Od wyroku TK minęły 2 lata, a piekło kobiet trwa. Siostry, płaczcie
Od dwóch lat jesienią wychodziłyśmy na ulice. 22 października Trybunał Konstytucyjny ogłosił, że jeden z trzech wyjątków dopuszczających aborcję w Polsce jest niezgodny z Konstytucją. Chodziło o przepisy umożliwiające usunięcie płodu w wypadku jego ciężkiego uszkodzenia lub nieuleczalnej choroby. Legalna aborcja w Polsce stała się wtedy praktycznie całkowicie niemożliwa.
"Powiedzieć, że 'jesteśmy wkurzone' to mało! Czasy, kiedy nie mogłyśmy o sobie decydować, minęły. A przynajmniej tak nam się wydawało. Obecna władza pokazuje, co naprawdę myśli o kobietach. Uważa nas za istoty bezmyślne, podrzędne w stosunku mężczyzn, po prostu głupie. Odbiera nam się prawo do stanowienia o własnym ciele. Zagląda się nam w majtki. Ma się za nic nasze zdrowie i bezpieczeństwo, bo za nic ma się nas, kobiety. Wydaliście na nas wyrok" – pisałam wtedy wraz z koleżankami z redakcji w liście dziennikarek naTemat.
Byłyśmy wściekłe, przerażone i bezsilnie. Zdjęcia nieprzebranych tłumów obiegły świat, a prezes PiS zabarykadował się na Żoliborzu.
Zakaz aborcji i śmierć
Wyrok na kobiety stał się faktem już rok później, gdy do szpitala w Pszczynie trafiła 30-letnia Iza w 22. tygodniu ciąży. Żona i matka. Lekarze zbadali płód i stwierdzili bezwodzie. Mimo to nie dokonali aborcji, tylko czekali, aż ten obumrze. Tak się w końcu stało, ale po niespełna 24 godzinach pobytu w szpitalu zmarła także Iza z Pszczyny. Przyczyna? Wstrząs septyczny.
Śmierć Izy była potwierdzeniem, że zaostrzenie prawa aborcyjnego nad Wisłą zagraża nam wszystkim. Przecież na jej miejscu mogła być każda z nas. Nasze dzieci i rodziny, nasi partnerzy i przyjaciele mogli cierpieć tak samo, jak bliscy Izabeli.
Tamtej jesieni znowu wyszłyśmy na ulice. "Ani jednej więcej!" – krzyczałyśmy, a twarz Izy stała się symbolem rewolucji, tak jak w 2012 roku w Irlandii stała się nią Savita Halappanavar, kolejna ofiara aborcyjnych zakazów. "Czy polski wyrok Trybunału Konstytucyjnego oznacza, że takich Savit i Izabel będzie w Polsce więcej? Aborcja w przypadku, gdy życie matki jest zagrożone, jest wciąż w naszym kraju legalna, ale historia obu kobiet pokazuje, że przecież i lekarze się mylą. Bo Savita i Iza miały przecież przeżyć" – pisałam dwa lata temu.
Wiedziałyśmy, że Ogólnopolski Strajk Kobiet nie zwróci życia Izie, ani kobietom, które z powodu zakazu aborcji umarły przed nią. Ale chciałyśmy walczyć, aby to nie powtórzyło się już nigdy więcej. Chciałyśmy walczyć o normalność.
A przecież mowa nie tylko o (na szczęście wciąż rzadkich) przypadkach śmiertelnych, ale o wszystkich cierpieniach i tragediach setek kobiet, które przerażone przerywają ciążę w "podziemiu", które muszą nosić w sobie płód, który umrze od razu po urodzeniu, które odczuwają strach przed każdym badaniem USG. Które nie mogą decydować o swoim ciele i usunąć ciąży w bezpiecznych, komfortowych warunkach.
Bo te ciąże są przerywane cały czas. Rządzący wciąż nie kumają, że żadne zakazy tego nie zmienią. Zakazy sprawią tylko jedno: kobiety muszą się dodatkowo nacierpieć, namęczyć, straumatyzować, zamiast po ludzku iść do sterylnego gabinetu i dokonać zabiegu aborcji.
W Polsce strach się kochać
Żyjemy w kraju, w którym strach jest zajść w ciążę. Ba, lepiej w ogóle nie współżyć. Może o to chodzi rządzącym? Może chodzi o ochronę naszej cnoty? Może kobiety są dla nich zbyt "wyemancypowane" i "rozwydrzone"? Przecież na prawo i lewo słyszałyśmy rok i dwa lata temu, jak to nieładnie, że kobiety przeklinają. A kij wam wszystkim w oko.
W Polsce nie tylko nic się nie zmieniło w kwestii aborcji, ale nawet Ogólnopolski Strajk Kobiet zawiódł. Oderwany od rzeczywistości i walczący o nierealistyczne postulaty zniechęcił do siebie Polki, które dzisiaj nie są już tak solidarne, jak dwa lata temu. Czarę goryczy przelała nagroda Kongresu Kobiet dla Donalda Tuska, którego nagle uznano za... feministę.
"(...) za każdą kobietą w mentalnej garsonce stoi dziesięciu suflerujących dziadersów. Wrócicie do domów, a Kongres dalej będzie kolebką kołyszącą patriarchat i rozczulającą się, że tak zdrowo rośnie. Nie będzie żadnej zmiany. Będzie to, co znamy od lat, jak smak przeżutej tysiąc razy donaldówy" – pisała na Facebooku aktywistka Elżbieta Podleśna.
Od zaostrzenia prawa aborcyjnego minęły dwa lata, więc podsumujmy. Ch*jnia z grzybnią, strach, dziadersowość. Jedynych pocieszyć może fakt, że Stany Zjednoczone (a precyzyjniej: część stanów) poszły naszym śladem, ale czasy radowania się z niedoli bliźniego już chyba za nami. Siostry, płaczcie.