PiS bierze się za rozliczanie opozycji. Orbán też miał swojego "Tuska" - jak to się skończyło?

Katarzyna Zuchowicz
07 grudnia 2022, 05:48 • 1 minuta czytania
Gromy spadają na najnowszy pomysł PiS, którym obecna władza chce rozliczać swoich poprzedników. Politycy opozycji grzmią, że to polowanie na Donalda Tuska, a komisja ds. wpływów rosyjskich nie będzie weryfikacyjna tylko propagandowa i polityczna. Na Węgrzech też tak było, gdy Viktor Orbán wziął się za rozliczanie swoich poprzedników. Oto jak tam się to skończyło.
PiS pracuje nad powołaniem komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022. Fot. JACEK DOMINSKI/REPORTER/East News

Przypomnijmy. W Polsce zaczęło się od niespodziewanej propozycji Solidarnej Polski, której politycy oświadczyli 27 listopada, że rozpoczynają zbieranie podpisów pod wnioskiem o powołanie komisji śledczej w sprawie polityki energetycznej Polski od 2007 do 2022 r. – Chcemy postawić Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu – ogłosili.


Opozycyjny internet zareagował jedną wielką kpiną."Mieliście siedem lat, żeby to zrobić. Skoro ten człowiek ma tyle na sumieniu, to dlaczego nic z tym nie zrobiliście?", "Ale jak to? Rządzicie ósmy rok i nic? Żadnego wyroku?", "Jakieś procesy? Zatrzymani? Skazani?" – reagowali internauci.

O Trybunale na razie cisza, ale PiS podchwycił pomysł w postaci komisji weryfikacyjnej i sprawa, która jeszcze niedawno mogła wydawać się abstrakcją, nagle nabrała błyskawicznego tempa.

Wiadomo, że państwowa komisja do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022 ma zacząć prace w styczniu 2023 roku i że ma ją tworzyć 9 członków. Jak zapowiada PiS, niekoniecznie muszą to być politycy. Posłowie PiS złożyli już projekt ustawy w tej sprawie, a nowy rzecznik rządu zdradził nawet, że wynagrodzenie członków komisji wyniesie ok. 10 tys. na rękę.

– Sądzę, że tak grubymi nićmi jest to szyte, że trudno sobie wyobrazić jeszcze grubsze. Przez 7 lat mieli prokuraturę, służby, mogli wszystko, a nic się nie zdarzyło. A teraz nagle to się otwiera? PiS-owi w żaden sposób nie udawało się choćby postawić żadnego zarzutu Donaldowi Tuskowi, to próbuje się w taki sposób – absolutnie polityczny, bo większość rządowa będzie przecież miała większość w tej komisji – zastępować sądy i próbować eliminować polityków opozycji z polityki – komentuje w rozmowie z naTemat Tomasz Siemoniak, wiceprzewodniczący PO.

Dodaje: – W tym przypadku jest to nieskrywana intencja walki z opozycją. To przekroczenie jakiejś kolejnej linii w kierunku do państwa półautorytarnego. Bo jeśli większość może sobie powołać instytucję do polowania na opozycję, to o czym rozmawiamy?.

Jak Orbán walczył z poprzednikami

Na Węgrzech Viktor Orbán wziął się za swoich poprzedników do razu po przejęciu władzy w 2010 roku. Sytuacja była zupełnie inna niż w Polsce, ale on też miał "swojego Tuska", na którego się uwziął, którego nienawidził i miał obsesję na jego punkcie.

– W tym sensie na pewno było podobieństwo do Polski. Przez pierwsze cztery, pięć lat, cały czas jechano po socjalistach. Po tym, że niesprawnie rządzili, że doprowadzili kraj do ruiny, że byli skorumpowani, że kradli. To się bardzo podobało. To było bardzo mocno eksponowane w propagandzie i było jednym z najważniejszych elementów w budowie elektoratu Fideszu. Orbán od początku walił równo, nie owijał w bawełnę – mówi naTemat prof. Bogdan Góralczyk, dyplomata, politolog i znawca Węgier z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.

