencie nie ma takiej potrzeby, ale trzeba podjąć energiczne działania, by zadbać o bezpieczeństwo ludzi.
To jednak nie te słowa o pieniądzach dla poszkodowanych obiegają całą Polskę. Te padną tego samego dnia na konferencji prasowej. Jeden z dziennikarzy pyta premiera, czy powodzianie dostaną odszkodowania z rezerwy budżetowej.
– Potwierdza się, że trzeba być przezornym, trzeba być zapobiegliwym, trzeba się ubezpieczać... – zaczyna odpowiadać Cimoszewicz. I właśnie ta "setka" trafia do telewizji. Powtarzana dziesiątki razy wywołuje wściekłość społeczeństwa. Rywale polityczni zacierają ręce. Rząd SLD-PSL walczy nie tylko z katastrofą naturalną, ale i wizerunkową. Do tej drugiej pewnie by nie doszło, gdyby wypowiedź Cimoszewicza zacytowano w całości.
Powódź 1997. Co powiedział premier Włodzimierz Cimoszewicz?
Omówienie całej wypowiedzi premiera ukazuje się w Polskiej Agencji Prasowej. Cimoszewicz nie kończy na tym, że trzeba się było ubezpieczyć.
"(Cimoszewicz) zaznaczył, że możliwa będzie natomiast pomoc rzeczowa instytucji publicznych, także państwowych i samorządowych, dla osób ewakuowanych oraz później pomoc dla samorządu terytorialnego w naprawie szkód urządzeń publicznych" – relacjonowała PAP.
Jednak te następnych kilka zdań tonie w medialnej wrzawie. Wyrwane z kontekstu słowa premiera o ubezpieczeniu zaczynają żyć swoim życiem do tego stopnia, że przestają być jego słowami. "Powodzianie sami sobie winni, bo się nie ubezpieczyli" – przekręcają jego słowa dziennikarze. Dziś polityk w takiej sytuacji wrzuciłby na swoje media społecznościowe całe nagranie. W roku 1997 takiej możliwości nie było. Oburzenie społeczne narastało, a potęgowały je dramatyczne obrazy walki z zabójczym żywiołem. Po dwóch tygodniach premier Cimoszewicz, którego notowania według CBOS spadły o kilka punktów procentowych, przeprosił.
(...) Padły wówczas z moich ust słowa - na temat potrzeby ubezpieczania się - które nie były stosowne w zaistniałej sytuacji, nade wszystko zaś wywołały zrozumiałe rozgoryczenie w obliczu skali szybko narastającego żywiołu i tragicznego żniwa, które przynosił. Wiem, że bez względu na moje rzeczywiste intencje, których świadectwo dałem - jak sądzę dość dobitnie - w kolejnych godzinach i dniach, wypowiedziane wtedy słowa dotknęły boleśnie wielu ludzi. Dlatego wszystkich, a zwłaszcza powodzian, za niestosowną wypowiedź po prostu przepraszam.
W cytowanej przez Onet książce Jerzego Sadeckiego "Trzynastu. Premierzy wolnej Polski", Włodzimierz Cimoszewicz tłumaczył, dlaczego na pytanie o odszkodowania dla powodzian mówił o ubezpieczeniach.
"Trochę zapomniałem, że jestem politykiem, bo odpowiedziałem, jakby mnie na zajęciach zapytał student, czy powodzianom należą się odszkodowania. No, nie należą się, skoro się nie ubezpieczyli..." – wspominał po latach Włodzimierz Cimoszewicz, z wykształcenia doktor nauk prawnych.
Były premier nie krył goryczy w związku z postępowaniem mediów. "Do wszystkich trafiła w telewizji tylko jedna część zdania" – podsumował.