Wielkie ściganie w Grand Prix USA. Vestappen ograł Hamiltona, blisko fatalnej kraksy Alonso

Maciej Piasecki
23 października 2022, 23:20 • 1 minuta czytania
Dramaturgia od początku do samego końca. Tak wyglądała rywalizacja podczas Grand Prix USA w Formule 1. Zwycięzcą okazał się Max Verstappen, świeżo upieczony mistrz świata. Holender do końca walczył jednak z Lewisem Hamiltonem. Dużo szczęścia miał za to Fernando Alonso, który cudem uniknął fatalnego wypadku.
Max Verstappen zwyciężył podczas Grand Prix USA. Rywalizacja na torze była jednak niezwykle pasjonująca. Fot. PATRICK T. FALLON/AFP/East News

Zanim kierowcy wystartowali podczas Grand Prix USA, świat związany z Formułą 1 okrył się żałobą. W wieku 78 lat zmarł Dietrich Mateschitz, twórca potęgi napojów energetyczny, firmy Red Bull. Austriak nie tylko miał głowę do interesów, ale dodatkowo duże serce do sportu. Mateschitz był ogromnym pasjonatem motorsportu, dzięki czemu tak mocno zainwestował w F1, tworząc zdecydowanie najlepszy team w światowej stawce ostatnich lat.

Warto przypomnieć, że zanim nastał czas obecnych, mistrzowskich sukcesów Maxa Verstappena, ze stajni Red Bulla wyjechał czterokrotny mistrz świata, wiecznie uśmiechnięty Niemiec Sebastian Vettel.

"Jestem głęboko zasmucony informacją o śmierci Dietricha Mateschitza. Był niezwykle szanowanym i uwielbianym członkiem rodziny F1. Dał się poznać jako niesamowicie wizjonerski przedsiębiorca i człowiek, który pomógł zmienić nasz sport. Stworzył markę Red Bull, która jest znana na całym świecie" – napisał po śmierci Mateschitza szef Formuły 1, doświadczony Stefano Domenicali.

Fatalne otwarcie dla duetu Ferrari

Dobrze weekendu w USA nie otworzył Charles Leclerc. Człowiek, który wydawał się być najgroźniejszym przeciwnikiem Verstappena w walce o mistrzowski tytuł, podczas kwalifikacji był na drugim miejscu. Mający 25 lat kierowca z Monako użył jednak kolejnego silnika spalinowego, a przy okazji nowej turbosprężarki w swoim bolidzie. Przekraczając dozwolony limit, Leclerc musiał wystartować dziesięć pozycji niżej względem osiągniętego w kwalifikacjach wyniku.

Co ciekawe, to nie były jedyne kary, bo takowe otrzymali również m.in. Fernando Alonso (Alpine) oraz Sergio Perez (Red Bull). Pech nie opuszczał jednak przede wszystkim Ferrari. Pokazał to sam start niedzielnego wyścigu. Choć po zwycięstwo w kwalifikacjach sięgnął Carlos Sainz, Hiszpan już na pierwszym łuku... zakończył swój start.

Jak pokazały powtórki, bolid Sainza został uszkodzony po zderzeniu z Georgem Russellem. Brytyjczyk ze stajni Mercedesa otrzymał za swój błąd pięć sekund kary, ale to nie przywróciło zdobywcy pole position do wyścigu. Sainz mógł jedynie ze wściekłością wyklinać na tak nieszczęśliwe otwarcie nieźle, wydawało się, zapowiadającego się Grand Prix.

Bolid Alonso w powietrzu!

Ferrari miało swoje problemy, a na przeciwników tradycyjnie nie miał zamiaru oglądać się Verstappen. Kierowca, który w poprzednim GP zapewnił sobie drugie mistrzostwo w karierze, szybko znalazł się na czele stawki. 25-latka z Hasselt po raz kolejny udowodnił, że niezależnie od prób ze strony konkurencji, jego umiejętności są po prostu poza zasięgiem konkurencji. Z podziwem na występy Verstappena spoglądało wiele znanych postaci, które zjechały się do padoków, m.in. aktor Brad Pitt czy muzyk Ed Sheeran.

Na 21 okrążeniu doszło do bardzo niebezpiecznego zderzenia. Alonso najechał na bolid kierowany przez kanadyjskiego kierowcę Astona Martina. Trzeba przyznać, że Lance Stroll też miał swoje za uszami, bo mógł inaczej się zachować, unikając kontaktu z Hiszpanem.

Bolid Alonso na prostej start-meta nagle znalazł się w powietrzu. Dokładniej przednia oś pojazdu kierowanego przez byłego mistrza świata oderwała się na ziemi, ale na szczęście wszystko skończyło się na strachu i uszkodzeniach bolidu.

Alonso był jednak w stanie wrócić do rywalizacji, choć szansa na walkę o czołowe lokaty stała się dla Hiszpana tego dnia nieosiągalna.

Verstappen kontra Hamilton o zwycięstwo

Scenariusz końcówki niedzielnego ścigania w USA był niczym z Hollywood. O wygraną do samego końca rywalizowali wspomniany Verstappen oraz Lewis Hamilton. Brytyjczyk na ostatnich okrążeniach zdołał nawet wyprzedzić swojego wielkiego następcę na czele świata F1. Powód? Fatalny pit-stop w wykonaniu Red Bulla, który trwał dla Verstappena ponad 11 sekund. Jak widać, w realiach F1 takie szczegóły mogą zadecydować o porażce.

Ostatecznie jednak Holender na 50 okrążeniu odpowiedział skuteczną akcją na ofensywę Brytyjczyka, po raz kolejny udowadniając, że to jest po prostu jego czas. Dodatkowo trzeba przyznać, że Hamilton miał słabsze ogumienie, które utrudniło skuteczną walkę.

Co ciekawe, stawkę na podium uzupełnił Leclerc, który pomimo tak dużej straty na starcie, potrafił odrobić dystans do najlepszych i wdrapać się na podium. Dla Ferrari to pocieszenie po tym, jak kiepsko otworzyli ściganie w USA podczas niedzielnej rywalizacji.

A skoro Stany Zjednoczone, to jak wiadomo, nie mogło zabraknąć show również na koniec. Shaquille O’Neal zaszczycił swoją obecnością, wjeżdżając z pucharem. Była gwiazda koszykarskiej NBA a obecnie ekspert telewizyjny, z wielką gracją pojawił się przed publicznością licznie zgromadzoną na trybunach.

Kolejnym GP w kalendarzu F1 jest rywalizacji w Meksyku. Najlepsi kierowcy świata spotkają się tam podczas najbliższego weekendu, tj. 28-30 października.