Zdaje sobie sprawę z naszego cierpienia, ale jest na to obojętny. Despota potrafi zniszczyć życie
Choć na despotę w prywatnym życiu natknął się pewnie każdy z nas, przykładów, nazwijmy to "ogólnopolskich" nie trzeba daleko szukać. Weźmy takiego Jarosława Kaczyńskiego, który na swoich spotkaniach zgrywa poczciwego wujaszka, słabo orientującego się w nowoczesnym świecie, a w rzeczywistości trzęsie największą polską polityką.
Fakt, że Kaczyńskiemu nie ma odwagi przeciwstawić się nikt, jest wyłącznie tajemnicą poliszynela. Przypomnijmy, chociażby historię nieszczęsnych baterii Patriot, które w końcu mają trafić do Polski. Decyzję o tym Mariusz Błaszczak podjął jednak przecież już na etapie, gdy w ogóle inicjatywa się pojawiła. Zmienił jednak nagle zdanie, bo to miało nie spodobać się Kaczyńskiemu. A despocie się nie odmawia, bo... No właśnie. Teorii jest wiele.
Skąd się bierze despotyzm?
Jak mówi nam psycholog Sylwia Rozbicka, wśród psychologów nie ma zgodności co do tego, jak traktować etiologię despotyzmu, jednak biorąc pod uwagę, że z międzynarodowej klasyfikacji chorób wycofano psychopatyzm, również despotyzm można tratować po prostu jako cechę osobowości.
Na kształtowanie się jej, zdaniem psycholog, wpływ ma sposób wychowania i otoczenie, w którym przebywamy i w którym się kształtujemy.
Tym, co może wpłynąć na wychowanie człowieka apodyktycznego, który nie będzie przyjmował krytyki, jest przede wszystkim duża uległość rodziców i brak stawiania granic. Każdy potrzebuje granic, a już z pewnością młody człowiek, który poznaje świat. Tymczasem wychowanie, które nie pozala ich odczuć, może mieć swoje konsekwencje. Do tego dochodzi kwestia faworyzowania i mówienie dziecku, że wszystko robi idealnie. To wszystko może wzmacniać cechy późniejszego despoty.
Despotyczny rodzic
Despotą jest ojciec Artura. Jak mówi 37-latek, życie z nim zawsze było trudne. Ojciec od zawsze stawiał na swoim, a przy tym, co Artur zauważał od najmłodszych lat, zachowywał się jak niezrównoważony.
Zachowanie moje i brata, które przez większość czasu było normalne, czyli powiedzmy granie na komputerze, nagle było postrzegane przez niego jako "przegięcie pały". Potrafił wtedy wejść do pokoju i w idiotyczny sposób wyrażać swoją wściekłość. Na przykład odcinał nam kabel od myszki. Dziś widzę, jak bardzo było to głupie i niewychowawcze.
Do dziś ojciec Artura wszystko wie najlepiej. Narzuca swoją wolę przy każdej okazji i wtrąca się, kiedy tylko może.
Ponieważ jest złotą rączką, pomagał nam wykończyć mieszkanie. Byliśmy na dorobku i liczyła się każda zaoszczędzona na ekipach złotówka. Niestety to wiązało się z tym, że masa rzeczy zrobiona jest wyłącznie po myśli taty i zgodnie tylko z jego koncepcją. Sto razy powtarzał, że to my tu będziemy mieszkać, a nie on, więc zrobi, jak chcemy. Ostatecznie jednak i tak stawiał na swoim.
Na pytanie, czy jego zdaniem ojciec jest tyranem, Artur odpowiada:
- Bywa. Od kiedy nie mieszkamy razem, stracił co prawda narzędzia do bycia tyranem wobec mnie, ale na pozostałych domowników ciągle wpływa w bardziej lub mniej bezpośredni sposób.
Swojej matki tyranką nie nazwałaby jednak Dominika, choć podobnie jak Artur, przyznaje, że życie z nią miała trudne.
– Mam zresztą do dzisiaj, bo to, że mama mieszka 300 km ode mnie, nie oznacza, że nie próbuje ingerować w moją rodzinę – wyjaśnia.
Problemem w relacji Dominiki z mamą jest między innymi kwestia religijności. Mama jest gorliwie wierzącą i bardzo praktykującą osobą, a co za tym idzie, nie wyobraża sobie, że rodzina córki może taka nie być.
