"Putinowi to nie jest na rękę". Ekspert tłumaczy, czego Kreml naprawdę chce od Łukaszenki
- Od początku wojny w Ukrainie nie brakuje spekulacji o planach oficjalnego włączenia Białorusi do wojny. Alaksandr Łukaszenka wciąż unika tego scenariusza
- Teraz Mińsk oskarża Kijów o wystrzelenie rakiety, która miała trafić w ich terytorium. Czy to kolejna prowokacja ze strony Rosji?
- – To byłoby symboliczne. Armia białoruska jest słaba. Szacuje się, że to do 15 tysięcy gotowych do działania żołnierzy – mówi dla naTemat Kamil Kłysiński z OSW
Białoruś oskarża Ukrainę ws. rakiety. Kijów odpowiada
Białoruś poinformowała, że na jej terytorium spadła ukraińska rakieta. Na ile to prawda, a na ile element propagandy? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że rzecznik białoruskiego MSZ już zagroził "fatalnymi konsekwencjami dla wszystkich".
Z relacji zza wschodniej granicy Polski wynika, że na teren białoruskiej wsi Gorbacha w obwodzie brzeskim mogła spaść rakieta przeciwlotnicza S-300. Kijów jednak zaprzecza, by przypuścił atak na sąsiada.
"Nie wykluczamy prowokacji. Ukraina jest świadoma desperackich i wytrwałych wysiłków Kremla, by zaangażować Białoruś w wojnę" – stwierdziło ukraińskie Ministerstwo Obrony.
Czy Białoruś włączy się do wojny i co by to zmieniło? Czy oskarżenia dotyczące rakiety na ich terytorium to rosyjska prowokacja? Na ile faktycznie Władimir Putin wywiera presję na Alaksandra Łukaszenkę?
O to zapytaliśmy Kamila Kłysińskiego – głównego specjalistę Ośrodka Studiów Wschodnich w sprawach Ukrainy, Białorusi i Mołdawii oraz byłego dyplomaty ambasady RP w Wilnie.
– Myślę, że kwestia tej rakiety mogła być sprawą podobną do tej w Przewodowie. To mogła być przypadkowa sprawa – ocenia.
"Władimirowi Putinowi to nie jest na rękę"
– Funkcjonujemy w trudnym, nietransparentnym środowisku informacyjnym. Każda ze stron prowadzi swoją wojnę informacyjną. Osobiście tego nie lubię, ale jeśli założymy wersję najbardziej konspirologiczną i Rosja chce wciągnąć Białoruś w wojnę, to ja uważam, że Władimirowi Putinowi nie jest to na rękę – mówi Kłysiński.
Ekspert podkreśla, że ewentualne oficjalne włączenie się Alaksandra Łukaszenki do wojny nie będzie żadnym gamechanger'em na froncie. – To byłoby symboliczne. Armia białoruska jest słaba. Szacuje się, że to do 15 tysięcy gotowych do działania żołnierzy – komentuje.
Kolejna kwestia to morale. – To są żołnierze, którzy jeszcze mniej wierzą w tę wojnę, niż rosyjscy. Armia białoruska to nie armia imperialna. Nie jest i nie była szkolona do działań ofensywnych, do agresji. Tu nie ma tej motywacji, pracy psychologicznej z żołnierzem – wyjaśnia.
Kłysiński wyjaśnia, że Białoruś to społeczeństwo pacyfistyczne, które nie chce wojny z Ukrainą. – Większość oficerów i żołnierzy nie jest przekonana do tej wojny. Oczywiście, oni słyszą codziennie, że Ukraińcy to banderowcy, którzy zdradzili Rosję, ale dla nich to są bracia, z którymi razem byli w Związku Radzieckim – podkreśla.
Białoruś na arenie międzynarodowej jest zdana tylko i wyłącznie na Władimira Putina. Jak to możliwe, że imperialna Rosja nie jest w stanie zmusić Mińska do wspólnej walki na froncie? Kłysiński wskazuje, że Kreml może mieć inne oczekiwania wobec Łukaszenki.
– Ja nie mam ani przekonania, ani potwierdzenia, że Putin wywiera jakąś szczególną presję na Łukaszence. On oczekuje od Łukaszenki lojalności i poparcia i to dostaje. Oczekuje, że będzie antyzachodni, udostępni swoje bazy wojskowe, poligony, drogi, bazy naftowe, tory kolejowe, lekarzy. I on to oddał wszystko armii rosyjskiej – tłumaczy.
Według Kłysińskiego Łukaszenka po prostu chce przetrwać tę wojnę. – On wie, jakie turbulencje, zamieszanie, a wręcz panikę w społeczeństwie wywołałoby wysłanie żołnierzy na wojnę – podsumowuje.
Co siedzi w głowie Alaksandra Łukaszenki?
Jeszcze w październiku Katarzyna Zuchowicz analizowała z ekspertami, co może siedzieć w głowie białoruskiego dyktatora. Prof. Nikołaj Iwanow, historyk z Uniwersytetu Opolskiego, były sowiecki dysydent pochodzenia białoruskiego mówi wprost: – Siedzi obawa, a może nawet strach przed tym, że jego dni są policzone,
Jak dodał, gdyby Władimir Putin zażądał od Mińska włączenia do wojny, Łukaszenka nie miałby pola manewru. To także wskazuje na to, że Kreml może faktycznie nie wywierać nacisku na swojego sojusznika.
– On jest absolutnie teraz podporządkowany Putinowi, absolutnie nie jest w stanie samodzielnie działać. On przed Putinem jest jakby na kolanach. Jest absolutnie zależny od Putina. Nie może mu odmówić i to jest jego słabość i jego strach – ocenił.
– Gdyby odmówił to albo zostałby zabity, albo porwany i wywieziony gdzieś do Rosji. On nie może odmówić. Pierwszy raz tak widać jego strach. Jak się na niego patrzy, widać to po oczach – stwierdził.