Lewicka: Spanikowani. PiS już dostrzega swój kres i bardzo się boi

Karolina Lewicka
31 października 2022, 10:14 • 1 minuta czytania
Śpieszmy się czytać ustawy PiS-u, tak szybko odchodzą! Żywot projektu betonującego władze pięciu spółek Skarbu Państwa, w tym Orlenu (ponoć to prezes Obajtek był pomysłodawcą), był nadzwyczaj krótki, nawet nie dwudobowy. Zgłoszony w poniedziałkowe południe i wycofany już w środowy ranek, narobił jednak sporego rabanu.
Lewicka: PiS już dostrzega swój kres i bardzo się boi Fot. Michal Wozniak/East News

Raz, że (ten projekt to – red.) rzadka bezczelność, nawet jak na "standardy", do jakich przyzwyczaił nas aktualny obóz władzy, dwa, że dawno nie zdarzało się PiS-owi tak stawać w prawdzie. A prawda jest taka, że PiS zaczyna się żegnać z władzą, że przeczuwa swój koniec. Potencjalne oddanie władzy jesienią 2023 roku stawia pod znakiem zapytania dalsze trwanie formacji Jarosława Kaczyńskiego, bo prezes nie jest młodzieniaszkiem i – siłą rzeczy – jego aktywność polityczna będzie słabła.


Po przegranej PiS pogrąży się w konwulsjach, bo brak jest jednego spadkobiercy, raczej wielu nosi buławę w teczce i będzie chciało wziąć dla siebie rząd dusz po prawej stronie sceny politycznej. A jest się o co szarpać, twardy elektorat PiS-u to co najmniej dwadzieścia kilka procent Polaków. To będzie jednak gra, którą toczyć będzie kilku, najwyżej kilkunastu zawodników o wyrobionej już pozycji politycznej i nazwisku.

W innej grze – o ułożenie swojego życia na nowo po porażce wyborczej Kaczyńskiego, Tusk nazwał to "kwikiem wokół koryta" – uczestniczyć będą tysiące. Tysiące, które będą musiały opuścić ministerstwa, urzędy i spółki, w których zasiadali przecież nie "po kompetencjach", ale "po znajomościach" i zaczepić się gdzieś na jakiejś posadzie, by nie przejadać zgromadzonego w ostatnich latach majątku.

Niepokój partyjnych dołów jest już silniej odczuwalny niż strach góry. Inny jest także rodzaj tego lęku. O ile doły martwią się o swoją i swej rodziny finansową przyszłość, o tyle góra raczej odnowi mandaty poselskie i będzie miała co do garnka włożyć. Dlatego lęka się przede wszystkim pociągnięcia do odpowiedzialności za swoje dotychczasowe czyny. PiS złamał bowiem niepisany kontrakt elit politycznych o cywilizowanych ramach wzajemnej walki.

PiS konkurentów politycznych zohydzał i próbował symbolicznie unicestwić. Zostało mu to zapamiętane. Podobnie jak i to, że naruszył demokratyczne reguły gry. PiS zaczął tak zmieniać ustrój, by w konsekwencji w ogóle uniemożliwić opozycji wygraną w wyborach (jak na Węgrzech). Obecna opozycja dobrze odrobiła tę lekcję we własnych głowach.

PiS nie może liczyć na "politykę miłości", na jaką Tusk zdecydował się po wygranej w 2007 roku. Nie tym razem, nie po tym wszystkim, co się wydarzyło i co jeszcze będzie miało miejsce (nie łudźmy się, czeka nas wyjątkowo brudna kampania i chwyty poniżej pasa). Na razie Kaczyński robi, co może, by opanować panikę w swoim obozie.

Po pierwsze uspokaja zdenerwowanych, że jeszcze nie wszystko stracone. Dobrze wybrzmiało to w Radomiu, gdzie przekonywał, że "nie wywrócimy się na zimie". Politycy i działacze PiS widzą bowiem, co się dzieje, że węgla nie ma, za to są coraz wyższe ceny wszystkiego i że się to ludziom bardzo nie podoba. I że podczas krótkich i depresyjnych grudniowych dni ich los może zostać przesądzony.

Analizy Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych odnotowują negatywne emocje "stale obecne", czyli towarzyszące Polakom od kilku miesięcy: gniew, złość, brak zaufania, obawy. A ponieważ eksperci wskazują, że sytuacja finansowa i gospodarcza kraju będzie się raczej pogarszać niż poprawiać, to i zapewnienia prezesa mogą się okazać funta kłaków warte.

Po drugie prezes wskazuje winnych tego, że w sondażach dla PiS-u źle się dzieje. Znów Radom i zaklinanie rzeczywistości: "gdyby w Polsce była równowaga w mediach, to nawet w obecnej, trudnej obiektywnie, nie z naszej winy, sytuacji, pewnie byśmy wyraźnie prowadzili. Ale proszę otworzyć TVN i zobaczyć, co tam jest przekazywane".

Gdy Kaczyński mówi o równowadze w mediach, to myśli o monopolu informacyjnym władzy, jak w Korei Północnej. Może faktycznie wtedy udałoby mu się zatruć umysły potrzebne do kolejnego zwycięstwa większości. A tak – podstępne i złośliwe media niezależne obnażają prawdę o władzy. I docierają z przekazem także do wyborców PiS, bo – jak piszą w najnowszym raporcie "Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom" prof. Przemysław Sadura i Sławomir Sierakowski – "wbrew pozorom wyborcy PiS regularnie śledzą media inne niż rządowe", stąd wiedzą np. o wątpliwościach związanych z oświadczeniem majątkowym szefa rządu czy kwestii zakupu przezeń obligacji, których to informacji nie znajdą przecież w TVP.

Po trzecie Kaczyński gra na polaryzację, bo ta strategia do tej pory zapewniała mu zwycięstwo. Ale jednocześnie oskarża o generowanie podziałów PO. "Naród jest podzielony, ale nie przez nas" – mówi i na jednym oddechu dorzuca, że Platforma to "partia niemiecka". Ale wywołany do tablicy naród widzi to inaczej.

40 procent Polaków uważa, że to Kaczyński dzieli Polaków, o połowę mniej wskazuje na Donalda Tuska (sondaż dla "Rzeczpospolitej"). Grunt pali się PiS-owi pod nogami. Na dodatek jak zawsze, kiedy jakiemuś ugrupowaniu zaczyna iść źle, obozem targają wyniszczające konflikty wewnętrzne. Klęska rysuje się coraz wyraźniej na horyzoncie.

Ale by PiS upadł, potrzebna jest jeszcze skuteczna opozycja. Według cytowanego już raportu Sadury i Sierakowskiego szanse na zwycięstwo ma taki lider, który zmierzy się z lękami ludzi, przywróci im poczucie bezpieczeństwa i udowodni, że potrafi zmieniać rzeczywistość, wpływać na bieg wydarzeń.

I jeszcze jedno zacytuję dosłownie: "pierwszą potrzebą staje się zakończenie sporów po stronie opozycji (…) jeśli jedna lista nie okaże się z takich czy innych powodów najlepszym rozwiązaniem, to z pewnością powinny ustąpić konflikty". W przeciwnym razie waśnie w obozie opozycji będą ostatnią deską ratunku dla PiS.