Oczywiście ma świadomość, że nie biegamy na pielgrzymki jak ona, ale raczej nie wydaje mi się, żeby myślała, że do kościoła chodzimy wyłącznie, kiedy do nas przyjeżdża. Z jednej strony nie chcę, żeby było jej przykro, z drugiej nie chcę słuchać. Bo to, że nie może już zmusić mnie do czegoś siłą czy szantażem, jak miało to miejsce kiedyś, nie oznacza, że nie potrafi mnie sterroryzować psychicznie. Potrafi i robi to doskonale. A biorąc pod uwagę, że wiara to dla niej najważniejsza w życiu kwestia, nawet nie chcę myśleć, co będzie, jak dzieci dorosną i w końcu nas wkopią.
Dominikę dopytuję o szantaż i zmuszanie, o których wspomniała. Jako przykład podaje historię z organizacji wesela, kiedy mama postawiła na swoim w kwestii firmy kateringowej i jadłospisu, a nawet próbowała narzucić jej kościół, w którym ma odbyć się ślub.
– To się wydaje błahe, ale przez cały tydzień przed ślubem, zamiast cieszyć się przygotowaniami, płakałam, bo mama chciała mieć wszystko po swojemu. Ta postawa doprowadziła zresztą do karczemnej awantury, która skłóciła na lata dwie rodziny. Takich historii było jeszcze wiele. Zresztą do dziś zdarza mi się buntować wyłącznie po to, żeby zrobić odwrotnie, niż życzy sobie tego mama – mówi.
Przekonanie o doskonałości
Zarówno Artur, jak i Dominika nie mają wątpliwości, że intencje rodziców są złote. O tym, że mają rację, rodzice są po prostu święcie przekonani. Stawiają więc na swoim "dla dobra dzieci". Postawę takich rodziców komentuje Sylwia Rozbicka. Jak tłumaczy, każdy ma jakąś swoją wizję i despocie może się wydawać, że kieruje się dobrem.
Robi to jednak bez szacunku dla emocji drugiego człowieka. Nawet w odcięciu od tych emocji, co też jest cechą psychopatów, którzy przecież zdają sobie sprawę z emocji drugiego człowieka, w tym z cierpienia, ale pozostają na to obojętni. Zakładamy oczywiście, że większość rodziców chce dobrze dla swoich dzieci, ale w takich przypadkach często liczy się to, czego chce despota. To zwykle jest, chociażby bezwzględne posłuszeństwo. Jeżeli zatem ktoś jest przekonany o własnej nieomylności, trudno myśleć, że on kieruje się dobrem innych.
Czy zerwać kontakt z despotycznym rodzicem?
Na pytanie, czy z powinniśmy utrzymywać relację, Sylwia Rozbicka odpowiada, że tu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jak tłumaczy, to każdy powinien postanowić w duchu, zgodnie z tym, co czuje.
Jeśli taka relacja nas rani i jest dla nas destrukcyjna, to może warto to rozważyć.Jeśli zerwanie kontaktu pozwoli się uwolnić i dać ukojenie, to jest to jeden ze scenariuszy. Nie należy jednak zapominać, że bycie despotą, to jedynie kawałek tego, jaki jest dany człowiek. Możemy więc "przyjmować" rodzica za jego inne części i godzić się na to, że nie wszystko jest takie, jakbyśmy sobie tego życzyli. Tak więc zawsze warto spojrzeć na taką sytuację przez pryzmat swojego konkretnego przypadku.
Partner, z którym się nie dyskutuje
O ile zerwanie lub ograniczenie relacji z rodzicami jest możliwe, o tyle problem pojawia się, gdy chodzi o partnera. Wówczas decyzja może być jedna i w zasadzie zawsze jest ostateczna. Odchodzimy albo zostajemy.
W przypadku rodziców Artura rozwód w ogóle nie wchodzi w grę, bo jak mówi, "to nie ten światopogląd". Jego zdaniem matka wychodzi z założenia, że woli sprawę przemilczeć. – Nawet czasem tego nie ukrywa, tylko jak ojciec zaczyna gadać swoje przemowy, ostentacyjnie mówi: "ja milczę" – wyjaśnia.
Do tego samego mama Artura zresztą namawia zawsze wszystkich, którzy wdają się w polemikę z głową rodziny. Artur i jego siostra wielokrotnie słyszeli, że "po co wchodzą w dyskusję, skoro to i tak nie ma sensu". Napięte relacje doprowadziły do tego, że matka Artura jest na lekach uspokajających.
