Gęba na kłódkę i połykanie łez w kącie. Polki po rozstaniu milczą i cierpią, bo tak "wypada"
Wyobrażenia o tym, co to znaczy "mieć klasę" przypominają wymogi, którym muszą sprostać członkowie rodziny królewskiej. O zdradzie, cierpieniu i porzuceniu nie może opowiadać nawet królowa ludzkich serc.
Gdy w 1995 roku BBC wyemitowało wywiad, w którym Lady Diana powiedziała, że w jej małżeństwie były trzy osoby, Brytyjczycy zachwyceni nie byli. Co innego po śmierci. Całkiem, jak gdyby dopiero tragedia zalegitymizowała opowiedzenie publicznie o tym, co czuła.
Ile kobiet milczało po trudnym rozstaniu, w myśl zasady "brudy pierze się w domu", jednocześnie w tym samym domu chodząc po ścianach z rozpaczy, mogę się tylko domyślać.
Z kolei, że opowiadanie o tym, czego się doświadczyło dalszym znajomym, kończy się komentarzami z cyklu "po co o tym gada?", o ile nie "odbija jej po rozwodzie", widziałam nie raz.
Po publikacji tekstu broniącego Pauliny Smaszcz przed nagonką, która rozpętała się po tym, jak po miesiącach milczenia ujawniła romans swojego byłego męża, dostałam dziesiątki maili. Głównie od kobiet, które w tej historii odnalazły coś z własnych przeżyć.
Pisały o milczeniu "bo tak wypada" przypłaconym depresją. O cierpieniu spowodowanym obnoszeniem się byłego z nową miłością. O znajomych, którzy nie chcieli słuchać ich żali, albo woleli trzymać drugą stronę. O utracie zaufania do ludzi i wiary w miłość.
Rozstanie jest kobietą
Kiedyś w jednym z tych miejsc byłyśmy niemal wszystkie. Może i kij ma zawsze dwa końce, ale w przypadku bolesnego rozstania, wspomnianym kijem dostaniesz po głowie, niezależnie od tego, czy wybierzesz milczenie, czy wyrzygiwanie swojego bólu publicznie.
Bo i zawsze jest jakieś publicznie. Nawet jeśli ogranicza się do gości na imieninach cioci albo spotkania z koleżankami z pracy.
Myślę jednak, że mimo wszystko trudniej pozbierać się kobietom, które duszą wszystko w sobie. Cierpienie staje się czymś w rodzaju wstydliwego sekretu. Tłumiona złość wypala od środka, a poczucie krzywdy zmienia pokrzywdzoną osobę w kogoś, kim nigdy nie chciała być.
Powiedz, siostro
Mówienie o problemach ma to do siebie, że ma wartość terapeutyczną, nawet jeśli nie odbywa się w gabinecie terapeuty. Nazywanie tego, co się czuje, oswaja z trudnymi emocjami. Z kolei kołaczące się gdzieś z tyłu głowy lęki, wypowiedziane na głos stają się mniej straszne, a czasem nawet nagle wydają się głupie.
Bo rozstanie to przecież i lęki - czy jeszcze kiedyś się zakocham? Czy ktoś mnie pokocha? A co, jeśli już zawsze będę cierpiała? Spiętrzone mają to do siebie, że wzajemnie się nakręcają, często w coraz bardziej kuriozalne formy.
Do tego przypierda**nie się do siebie - niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która nie przerabiała tego po rozstaniu. Od "okazywałam za mało zainteresowania" przez "jestem za mało oczytana" aż po "mam krzywy nos" (bo długoletnie związki właśnie z powodu krzywych nosów się kończą, bingo drogi mózgu).
Tyle że do rozmów o tym, co czuje się po rozstaniu, jak do tanga - trzeba dwojga. Trudno mówić, gdy jest się uciszaną zdegustowanymi minami lub "uhmm" służącym za odpowiedź.
Z mówieniem o dramatycznych końcach związków jest w Polsce trochę jak z seksem. Przy zgaszonym świetle i bez nazywania rzeczy po imieniu, bo inaczej to trochę wstyd. "Jest mi trudno" - lapidarne i owinięte w bawełnę ze trzy razy - obleci. Dosadne "czuję się jak gówno" - a fee, chowaj te emocje, wściekła macico.
I pewnie, są ludzie, którzy czują dyskomfort, słuchając zwierzeń, ale naprawdę są sytuacje, w których można, a nawet powinno się walić ich dyskomfort. Tym bardziej że zwierzamy się przeważnie ludziom, których uważamy za bliskich, nie zaś pani w spożywczaku.
Trędowate
Zabawne, że jeśli zachoruje Ci pies i napiszesz o tym na Facebooku, możesz liczyć na zmasowane wyrazy współczucia, zaś w sytuacji nieporównywalnie bardziej traumatycznej, jaką jest porzucenie, wokół robi się cicho. Otoczenie wysyła znaki dymne. Milcz, z godnością się zachowuj. Kobieta rzucająca się z rozpaczy to współczesna czarownica. Trędowata, od której można się zarazić szajbą.
Pytanie, co właściwie oznacza ta cała porozstaniowa niby-godność? Ryczenie w kiblu w pracy i udawanie, że masz alergię? A może utrzymywanie, że nic się nie stało i - jak ongiś Katarzyna Waśniewska - "masz wreszcie czas na swoje pasje"?