Wrogiem nr 1 Orbána był jego poprzednik na stanowisku premiera, lewicowy Ferenc Gyurcsány, który skompromitowany odszedł w niesławie, gdy wyszło na jaw, że okłamywał naród o prawdziwym stanie państwie, by wygrać. – Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem – usłyszeli w 2006 roku Węgrzy. Na ulice Budapesztu wyszły wtedy tłumy.

"Niewątpliwie uważał (Orban - red.), że nadszedł jego czas na zemstę. Gdy został premierem, mógł robić praktycznie wszystko, co chciał, a na jego liście wysoko znajdowało się wysłanie do więzienia Ferenca Gyurcsány'ego, jego poprzednika i wroga" – analizował przez 10 laty portal Hungarian Spectrum.

Orbán miał do niego osobistą niechęć. Gyurcsány był człowiekiem bardzo bogatym, co eksponowano, że dorobił się na zamówieniach publicznych. I dwa, wygrał z nim dwukrotnie wybory, w tym raz spektakularnie. Wygrał też z nim debatę telewizyjną w 2006 roku. Od tamtej pory Orbán z nikim nie wdaje się w żadne debaty, a ostatnie 12 lat już nie musi, bo nie ma przeciwnika – mówi prof. Bogdan Góralczyk.

Orbán kontra Gyurcsany

Już w 2011 roku Fidesz zapowiedział, że wystąpi do sejmowych komisji o zbadanie, czy obecne prawodawstwo pozwala na stwierdzenie odpowiedzialności prawnej za wzrost zadłużenia państwa.

Potem prokuratura zarzuciła Gyurcsany'emu działania o charakterze terrorystycznym, miał odpowiadać za decyzje o stłumieniu zamieszek w 2006 roku.

Były też zarzuty w innej sprawie – chodziło o nadużycia władzy podczas kontrowersyjnej budowy kasyna King's City w miejscowości Sukoro.

Na Węgrzech miała powstać parlamentarna komisja śledcza, Gyurcsany miał zostać pozbawiony immunitetu. "Podkomisja parlamentarna próbowała znaleźć obciążające dowody na to, że Gyurcsány wydał policji wyraźne instrukcje dotyczące postępowania z niezbyt pokojowymi demonstrantami jesienią 2006 roku. Ta próba nie powiodła się" – relacjonował Hungarian Spectrum.

W rozmowie z agencją Reuters były węgierski premier twierdził wtedy, że to wszystko jest motywowane politycznie. "Nie mam wątpliwości, że prokurator generalny, który jest związany z Fideszem, działa na bezpośredni rozkaz Fideszu" – powiedział Gyurcsany.

Były premier nie został osądzony i nie trafił do aresztu.

– Orbán bardzo ostro próbował chwycić Gyurcsyany'ego w sieć, ale ostatecznie do żadnego procesu i komisji nie doszło. Zabrakło już potem woli i ochoty. Orbán miał konstytucyjną większość, zajął się zmianą konstytucji, która weszła w życie 1 stycznia 2012 roku, czyli w tempie iście ekspresowym i niespotykanym.

Jednak lider Fideszu i tak zrobił swoje.

– Uderzenie w socjalistów, że są przeżarci korupcją do cna i że nie umieją rządzić, było bardzo eksponowane w mediach. To się utrwaliło i w zasadzie do dziś istnieje w większości społeczeństwa węgierskiego. Niewątpliwie Orbán tak zabrudził wizerunek Gyurcsany'ego, że nie ma on szans na wygranie w demokratycznych wyborach na Węgrzech. W mediach Fideszu został tak dokumentnie zrównany z ziemią, że nie ma żadnych szans, żeby wrócić – uważa prof. Góralczyk.

Komisja weryfikacyjna w 2023 roku

To, jak politycy obozu władzy i TVP uderzają w Tuska, to już stały element naszej politycznej rzeczywistości. Teraz doszła komisja weryfikacyjna i oczekiwania z nią związane po stronie prawicy.

"Mam nadzieje, że Donald TuskWaldemar Pawlak zostaną szybko przepytani", "Uważam, że Donald Tusk, a szczególnie "polski Schröder" czyli Waldemar Pawlak, powinni stanąć przed parlamentem i wytłumaczyć, dlaczego podpisali szkodliwą umowę, uzależniającą Polskę do 2037 roku" – płyną wypowiedzi polityków prawicy.

