Ujawniono kulisy działania rządowej fundacji. "Bizancjum" polityków PiS i "teczki z hakami"
- FRSE to rządowa fundacja, której dyrektorem jest były radny PiS
- Rada fundacji składa się głównie z polityków obozu rządzącego, a zasady panujące w FRSE mają przypominać prywatny folwark i "bizancjum" – opisuje "GW"
- W KPRM miała nawet zapaść decyzja o odwołaniu dyrektora, ale nie zgodził się z nią Przemysław Czarnek
"Wydają gigantyczne kwoty na imprezy, a na pracownikach oszczędzają. Dyrektora nie kontroluje przewodnicząca rady, która powinna to robić", "bizancjum" – mówią w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" byli i obecni pracownicy rządowej Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji (FRSE). Od 29 lat zarządza ona europejskimi programami i projektami ws. wymian narodowych, a od 2014 r. pełni też funkcję Narodowej Agencji Programu Erasmus+.
FRSE i "wyciąganie haków". "GW" opisała kulisy pracy w rządowej fundacji
FRSE ma środki z pieniędzy unijnych, a z resortu edukacji popłynęło do niej 11 mln zł. Jeśli Polska otrzyma jednak środki z KPO, FRSE może dostać aż 1,8 mld złotych. Nadzór nad fundacją pełni wiceministerka edukacji i nauki, Marzena Machałek (formalnie jest ona jest przewodniczącą rady FRSE), a w dziewięcioosobowej radzie zasiadają głównie politycy Prawa i Sprawiedliwości (wśród nich m.in. posłanka PiS z Garwolina, senatorka PiS, wojewoda podlaski z PiS, burmistrz Bogatyni – również z PiS oraz członkini zarządu krajowego Partii Republikańskiej, koalicjanta PiS).
Z ustaleń "GW" wynika, że część pieniędzy ma nie być audytowana. Zaprzecza temu dyrektor generalny fundacji, Paweł Poszytek, który do 2010 roku był radnym powiatowym PiS w Garwolinie. – Jesteśmy audytowani po kilkanaście razy w roku: przez KE, Krajową Administrację Skarbową, Europejski Trybunał Obrachunkowy, ministerstwa. Każdy unijny program jest rozliczany bardzo szczegółowo – podkreśla w rozmowie z dziennikiem.
Zarobki Poszytka to aż 28 tys. zł miesięcznie, a zarobki wicedyrektora – kilka tysięcy mniej. Zarządzający fundacją zarabiają więc więcej niż np. minister edukacji, Przemysław Czarnek (jego zarobki w resorcie to ok. 11 tys. zł).
Czytaj też: Kałuża dostał fuchę w państwowej spółce. Poseł PiS: Nikt nie mógł tego przewidzieć
"Wyciągają na siebie haki". Dyrektor FRSE sam akceptuje swoje delegacje
Wewnątrz PiS ma trwać walka osób, które chcą przejąć kontrolę nad fundacją. – Odejdą jedni, przyjdą drudzy i w tym celu wyciągają na siebie nawzajem haki – powiedział w rozmowie z "GW" anonimowy rozmówca zbliżony do obozu władzy. Jak opisują dziennikarze, podjęto nawet próby zablokowania publikacji na temat fundacji.
Poszytek miał zlecać "zbieranie nieprzychylnych dokumentów" na niektórych członków zarządu i robienie im "teczek" – pisze "GW". Pracownicy również są podzieleni, część z nich trzyma stronę dyrektora.
Informator "GW" mówi, że dyrektor sam sobie "podbija [zgody na – red.] delegacje i sam na nie jedzie". Jest ich nawet dwadzieścia w roku, w latach 2017-21 były to m.in. podróże to Orlando, Tokio czy Sydney. "Za każdą z tych delegacji FRSE zapłaciła ok. 15-20 tys. w roku" – podaje "GW".
W odpowiedzi na te informacje Marzena Machałek przekazała, że "w roku 2006 przewodniczący rady FRSE, prof. dr hab. Stefan Jurga, upoważnił dyrektora generalnego do udzielania zgody na podróże służbowe, w tym do samodzielnego decydowania o swoich delegacjach".
Paweł Poszytek jest jednocześnie prezesem prywatnej spółki SkillsPoland, której zlecił zorganizowanie imprezy na 100 mln zł (w praktyce, jak opisuje "GW", zlecił to więc sam sobie). Chodzi o Euro Skills, czyli igrzyska olimpijskie zarządów branżowych, które mają się odbyć w 2023 roku w Gdańsku. To nie pierwszy raz, gdy prace są delegowane do SkillsPoland. W zeszłym roku FRSE wypłaciło prywatnej spółce 1,7 mln zł – wynika z informacji dziennika.
Co więcej, "GW" ustaliła, że w KPRM zapadła już nawet w ostatnim czasie decyzja o odwołaniu Poszytka. Później jednak miał ją zablokować Przemysław Czarnek.
Czytaj też: "Przydupasy Grześka zadzwonili z żądaniem". Wyciekły kolejne e-maile Obajtka