– Słucha tego, co ojciec mówi, a zamiast się nakręcać, uruchamia w sobie pokłady spokoju, bo "pogada, pogada i skończy" – tłumaczy Artur.
Nie zmienia to faktu, że wszystko w domu zrobione jest po myśli ojca. – Pamiętam nawet, jak pojechali wybierać kafelki. Ostatecznie kupił i tak te, które jemu podobały się bardziej, o co mama ma do dzisiaj żal, choć minęło kilkanaście lat – tłumaczy Artur. Dodaje, że gdyby nie poglądy, ich małżeństwo już dawno by się rozpadło.
W związku z despotą jest także Grażyna. Jak opowiada, ona despotę wyhodowała sobie sama.
– Tak nam się życie potoczyło, że, mimo że pracowałam normalnie, to mój mąż zawiadywał domowym budżetem. W pewnym momencie okazało się, że nie daje mi pieniędzy na podstawowe dla mnie rzeczy. Nosiłam ubrania z marketu, choć było nas stać na to, żebym mogła pozwolić sobie na normalne zakupy. Byłam rozliczana niemal z każdej złotówki – opowiada.
Jak mówi, jej przykład jest jednak dowodem na to, że despotę można sobie nie tylko wyhodować, ale też później wychować. Dzięki pomocy kobiecej grupy wsparcia dowiedziała się, że w ogóle jest coś takiego jak przemoc ekonomiczna, a także, że jej mąż ją wobec niej stosuje.
Choć było to trudne i traumatyczne, uruchomiłam wielomiesięczny proces uświadamiania męża, że tak dłużej nie będzie. Oczywiście mężowi nie podobało się, że mu się postawiłam, bo odpowiadała mu moja uległość, co doprowadziło nawet to grożenia rozwodem. Ostatecznie jednak wygrała miłość, bo byłam w stanie przepracować z nim to, że nie jestem w tym związku szczęśliwa i ustaliliśmy "warunki ugody".
Choć przykład Grażyny napawa optymizmem, związki z despotami, co do zasady, to twardy orzech do zgryzienia. Powodem jest to, że apodyktyczni ludzie nie przyjmują do wiadomości, że mogą w jakiejś kwestii się mylić, co wyjaśnia Sylwia Rozbicka.
Postęp w terapii osiąga się wtedy, gdy widzi się problem i chce się z nim coś zrobić. Natomiast despoci nie widzą problemów, więc nie będą w sobie niczego zmieniać. Nawet jeśli ktoś zaciągnie despotę do psychoterapeuty siłą, to nic to nie da. Tymczasem z własnej woli despota raczej nie przychodzi po pomoc, bo to przecież "inni mają problem, nie on".
To jednak zdaniem psycholog nie oznacza, że związek z despotą nie może być trwały. Jak mówi, często zdarza się, że partner czerpie wartość z bycia uciśnionym, bo ma świadomość, że jest jedyną osobą, która ze swoim despotą jest w ogóle w stanie funkcjonować. Coś na zasadzie syndromu sztokholmskiego.
Despota przy wigilijnym stole
Ludzie nauczyli się sobie radzić z despotami na swój sposób. I choć większość po prostu stara się od nich odcinać, raz na jakiś czas zdarza nam się skrzyżować z takim człowiekiem życiowe drogi. Jedną z takich okoliczności jest świąteczny stół.
Wielu wie, jak pachnie atmosfera awantury wywołanej sposobem przyprawienia barszczu, czy formy zlepienia uszek. I choć to sytuacje, które wydają się bez znaczenia, mogą skutecznie popsuć atmosferę.
Czy dla świętego spokoju warto się poświęcić? Tępo przytakiwać gryząc się w język, czy jednak wyrazić swoje zdanie? Sylwia Rozbicka radzi, by w trudnych sytuacjach zostać sobą. Nie ulegać naciskom i presji despoty, lecz robić to w sposób wyważony i spokojny, używając rzeczowych argumentów.
Najlepiej zwracać uwagę prywatnie. Dzięki temu w dyskusji nie będzie się niepotrzebnie nakręcać, a przy tym eskalować konfliktu. Nie wychodźmy z założenia, że coś ta uwaga zmieni, ale dlaczego mamy nie bronić swojego zdania.
A jak to robić? Jak radzi psycholog, najlepiej metodą zdartej płyty. Powtarzanie w kółko tego samego może nie doprowadzi do zmiany poglądów, ale przynajmniej może pozwolić znudzić despotę dyskusją, która w końcu minie. Jak zresztą całe święta.