– Jeśli PiS wygra, to komisja będzie działała. Jeśli przegra, będą inne komisje. W tej chwili komisja to jedno z narzędzi kampanii wyborczej. Intencje i cel dokładnie te same – mówi, porównując do Węgier, prof. Góralczyk.

W samym projekcie ustawy o Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022, napisano, że "rząd Donalda Tuska w latach 2007-2014 realizował zgoła inną politykę wobec Federacji Rosyjskiej" niż wcześniejszy rząd Jarosława Kaczyńskiego.

Określa się ją mianem resetu w relacjach z Rosją, który zresztą został opracowany koncepcyjnie w Niemczech, przez rząd Angeli Merkel. Charakterystycznym działaniem dla tego okresu były spotkania, na różnym szczeblu, pomiędzy władzami Polski oraz Federacji Rosyjskiej, w tym zwłaszcza z Władimirem Putinem oraz Siergiejem Ławrowem. Do rangi symbolu ówczesnego resetu urosło już podpisanie w 2010 r. przez Waldemara Pawlaka kontraktu gazowego z Gazpromem. Nie można mieć zatem wątpliwości, że utworzenie Komisji jest w pełni uzasadnione. Projekt ustawyfragment

PiS poinformował, jakie są możliwe decyzje komisji. Wśród nich jest m.in. zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat.

Zagrożenie dla bezpieczeństwa i obawy

Po stronie opozycji odbiór jest jednoznaczny. I wiele obaw. – Komisja pod byle pretekstem będzie mogła skazać dowolnego polityka – wskazuje Tomasz Siemoniak.

W rozmowie z RMF FM były komendant główny policji gen. Adam Rapacki ocenił projekt ustawy dotyczący powołania komisji: – Zaproponowany kształt komisji weryfikacyjnej do spraw badania rosyjskich wpływów stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa polskich służb.

Mówił, że zespół będzie mógł sprawdzać wszystko, co tylko uzna za potencjalne rosyjskie wpływy. "Komisja będzie mogła nie tylko wzywać na przesłuchania i wydawać decyzje, ale też nakładać kary. Członkowie zespołu otrzymają też pełen dostęp do wszystkich dokumentów, w tym także niejawnych i tajnych" – czytamy.

– Już raz dobra zmiana się ośmieszyła, gdy po przejęciu władzy dokonała rozsądzenia poprzedników, i okazało się, że wszystko to polega na wielkich nieprawdach. A najbardziej, chociaż był rechot na sali, ośmieszył się Macierewicz, atakując swoich poprzedników – przypomina Janusz Lewandowski, europoseł PO.

Dodaje: – Uważam, że z punktu widzenia PiS to misja samobójcza, bo stworzy nam okazję, żeby rozliczyć lata dobrej zmiany, przede wszystkim pod względem bezpieczeństwa energetycznego, czy wielkiego kroku w tył, jakiego dokonali w zakresie odnawialnych źródeł energii, dzięki czemu w tym roku musieliśmy być sponsorem Putina. Gdyby nie walka z wiatrakami, ten import w ogóle nie byłby potrzebny. Tego typu rozliczeń jest cała masa, związanych nie tylko z energetyką. Trochę dziwi mnie sama idea, ale wiem, że nie chodzi o energetykę czy gospodarkę. Chodzi o to, żeby polować na Tuska.

Inni politycy opozycji w mediach oceniają podobnie.

– Oczywiście to też jest ucieczka przed tym, co PiS sam ma za uszami. Rekordowy import rosyjskiego węgla, różne dwuznaczne kontakty i wizyty, np. kongresmena Dana Rohrabachera, przyjaciela Putina u Kaczyńskiego, już nie mówię o Le Pen w Warszawie wożonej na sygnale. To trochę wygląda tak, jakby PiS próbował uciec od swoich poważnych grzechów w tej sprawie. Nieustannie widzi w czasie sprzed 7 lat czy kilkunastu lat jakiś potencjał do polityki – mówi Tomasz Siemoniak.