Kochani, życie mi runęło, ale jestem heroską, jeb*ną siłaczką Żeromskiego, robotem właściwie. Daję radę, bo życie osobiste, to przecież nic takiego. Wszystko da się zaplanować, wypracować i ogarnąć. Just do it! - jak w reklamie Nike'a.
Miasto kobiet
Aby wychować dziecko, trzeba wioski - mówi przysłowie. A czasem potrzeba wioski, żeby poradzić sobie z rozstaniem. O tym mądrości ludowe już milczą, bo i w czasach ludowych (i nie mam na myśli PRL-u) "takich rzeczy" nie było.
Wioska to w tym przypadku ludzie, którzy zrobią łańcuch życia i pozwolą tonącej się nie zachłysnąć. I może tego zabrakło Paulinie Smaszcz, że postanowiła szukać sprawiedliwości poza wioską.
Bo i często kobiety, które mówią głośno o rozstaniu, mają poczucie, że nie zasłużyły na to, co je spotkało. Opowiadają swoją historię, często właśnie po to, by usłyszeć "jak on mógł".
I jasne - nigdy, albo może raczej prawie nigdy, nie jest tak, że związek kończy się z winy wyłącznie jednej ze stron. Ale świętym prawem porzuconych czy zdradzonych jest oczekiwanie wsparcia od bliskich. I to dłużej niż przez tydzień.
Bywa, że mówienie źle o byłym partnerze do najelegantszych nie należy (zależy od formy i tego, kogo wybiera się na powiernika), ale z całą pewnością jest naturalnym etapem żałoby. Bo żałobę przeżywamy nie tylko po zmarłych, ale i bliskich, którzy znikają z naszego życia.
Porozstaniowy dół nie omija nawet tych, którzy sami zainicjowali koniec związku. W końcu dotychczasowe życie wypada z torów, a wszystko przypomina o tym, co było, ale się skończyło.
A co dopiero osobom, które zostały porzucone. Złość, której efektem jest wyżywanie się na byłych (choć niekoniecznie bezpośrednio), to nic innego jak transmutacja smutku. Palący płomień wściekłości potrafi oczyszczać, co innego oblepiający jak smoła ból, który trudno z siebie zmyć. Większość osób woli się wściekać, niż smucić. To po prostu prostsze.
Stressful as fuck
W skali stresu Rohego i Holmesa, określającej 43 typy najbardziej stresujących sytuacji w życiu rozwód jest na drugim miejscu. Bardziej traumatyczna jest tylko śmierć dziecka lub partnera. Wysoko są właściwie wszystkie sytuacje związane z rozpadem związku - na trzecim jest separacja, co oznaczałoby, że to sytuacja trudniejsza nawet od pobytu w więzieniu czy śmierci rodzica.
Trudno przejść przez coś takiego suchą stopą. Tymczasem porozstaniową rozpacz - o ile jest cudza - traktujemy z pobłażaniem. Dziwne zachowanie po śmierci rodzica przystoi. Po rozwodzie - z tajemniczych powodów już nie. Dlatego tysiące kobiet milczą, bo są nauczone, że pewnych rzeczy nie wypada.
Na początku było słowo
Mówienie o tym, co nas spotkało, ma jeszcze jedną funkcję. Nie inaczej niż miały ją mity, opowiadane początkowo raz po raz i przekazywane z ust do ust.
Mówienie pozwala ułożyć sobie tzw. wszystko w głowie - oswoić się z sytuacją i ją zinterpretować. Słowem - spróbować zrozumieć. Rozstanie to fakt. To, co myśli się o sytuacji i o sobie, to zupełnie inna para kaloszy. A par trzeba przymierzyć kilka, żeby dowiedzieć się, która należy do nas. Nic dziwnego, że wiele kobiet ma potrzebę wracania do tematu raz po raz czy omawiania go z szeregiem znajomych, nie zaś tylko z najlepszą przyjaciółką.
I jasne, są momenty, w których kobiecie po rozstaniu czas powiedzieć "stara, stop" - nie oglądaj starych zdjęć, nie śledź go w social mediach, nie przepytuj wspólnych znajomych. Tymczasem zapętlające się w niszczących je zachowaniach kobiety prędzej usłyszą: "robisz z siebie idiotkę".
W porozstaniowym bólu nie chodzi wcale o zwątpienie w prawdziwość mądrości z cyklu "jak nie ten, to następny", ale o drastyczną zmianę. Nawet ludzie tkwiący w nieszczęśliwych związkach żyją w jakiegoś rodzaju symbiozie.
Mają swoje rytuały, przyzwyczajenia, powiedzenia, rytm życia i często wystarczy im spojrzeć na drugą osobę, by wiedzieć, co myśli. Co do zasady zmian boją się nawet ci, którzy ich pragną. Co dopiero, gdy wcale ich nie chcą, nie podejrzewają i ich sobie nie wyobrażają.
Po rozstaniu masz prawo do płaczu i bólu nie tylko w ciemnym kąciku, żeby nikt nie widział. Masz też prawo wymagać wsparcia od całej swojej wioski.
Czytaj także: https://natemat.pl/454627,jak-byla-zona-kurzajewskiego-paulina-smaszcz-choruje-z-rozpaczy